Od ponad dekady portretuje piękno natury. Odwiedził w tym czasie ponad 20 krajów i choć dziś mieszka na Wybrzeżu, jego największą pasją pozostaje krajobraz górski.
PROfil |
Karol Nienartowicz
|
Myślę, że to nie jest określenie, które w pełni mnie opisuje. Co prawda, od 1,5 roku mieszkam w Gdańsku, gdzie pracuję, ale to wcale nie oznacza, że nie bywam w górach. Powiem więcej, mimo dużej odległości do gór, bywam tam częściej, niż większość ludzi w tym kraju.
W 2014 r. byłem w górach 57 razy! W 14 różnych pasmach w 7 krajach. Mój pobyt na Wybrzeżu też nie jest bezowocny. Fotografowanie w mieście i nad morzem otworzyło mi nowe horyzonty i nauczyłem się pokazywać na zdjęciach tematy, które wcześniej były mi obce.
Był taki okres wiosną 2014 r., że jeździłem na kilkugodzinne plenery nad Bałtyk co 2-3 dni. I tak przez kilka miesięcy. Moja kolekcja zdjęć z Trójmiasta i znad morza jest już całkiem spora.
Początki fotografowania w górach to była walka z aparatem kompaktowym Vivitar, który robił zdjęcia bardzo podłej jakości. Na szczęście, dość szybko przesiadłem się na Zenita, dzięki czemu nauczyłem się teorii obsługi aparatu, wpływu czasu i przysłony na wygląd uwiecznianej sceny i tak dalej.
Wtedy również zetknąłem się z pracą w ciemni. To jednak mnie nigdy nie porwało, bo najbardziej interesował mnie wygląd sceny na zdjęciu, a nie proces dochodzenia do niej. Już zacząłem zniechęcać się do fotografii, kiedy w sukurs przyszedł mi postęp techniczny. Był to czas, kiedy weszła na rynek fotografia cyfrowa.
W styczniu 2005 r. kupiłem swój pierwszy aparat cyfrowy, kompakt Sony P93a. Kosztował 1500 zł, zaś część pieniędzy dołożyli mi rodzice. Wtedy się wszystko zaczęło na dobre. Potem miałem jeszcze kilka aparatów cyfrowych i już nigdy więcej nie zniechęciłem się do fotografowania.
Dzięki cyfrze - mogłem do woli eksperymentować w plenerze i od razu widzieć efekt. Jeśli coś się nie udało, próbowałem kolejny raz. Ponadto cyfrowa fotografia pozwala na łatwe tworzenie zdjęć panoramicznych, które bardzo lubię.
Chyba nie da się nie zgodzić. To całkiem ładny, choć trochę monotonny kraj, do tego bardzo mocno obfotografowany. Ponadto jest typowym średniakiem - średnie góry, mało urozmaicone wybrzeże, brak atrakcji krajobrazowych wielkiego kalibru.
Mamy na szczęście dwa miejsca, gdzie można poczuć się, jak w innych rejonach świata: Tatry i szczytowe partie Karkonoszy. Tego pierwszego chyba nie trzeba wyjaśniać - Tatry jako miniatura Alp dają już całkiem spore pojęcie o robieniu zdjęć w wyższych górach - brak tu jedynie lodowców. Natomiast szczytowe partie Karkonoszy - zwłaszcza Śnieżka i Równia pod Śnieżką - to tereny, które przypominają obszary znajdujące się za kołem podbiegunowym. Głównie z powodu niskiej temperatury, której średnia roczna jest bliska zeru, dzięki czemu rozwinęła się tu tundra znana z dalekiej północy.
Jeśli ktoś nie wierzy w ekstremalność pogody, to niech tu spędzi trochę czasu. Zimą ciężko w Karkonoszach wytrzymać z powodu wiatrów i mrozu, a latem nawet w sierpniu zdarzają się przymrozki. Sam tego niedawno doświadczyłem - ubiegłego lata robiłem nocne zdjęcia na Równi. Generalnie - tak, jeśli ktoś chce zająć się fotografią krajobrazu na poważnie, powinien wyruszyć do innych krajów.
Bez wątpienia. W tej dziedzinie fotografii bardzo dużo zależy od miejsc, w których robimy zdjęcia. Można powiedzieć, że dobra miejscówa to połowa sukcesu. Świat oferuje nam tak wielkie możliwości, że tylko podróżowanie pozwala naprawdę się rozwijać, i sprawia, że z naszego portfolio nie wieje nudą.
W torbie fotografa |
"Zazwyczaj mam przy sobie Canona EOS 5D MkII i dwa obiektywy: Canon EF 17–40 mm f/4L USM i Canon EF 100–400 mm f/4,5–5,6 L IS USM. Oprócz tego filtry połówkowe LEE (ND 0.6 soft, ND 0.9 soft i ND 0.6 hard), filtry szare LEE (Little Stopper i Big Stopper), filtr rewersyjny Hitech ND 0.9, filtr polaryzacyjny B+W, pilot na podczerwień, zapasowe baterie 4 szt., poziomnicę, statyw Manfrotto 190xprob z głowicą 496rc 2 oraz głowicę panoramiczną domowej roboty". |
Po raz pierwszy na dalszą wyprawę pojechałem dopiero w 2009 r., więc 6 lat po rozpoczęciu przygody z aparatem. Była to wiosenna wyprawa w najwyższe pasmo Karpat Wschodnich - Góry Rodniańskie w Rumunii. Od tego czasu, rzeczywiście, odwiedziłem z aparatem ponad 20 europejskich krajów, nie tylko górskich, bo zwiedziłem i Węgry, Beneluks czy Anglię, gdzie gór jest jak na lekarstwo, lub nie ma ich wcale.
Naprawdę ciężko zdecydować, które miejsca podobały mi się najbardziej, prawie wszędzie było rewelacyjnie. Ale najchętniej wracam w Alpy. Najczęściej do Szwajcarii, bo tę część Alp uważam za najciekawszą. Bardzo podoba mi się także w Alpach francuskich oraz w Słowenii - Alpach Julijskich i Alpach Kamnicko-Sawińskich, które zrobiły na mnie szczególne wrażenie.
Równie pięknie, a kto wie, czy z powodu pewnego rodzaju egzotyki - nie piękniej, jest w Górach Przeklętych na pograniczu Albanii, Czarnogóry i Kosowa. To wysokie, dzikie i niebezpieczne góry, jednak krajobrazy tam należą do najwspanialszych w Europie! Marzę też o powrocie do Szkocji, zwłaszcza w Góry Cuillin, gdzie miałem okazję połazić przez kilka dni, lecz z powodu typowo angielskiej pogody - niewiele zobaczyłem.
Bardzo polubiłem Kinderdijk na przedmieściach Rotterdamu w Holandii. Znajduje się tam wspaniała kolekcja 19 wiatraków sprzed kilku stuleci, które wciąż są sprawne. To bezsprzecznie jedna z największych atrakcji tego kraju i jednocześnie raj dla fotografów. Sam spędziłem tam prawie dobę, fotografując w ciągu dnia, wieczorem, w nocy i o poranku.
Myślę, że można, aczkolwiek rzadko i trzeba mieć nie tylko szczęście, ale i trochę doświadczenia. Życie jednak pokazuje, że najlepsze zdjęcia robią ci, którzy wiedzą, gdzie i po co jadą. Dużo zależy też od miejsca. W Norwegii czy na Islandii dobre ujęcia wykonuje się z ulicy lub w niewielkiej odległości od zaparkowanego samochodu. Tam pogoda jest dla fotografów dużo bardziej łaskawa, niż np. w Polsce czy nawet w Alpach. Kto był na Lofotach czy Vatnajökull - wie, o czym mówię.
Osobiście jednak najbardziej cenię zdjęcia, w których wykonanie trzeba włożyć dużo wysiłku. Myślę, że to zrozumiałe. W czasach, gdy każdy fotografuje, a potrzeba bycia oryginalnym jest większa niż kiedykolwiek, w górach można upatrzyć swoją szansę.
W wielu miejscach ludzie nie bywają o pewnych porach i to właśnie staram się wykorzystywać, np. rozstawiając namiot w jakimś odległym zakątku. Dzięki temu spędzam tam wieczór, noc i poranek - czyli najciekawsze pory dla fotografa. Z tego właśnie powodu podobają mi się fotografie z Norwegii, lecz nie cenię ich zbyt wysoko, bo wiem, że większość z nich została zrobiona "z samochodu". Bo choć przecież liczą się dobre zdjęcia, to dla mnie również liczy się to, jak zostały zrobione i na ile są niepowtarzalne. A te z Lofotów wszystkie są podobne.
To prawda, tam, dokąd jeżdżę - mamy nie wysyłają swoich dzieci. Moim rajem na ziemi są od kilku lat Alpy, w których rozmaitość górskiego krajobrazu zapewnia długie lata świetnej zabawy z aparatem. Szczególnie lubię jednak bywać w ich wyższych partiach.
W 2011 r. pokonywałem przepaściste via ferraty Alp wapiennych, w 2012 r. wspinałem się na pierwszy od zachodu czterotysięcznik Alp - Barre des Écrins (4102 m) - a w sierpniu 2014 r. zorganizowałem wyprawę fotograficzną na Lyskamm (4527 m), jeden z najwyższych i najpiękniejszych szczytów w Europie, i skalno-lodowy szczyt Tête Blanche (3724 m). Lyskamm słynie ze wspaniałej i bardzo przepaścistej grani, którą prowadzi wąska na 30-40 cm ścieżka.
Po prawej i po lewej stronie opadają pionowo skały i lodowce, które tworzą nawet 1000-metrowej wysokości urwiska. Podczas tej wyprawy nocowałem w namiocie na wysokości nawet 4250 m, a mimo środka lata - doświadczyłem tam siarczystych mrozów, wichur i codziennych śnieżyc. Wręcz kocham takie warunki i to właśnie te fragmenty wypraw wspominam potem najlepiej.
Studiowanie map to moje wielkie hobby. Wykorzystuję do tego te dostępne w internecie, Google maps, przeglądam mapy w specjalistycznych sklepach, często również je kupuję. Lecz żadna wyprawa nie zaczyna się od oglądania mapy, ale od zobaczenia zdjęć z jakiegoś pięknego miejsca.
Gdy znajdę interesujący teren, szukam go na mapach i planuję dojazdy, wejścia, potrzebne wyposażenie itd. Przeważnie wstępnie planuję, gdzie chciałbym nocować. Zawsze jest to miejsce, w którym można wykonywać dobre zdjęcia. A że podróżuję zazwyczaj z namiotem, to nocleg w dowolnym pięknym zakątku nie stanowi problemu.
Dbam, dlatego część sprzętu pakuję do plecaka. Podczas wszystkich wypraw noszę prawie 10 kg sprzętu fotograficznego. Niezależnie, czy jest to godzinny wypad nad Bałtyk, alpejskie czterotysięczniki, czy autostopowa podróż do Szkocji. Około 6 kg noszę na szyi w torbie, która zawsze jest z przodu, a 3-kilogramowy teleobiektyw trzymam w plecaku.
Nie wypowiem się za innych, ale ja noszę aparat z dwoma obiektywami: szerokokątnym i tele, zestaw filtrów, 4 baterie i akcesoria - jak pilot, foliowe worki, szmatki itd. Raczej standardowy zestaw.
Błędów jest wiele i popełniał je każdy z nas, kiedy się uczył. Te, które dostrzegam u innych, to przede wszystkim niedopracowane kadry, krzywe horyzonty, niepotrzebne elementy na zdjęciu (płoty, śmieci, tabliczki itd.), poucinane fragmenty, nieciekawa kompozycja (np. brak interesującego pierwszego planu), zła obróbka; nadużywanie suwaków, niechlujne rozjaśnianie partii obrazu, brak wyczucia...
Nie do końca się zgodzę. Na odpowiednie warunki poluję czasem tygodniami, a bywam w górach często, więc i często zdarza mi się widzieć to, co inni przesypiają, lub nie widują prawie wcale. Np. zjawisko widma Brockenu, które widziałem już 17 razy, a którego niektórzy nigdy nie widzieli. Ponadto zawsze staram się maksymalnie wycisnąć walory z zastanego krajobrazu w aparacie. Dużo eksperymentuję z filtrami, które pozwalają mi wiele ciekawych efektów uzyskać już podczas fotografowania.
Obróbka plików przebiega u mnie na ogół w ten sam sposób i jest to standardowe opracowanie obrazu RAW, dostępne w podstawowych programach do tego typu pracy. Jakiś czas temu na moim blogu opisywałem, w jaki sposób obrabiałem kilka swoich bardziej popularnych fotografii. Ten tekst można wciąż znaleźć, a z lektury jasno wynika, że obróbka zwykle nie jest duża i obejmuje tylko podstawowe czynności. Zdarzają się zdjęcia, nad którymi muszę dłużej posiedzieć, ale to, nad czym pracuję, to np. usuwanie uciążliwych flar i przebarwień, czasem selektywne rozjaśnienie niektórych partii.
Każdy ma swoją granicę, której w postprodukcji nie przekracza. Sam lubię zdjęcia dość ciemne o nasyconych kolorach i póki wygląda to dobrze, póty wszystko jest dla mnie w porządku.
Chyba to, że znajduję czas na podróże w góry, choć nie zawsze jest to łatwe. Szczególnie teraz, gdy mieszkam nad morzem. Cieszę się, że wiele osób kojarzy moje nazwisko z fotografią górską. Mam na koncie sporo różnego rodzaju publikacji - tak w sieci, jak i w prasie - kilka wygranych konkursów i moje nazwisko powoli się utrwala, zwłaszcza w środowisku karkonoskim. To dużo dla mnie znaczy, bo dowodzi, że inni lubią to, co robię, a ja bardzo lubię się tym dzielić.
Lista celów mogłaby być dłuższa niż cały wywiad, lecz skupiając się na bliskiej przyszłości - w planach mam kolejny wyjazd w Alpy, jednak na razie nie zdradzam, gdzie dokładnie. Ponadto interesują mnie hiszpańskie Pireneje i Picos de Europa. Miałem tam być rok temu, ale nie udało się. Z miejsc dalszych chciałbym pojechać do Kanady i na Alaskę.