Na początku zmuszał się do robienia zdjęć, dziś to wzięty fotograf komercyjny. Miłośnik fotografii analogowej, który wieszczy nadejście czasów estetyki błędu. Poznajcie Karola Grygoruka i zobaczcie, co ukształtowało jego charakterystyczny styl
Fotografia pojawiła się, gdy zupełnie nie miałem pomysłu na życie. Pamiętam z liceum moje koleżanki biegające z zenitami. Wtedy bardzo chciałem być "fajniejszy" i nie robić tego, co wszyscy. Z czasem coraz bardziej chciałem się czymś zająć, mieć to coś, co nas określa i co bardzo chcemy mieć, gdy mamy naście lat.
Fotografia przyszła dość późno. Przełomowy okazał się moment, w którym zobaczyłem film "Zawód: Szpieg". Młody Brad Pitt, filmowy szpieg, udawał fotografa wojennego na ulicach Bejrutu ogarniętego wojną. Wtedy stwierdziłem, że chcę być jak ten klawy typ w niebieskiej baseballowej czapce i robić fotografię wojenną. Historia byłaby śmieszna, gdybym miał wtedy 14 lat, ale miałem 19.
Na początku zmuszałem się do robienia zdjęć. Cały czas wydaje mi się, że do szkoły w Opawie trafiłem przez przypadek. Miałem w tym również dużo szczęścia. Starszy brat mojego przyjaciela, czyli Kuba Dąbrowski, pomógł mi w zrozumieniu wielu rzeczy i chyba właśnie dzięki niemu dostałem się do tej szkoły.
Chyba wtedy wszystko zaczęło się układać w całość. Nagle dookoła mnie wszyscy zajmowali się fotografią. Z dnia na dzień bieganie z aparatem przestało być proste. Powoli łapałem, że wszystko ma swoje konteksty, zdjęcia nie muszą być ładne, by były dobre, że cena aparatu nie ma znaczenia itd.
Jestem przekonany, że jeżeli nie wiesz, co chcesz robić w życiu, to musisz próbować różnych rzeczy. Nie pasuje Ci jeden pomysł - olewasz go i bierzesz się za coś innego. Żyjemy w świecie, w którym zmiany postępują niewiarygodnie szybko. Jest mało ludzi, którzy mają w sobie determinację, aby robić jedną rzecz przez całe życie.
Zawsze fascynowały mnie takie osoby i wciąż inspirują mnie tacy twórcy. Jednak w dobie social media, gdy wszystko jest tak bardzo chwilowe, jest to coraz trudniejsze. Ulotna forma Internetu bardzo utrudnia pracę nad długoterminowymi projektami, a ilość polubień decyduje o tym, czy coś jest "dobre".
Wydaje mi się, że musimy być dużo bardziej elastyczni niż kiedyś, by zawalczyć o swoje miejsce. Gotowość na zmiany i podejmowanie nowych wyzwań, niezależnie od ryzyka.
Mam taką teorię, że fotografia nie do końca może być traktowana jako zawód, bo jest zbyt kapryśna. Gdy ktoś zadaje mi pytanie, czym się zajmuję, na ogół odpowiadam, że fotografią. Z drugiej strony mam świadomość, że za kilka lat mogę już nie robić zdjęć zawodowo.
Rynek fotografii bardzo szybko się zmienia. Możemy próbować się dostosować, ale możliwe, że za 5-10 lat na salonach będzie królowała sztuczna komercyjna fotografia, całkowicie wykreowana w programach do obróbki zdjęć. Nie wiem, czy potrafiłbym odnaleźć się w takiej fotografii. Możliwe też, że za 10 lat jeszcze większą popularność zyska naturalna fotografia, ale ja już nie będę się nią interesował.
Ciężko jest nazwać fotografię spójnym zawodem, dlatego uważam, że każdy fotograf powinien mieć swój zapasowy życiowy plan, dokładnie tak samo jak dysk z zapasową kopią swoich zdjęć. Może to być pisanie, wykładanie w szkole, czy coś zupełnie niezwiązanego z fotografią jak np. muzyka. Ja w przyszłości chciałbym założyć sklep płytowy lub pracować w radiu. Życie z fotografii jest bardzo trudne, a rok pełen zleceń nigdy nie gwarantuje kolejnego. Pokora i planowanie pomagają na co dzień.
Założyłem go jeszcze zanim dostałem się do szkoły w Opawie. Byłem wtedy zachwycony blogiem Kuby Dąbrowskiego (accidentswillhappen.blogspot.com - przyp. red.) i na początku, jak bardzo wiele blogów w tamtych czasach, był on nieudolną kopią bloga Kuby. Wszyscy byliśmy zafascynowani prostymi kadrami i surową formą.
Z czasem szukałem swojej formy i tematów, które nie byłyby podpatrzone. Nie znałem też innej przestrzeni, w której można byłoby pokazać zdjęcia, więc jedynym sposobem na to, żeby zaistniały, był blog. Był to sposób, by nie chować zdjęć do szuflady, dlatego też maltretuję studentów, bez przerwy powtarzając, że nie ma nic gorszego.
Pokazanie zdjęć jest konfrontacją z odbiorcą, z której możemy się najwięcej nauczyć. Coś, co zawsze uwielbiałem w Opawie, to studencki ferment. Domki w górach, gdzie przy czeskim piwie wszyscy pokazywali nowe projekty, dyskutując o tym, co można zmienić, poprawić itd. Te podpowiedzi, rady i reakcje na moje zdjęcia przyczyniły się do największego progresu.
Nigdy nie wiedziałem, czy ktoś go w ogóle ogląda. Nie wiedziałem, co robię dobrze, a co źle. Poza kilkoma komentarzami w tygodniu nie wiedziałem, ile osób obserwuje moje zdjęcia. Dziś ta liczba wydaję się śmieszna, jeśli porównać ją do ilości polubień pod każdym postem na Facebooku. Media społecznościowe zabiły blogosferę.
Zdecydowanie tak. Pierwszą szansę dał mi Sławek Belina z Machiny - magazynu, w którym działy się fajne rzeczy. Wspomniał o tym, że znalazł moje zdjęcia na blogu. Zrobiłem dla nich zdjęcia jazzmana Mike'a Urbaniaka. Moim następnym zleceniem były fotografie z queerowej imprezy z drag queen.
Chyba wtedy zakochałem się we wszystkim, co inne, dziwne i fascynujące. Wolności, jaka panowała wtedy w klubie na warszawskiej Pradze, nie widziałem już nigdy później. Wszystko wystartowało od tamtych zdjęć, których nie zrobiłbym, gdybym wcześniej nie prowadził bloga.
Myślę, że znaczące były zdjęcia kolekcji projektantki Ani Kuczyńskiej. Nawet dziś nie uważam się za fotografa modowego, ale mimo wszystko Ania zaprosiła mnie do tego projektu. Byłem wtedy totalnym szczeniakiem. Wydaje mi się, że, pracując ze mną, świadomie podjęła ogromne ryzyko. To ono sprawia, że podejście Ani jest wyjątkowe. Po tej sesji, w jednej z warszawskich knajp, podszedł do mnie fotograf mody Adam Pluciński, mówiąc, jak bardzo podobała mu się ta sesja. Chyba właśnie te zdjęcia dały mi taką legitymizację pracy w warszawskim środowisku.
Ogromne. Pamiętam dobrze, jak Michał zakładał tę agencję razem z Dawidem Bednarskim. Mój brat pracował wtedy z Dawidem w Warszawa Powiśle, więc wiedziałem, że taka agencja powstaje, ale Michała wtedy jeszcze nie znałem. Jakiś czas później pracowałem nad projektem dla Dickies/Vans.
To był niskobudżetowy materiał, w który postanowiłem włożyć maksimum energii. Michał to gdzieś dostrzegł i odezwał się do mnie. Zrobił to w idealnym czasie, bo, nie wiedząc, jak postawić następny krok, po omacku rozglądałem się za agencją. Michał powiedział, że chciałby mnie reprezentować i od tamtej pory to wszystko się kręci. Mamy bardzo fajną umowę. Michał wprost dał mi znać, że nie zależy mu na zarabianiu pieniędzy, one przyjdą same, tylko na tym, żeby robić fajne rzeczy.
Klient przychodzi do nas dlatego, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. Jeżeli będziemy nijacy, to przestanie nas dostrzegać. Myślę, że Michał potrafi planować ruchy jak szachista, widzi pewne rzeczy zanim one zaczynają być popularne. Materiał dla Dickies/Vans nie zrobił wielkiego szumu, ale od kilku lat cała fotografia lifestyle'owa wygląda bardzo podobnie.
Miałem bardzo dużo szczęścia. Trafiłem na dobry moment, w którym powoli kończyła się moda na wymuskaną, wyretuszowaną fotografię komercyjną. Rodziła się za to reklama oparta na rzeczywistości, czerpiąca inspiracje z dokumentu.
Powoli zmienia się profil odbiorcy, który zyskuje coraz większą świadomość. Coraz trudniej nim sterować (na szczęście) i nie daje sobie wmówić, że zakup przykładowego kremu zamieni go w nastoletnią modelkę. Króluje fascynacja niedoskonałością. Wierzę w to, że nadchodzi czas estetyki błędu, a ta często związana jest z fotografią analogową.
Powrót niedoskonałych zdjęć. Negatyw wybacza więcej, może być nieostry, poruszony, ale właśnie dzięki temu prawdziwszy. Kojarzy się z dokumentem, fotografią prasową, bo właśnie tak wygląda rzeczywistość, która prawie zawsze daleka jest od ideału.
Faktycznie, czasem odpływam i przychodzą mi do głowy dziwaczne pomysły, które nagle okazują się fajne. Każdego dnia bardzo dużo czasu spędzam, oglądając albumy, przedruki starych fotografii, czytając o estetyce itd. Fascynuje mnie wychodzenie poza strefę komfortu i wytarte pomysły.
Coraz więcej dużych klientów pozwala mi na takie rzeczy i z tego bardzo się cieszę. To jest wielka zasługa Michała z Shootme, ale przede wszystkim klientów, którzy obdarzają nas zaufaniem. Najlepszym przykładem jest marka Cropp, z którą pracujemy od pewnego czasu. Ta marka pozwalała mi już sprayować i pisać po zdjęciach. Są bardzo otwarci.
To jest bardzo śmieszne, bo zaczynałem od fotografii cyfrowej. Wprawdzie na samym początku była fotografia analogowa, ale dość szybko zacząłem robić zdjęcia cyfrowe. Jestem fotografem wychowanym już w erze megapikseli w aparacie. Pamiętam mojego pierwszego Nikona D100. Ekran miał wielkość znaczka pocztowego. Analoga odgrzebałem na nowo kilka lat temu, obserwując to, co dzieje się na świecie w kulturze wizualnej.
Zobaczyłem, że tam fotografia analogowa szturmem zdobywa salony, bo jest właśnie przejawem autentyczności. Efekt, który otrzymujesz za pomocą aparatu analogowego, jest nie do podrobienia. Kiedy robię zdjęcia cyfrowe, nigdy nie wiem, kiedy zatrzymać się, kręcąc suwakami. Przy wywoływaniu filmu od razu wychodzą nam zdjęcia o fantastycznych kolorach. To jest kompletnie inny świat.
W torbie fotografa |
Noszę ze sobą tylko dwa aparaty: Contax G2 i Contax T3. Coraz częściej sięgam po negatyw i dla wielu zapomniane już aparaty tj. "małpki" z datownikiem, czy dalmierze. Dzięki tej surowości i ograniczeniu jakim jest liczba klatek na negatywie łatwiej osiągnąć autentyczność zawartą w niedoskonałościach. Dziś cyfrowa matryca przestała odwzorowywać rzeczywistość tworząc obrazy hiper-doskonałe. |
Długi czas inspirowałem się dokonaniami Kuby, ale w pewnym momencie musiałem całkowicie przestać zaglądać na jego stronę - nie dlatego, że mi się nie podoba, tylko dlatego, że podświadomie nie mogłem zapanować nad kopiowaniem wszystkiego, co robił. Przez długi czas Kuba był dla mnie wyznacznikiem tego, jak fajne rzeczy dzieją się w Polsce. Paradoksalnie, to on powiedział mi, że nie ma problemu z kopiowaniem czyjegoś stylu, pod warunkiem, że obserwujesz kilka osób na raz i składasz to sam w swoją osobistą mieszankę. Duża, choć subtelna różnica między kopiowaniem a inspiracją.
Kultura jako taka jest procesem linearnym. Czasem pytam studentów, kim się inspirują. Wielu odpowiada, że nikim się nie inspirują, bo chcą być oryginalni. Myśl, że Leonardo da Vinci był kopistą, bo inspirował się antykiem, brzmi absurdalnie. Nie jesteśmy w stanie zrobić czegoś oryginalnego bez znajomości i zrozumienia kultury.
Moją pierwszą świadomą inspiracją była Diane Arbus. Później pojawili się Nan Goldin, Terry Richardson i cała współczesna, młoda amerykańska fotografia, którą uwielbiam do dzisiaj. Co chwilę znajduję jakichś młodych ludzi, którzy robią świetne zdjęcia, m.in. dzięki Instagramowi. Nieżyjący już Dash Snow, Ryan McGinley, Tim Barber, Magda Wosińska. Moją największą inspiracją jest natomiast Ed Templeton, który znów inspiruje dzieciaki na całym świecie. Ostatnio łapię dużą zajawkę na Aleca Sotha, ale moim nowym największym odkryciem jest Jim Goldberg. Fotografia społeczna mieszająca się ze sztuką.
Fascynuję się też kolektywami self-publishingowymi, tj. Deadbeat Club, czy The Photocopy Club. Moc self-publishingu przejawia się w fotografii jako przedmiocie, który można zaprojektować i zmusić odbiorcę do konkretnego "czytania" cyklu. Albumy, jak i fotografia analogowa, mają swoją wyjątkową cechę - są namacalne.
Cały czas staram się być na bieżąco. W tym momencie najbardziej przyglądam się temu, co się dzieje w Nowym Jorku i Los Angeles. W Europie interesuje mnie Londyn, który rozwija się w niewiarygodnym tempie. Niezdrowo wkręcam się w japońską fotografię, głównie z powodu popularnych w azjatyckiej fotografii pionowych kadrów. Ostatnio wciąż wykręca mi rękę w same piony…
Chciałbym, aby zniknęła polaryzacja w fotografii. Na całym świecie fotografia artystyczna przeplata się z komercją i odwrotnie. Artystyczni fotografowie, np. Ryan McGinley, robią reklamy dla Wranglera, a Tim Barber, który na co dzień jest komercyjnym fotografem, robi świetne artystyczne cykle zdjęć. Doskonałym przykładem jest też Jürgen Teller, przedziwny facet, który równocześnie robi "odjechane" projekty artystyczne i niewiarygodne modowe sesje. W dziwaczny sposób to wszystko skleja się w jedną całość.
U nas możesz realizować się jako fotograf komercyjny lub artysta, bardzo rzadko jednak możesz pogodzić obie te dziedziny. Nie ma to związku z odbiorcą, to my sami stworzyliśmy te podziały. Fotografowie artystyczni, którzy ciągle muszą borykać się z brakiem funduszy, bywają zawistni wobec fotografów komercyjnych, którym wszystko przychodzi łatwo i zarabiają niekiedy ogromne pieniądze, ale często muszą pracować pod dyktando klientów. Komercyjna strona zazdrości fotografom artystycznym tego, że, mimo problemów finansowych, nadal mają siłę i energię, by tworzyć zaangażowane cykle i nic nie ogranicza ich wypowiedzi artystycznej.
Najwięcej przyjemności sprawia mi praca z klientami, którzy są bardzo otwarci. Przychodzą do mnie i mówią: robisz odjechane rzeczy, chcemy, żebyś coś dla nas zrobił. Wtedy nie ma żadnych ograniczeń. Najbardziej lubię małe projekty dla dużych klientów. Ostatnio np. robiliśmy zdjęcia dla Nike. Byłem jednym z czterech fotografów. Każdy z nas fotografował jednego bohatera.
Ja dostałem Maszę, która maluje reklamy wielkoformatowe. Nikt nie stał nad nami, sugerując kadry, mogłem zwyczajnie spędzić czas z bohaterką, podglądając ją w pracy. Zachlapaliśmy farbą jej buty, bo uważaliśmy, że nie może mieć czystych butów, skoro maluje. Bluzę, która była częścią nowej kolekcji, ukryliśmy trochę pod wytartą kurtką. Najfajniejszy jest klient, który ma odwagę i zaufanie.
Mam swoje zasady, których nie złamię. Nie potrafiłbym pracować np. dla McDonald's, czy dla koncernów paliwowych. Nie wyobrażam sobie także pracy dla koncernu tytoniowego, mięsnego czy futrzarskiego. Kiedyś byłem bardziej radykalny, ale nadal mam bardzo twarde poglądy, które często spotykają się ze zdziwieniem.
Uważam, że pracując, niezależnie od pozycji czy wykonywanego zajęcia, musimy pamiętać o odpowiedzialności społecznej. Nie zmienimy świata globalną rewolucją, ale małymi rewolucjami we własnym otoczeniu. Jedynym sposobem na to, żeby osiągnąć prawdziwą zmianę, jest praca u podstaw i praca nad sobą. Ta zmiana zależy od nas. Popyt generuje podaż. Często zapominamy, że zmiana zależy od naszych codziennych wyborów. Cieszę się, że reklama idzie w coraz fajniejszą stronę, a największe agencje reklamowe prześcigają się w pomysłach na kampanie społeczne.
Absolutnie. Ostatnio pracowaliśmy razem z Shootme przy projekcie Photos for Life (stockowy bank zdjęć), z prawdziwymi bohaterami, którzy chorują na raka. Ludzie kupowali te zdjęcia do reklam, a gdzieś z boku było napisane, że jest to część akcji charytatywnej. Po pierwsze, oczywiście pieniądze zasiliły Fundację Rak'n'Roll. Po drugie, nawet ważniejszym celem było pokazanie, że choroba nie musi być wyrokiem, a z nowotworami można walczyć.