Miłośniczka koloru, Instagrama i kobiecego ciała. Nowy Jork zostawiła dla Warszawy. Z Kasią Bielską rozmawiamy o kobiecej energii w fotografii modowej.
PROfil |
Kasia Bielska Fotograf mody. Absolwentka Wydziału Operatorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi. Po kilku latach wojaży z powrotem mieszka i fotografuje w rodzinnej Warszawie, na nowo rozkochując się w jej smakach. W wolnym od kolorowych fantazji czasie wspina się oraz produkuje domowy makaron. W Polsce reprezentowana jest przez agencję Picture That. www.kasiabielska.com |
Mam wrażenie, że wszystko jeszcze przede mną. Cały czas jestem na początku swojej drogi.
Zaraz po liceum dostałam się do Akademii Fotografii. Stało się to przypadkiem, ponieważ chciałam zapisać się na rysunek, a następnie iść na projektowanie ubioru. W Akademii okazało się, że zarówno modę, jak i potrzebę zatrzymywania obrazu łączy w sobie fotografia mody. Wcześniej nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Potem dostałam się do Szkoły Filmowej w Łodzi. Pamiętam, że na którymś z plenerów Tomek Sikora powiedział mi: "Kasiunia, jesteś bardzo młoda i masz dużo czasu, powolutku". I to już trwa dziesięć lat.
Chodziło mu o to, żeby nie spieszyć się, pozwolić fotografii na to, żeby dojrzała. Już na studiach wiele osób zachęcało mnie, żeby gdzieś pokazać swoje zdjęcia, a mnie się wydawało, że nie byłam jeszcze na to gotowa. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć miejsca, w których byłam ze swoim portfolio, oprócz Nowego Jorku, bo tam wiedziałam, że muszę je pokazywać, żeby mieć za co żyć. Bardzo się cieszę, że dałam sobie czas, bo gdybym publikowała jakieś swoje zdjęcia sprzed 5-7 lat to bym się teraz ich wstydziła.
Przez pierwsze lata pracowałam z grupą ludzi (styliści, makijażyści, modelki), którzy też chcieli pokazywać swoje dokonania, z tego względu podsyłałam nasze wspólne zdjęcia do magazynów. Sama z siebie jednak nigdy nie czułam, że jestem gotowa na to, żeby zapukać do redakcji i powiedzieć: "Cześć, jestem Kasia Bielska i jestem świetna".
Tak, w Mango Models byłam dyrektorem artystycznym. Polecił mnie tam Hubert Warulik, bo wiedział, że robię testy modelkom. Moja praca polegała trochę na edytowaniu książek młodym dziewczynom, a trochę na robieniu im zdjęć. W tym drugim byłam całkiem niezła, ponieważ przejawiałam empatię. Dzięki temu zdobyłam super doświadczenie w pracy z dziewczynkami, napisałam także pracę dyplomową. Właściwie dzięki temu, że pracowałam z młodymi modelkami, wykluł mi się pomysł na dyplom. Jego tematem była seksualizacja dziewczynek.
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że w tak potężnym przemyśle, za którym stoją gigantyczne pieniądze, będę miała do czynienia głównie z dziećmi. Z pozoru sporadyczne sytuacje kontaktu z nieletnimi modelkami, których wcześniej nie zauważałam, przerodziły się w rutynę. Standardem w trakcie negocjacji dużego kontraktu stawała się konieczność "telefonu do mamy". De facto dorośli rodzice decydowali za swoje dziecko, czy pozwolą mu na odegranie roli dorosłej osoby w tym gigantycznym biznesie.
Tym dyplomem wygrałam parę konkursów w Polsce i przede wszystkim międzynarodowy konkurs Sony World Photography Awards. Podczas rozdania nagród w Londynie poznałam Rebecę Lewis z nowojorskiej agencji Art + Commerce, która mi powiedziała: "Kasia, musisz przeprowadzić się do Nowego Jorku, bo tutaj nic nie zrobisz. Nie znajdziesz w Polsce narzędzi, do tego, żeby pracować tak, jak byś chciała". Po powrocie do kraju kupiłam bilet, spakowałam się i przeprowadziłam się na Manhattan, chociaż nikogo tam nie znałam.
Tak. Mój pobyt tam trwał rok i pewnie trwałby dłużej, gdyby nie sprawy osobiste, które zdecydowały o moim powrocie do Warszawy, z którego zresztą dziś bardzo się cieszę.
Nowy Jork to dla mnie najlepsze miejsce na świecie, oferuje ogromne możliwości, panuje tam super tempo pracy. To, co sobie wymyślisz, możesz tam osiągnąć i mówię to całkiem serio. Wysyłałam maile do znanych stylistów, scenografów i wszyscy mi odpisywali. Jedni nie mieli dla mnie czasu, ale część go znajdowała i chciała ze mną pracować. Pewnie gdybym została to wszystko inaczej by się potoczyło, ale myślę, że wróciłam w idealnym momencie. Potrzebowałam czasu na to, żeby wewnętrznie się uspokoić, zająć się sobą, pozwolić sobie na to, żeby żyć.
Nie. Zawsze dobrze wiedziałam co chcę osiągnąć, moje cele nie zmieniły się. Nadal chcę pracować na całym świecie. Agencja, która mnie reprezentuje, jedną nogą działa w Londynie, więc to jest pierwszy krok do tego, żeby tam coś zdziałać.
Tu jest cały czas trudno. Nie do końca czuję, jakbym wróciła na dobre.
Zdjęciami, w tej kwestii nic się nie zmienia. Cały czas robię swoje projekty, które próbuję publikować. Coraz częściej przeplata się to z komercyjnymi projektami, które teraz już same do mnie przychodzą.
Dzięki temu, że od 10 lat uporczywie robię swoje i bardzo rzadko wchodziłam w projekty komercyjne, klienci, którzy do mnie przychodzą, dokładnie wiedzą, czego mogą się spodziewać. Także u mnie jest mała różnica między projektami komercyjnymi, a tymi prywatnymi.
Za granicą, jeżeli masz super reklamę, to robią ją najwięksi artyści, którym daje się swobodę.
Już jakiś czas temu przestawiłam się na oglądanie fotografii blogowo-tumblerowej, gdzie wartość pojedynczej fotografii zależy od jej kontekstu. Uwielbiam blogi, na których masz zdjęcie niemodowe połączone z modowym. Ich łącznikiem może być kolor, na punkcie którego mam bzika. Niekończącą się inspiracją jest dla mnie także kobiece ciało.
Nie wiem. Rzeczywiście są w to zamieszane ciuchy, bo nimi się fascynuję. Kiedy byłam młodsza, to chciałam być projektantką mody. Rysowałam i szyłam sobie ciuchy, co robię zresztą do dzisiaj. Problem w tym, że w Polsce jest bardzo mały dostęp do naprawdę super rzeczy. W Nowym Jorku możesz sobie wybrać praktycznie każdą markę i pracować z dziełami sztuki.
Pracuję nad tym, żeby ta empatia nie była na pierwszym miejscu, bo jednak utrudnia czasem pracę. Kiedy widzę, że modelka się krępuje albo jest zdenerwowana, to szybko się wycofuję. Zauważyłam, że faceci w ogóle się tym nie przejmują.
Bardzo mi brakuje pracy z dojrzałymi modelami i aktorami. Wcześniej miałam możliwość pracy jedynie z nowymi twarzami, z dziewczynkami mającymi po 14, 15 lat. Były śliczne, ale nie mogłam się po nich spodziewać kreacji. Musiałam je prowadzić.
Oczekuję od nich intuicyjnego ruchu ciała. Lubię takie rzeczy, które są zupełnie przy okazji. Bardzo często robię zdjęcia modelkom, kiedy one o tym nie wiedzą, bo wyglądają wtedy najlepiej. To chwile, kiedy patrzą na swoje buty, sprawdzają, jak wyglądają ich paznokcie. Jeżeli nie muszę tego reżyserować, to tego nie robię.
Jeśli natomiast nie ma tej energii, to próbuję kombinować takie sytuacje, które wyglądałyby na przypadkowe.
Chyba nie, ale nie wynika to z tego, że uwielbiam swoją fotografię, a nie podoba mi się to, co robią inni. Moja fotografia też mi się nie podoba. Najchętniej bym wszystko spaliła i zrobiła od nowa, ale muszę się nauczyć dystansu, bo wiem, że nigdy mi nie wyjdzie na 100%, tak jakbym chciała. Nie oglądam zbyt często polskich gazet, bo nie znajduję w nich ukojenia.
To jest moja pierwsza fotograficzna miłość. Kiedy zobaczyłam po raz pierwszy jej zdjęcia, to od razu wiedziałam, że też będę to robić - fotografować modeli, ale bawiąc się graficznością form i kolorów. Czuję, że zatoczyłam koło, bo szukając przez lata w fotografii siebie, odeszłam trochę w większą syntetyczność. Myślałam przez chwilę, że moja fotografia, żeby mogła na siebie pracować, musi być perfekcyjnie wyostrzona, a każdy element zdjęcia idealnie dopracowany, bez miejsca na przypadek.
Mam wrażenie, że teraz wracam do tego, co było na samym początku, czyli nie przejmuję się za bardzo, fotografuję na czasie 1/50 s i czułości ISO 800. Zresztą uwielbiam poruszone zdjęcia. Sarah Moon jest na pierwszym miejscu, a zaraz po niej - Viviane Sassen, Julia Noni, Julia Hetta. Wychodzi na to, że są to same kobiety i to jest przypadek.
Może rzeczywiście. W komercyjnej fotografii jest bardzo mało kobiet i kobiecej energii.
Bardzo trudno jest być kobietą fotografem. Pamiętam swoje początki, kiedy byłam asystentem w studio. Czułam się tam niepotrzebna. Po pierwsze wszyscy wstydzili się poprosić mnie o przesunięcie czegokolwiek, bo byłam za chuda i na dodatek byłam dziewczyną. Wtedy bardzo mało dziewczyn asystowało, a to jest przecież niezwykle ważne. Jeżeli jesteś kilka lat asystentem u dobrego fotografa, to potem jest ci łatwiej być samemu fotografem. Po drugie kobieca energia jest delikatniejsza i może masz mniej siły, żeby się przepychać. Zwróć uwagę na to, że wszystkie kobiety w naszej polskiej branży to bardzo silne osobowości.
O tym była moja praca dyplomowa. Pisałam o seksualizacji dzieci, głównie dziewczynek, pojawiających się w licznych reklamach i edytorialach modowych. Nie chciałabym do tego przykładać ręki, ale mam wrażenie, że kobiety są seksualizowane. Ich wizerunek jest totalnie przerobiony. Postprodukcja sięga zenitu. W swojej fotografii staram się w minimalnym stopniu korzystać z dobrodziejstw retuszu. Dlatego robię zdjęcia na 1/50 s i je poruszam, bo wtedy mam taką miękkość, której oczekuję. Wydaje mi się, że wszyscy potrzebujemy wyważenia w postprodukcji.
Jestem typową dziewczyną. Potrzebuję pomocy asystenta, przy guzikach i kablach. Jeśli chodzi o aparat, to do pracy wystarczy mi przysłona, czas i czułość. To wszystko mam w moim Nikonie D800. Mam wrażenie, że mogłabym go używać do końca świata. Wszystkie te cyfrowe przystawki i wielkie matryce nie interesują mnie.
To jest nowa na naszym rynku agencja, reprezentująca artystów - fotografów, ilustratorów, kreatywnych. Oprócz mnie, w drużynie jest jeszcze mój kolega ze studiów Przemek Dzienis oraz Agnieszka Kulesza i Łukasz Pik, Tomasz Böhm. Jest makijażystka Ala Gabillaud, stylistka Marcela Stańczyk, scenografka Natalia Mleczak. Wszyscy dobrani jesteśmy z określonego klucza. To jest formuła, która wg Elizy Karczewskiej i Justyny Kruszewskiej magicznie zadziała na polski (i nie tylko polski) rynek fotograficzny. Obok naszych portfolio na stronie internetowej powstanie sklepik, w którym do kupienia będą nasze prace, ziny oraz inne fajne rzeczy, które będziemy zespołowo tworzyć.
Odkąd mam iPhone'a i Instagram czuję, że to jest druga odnoga mojej fotografii. Bez tego byłabym nieszczęśliwa. Wydaje mi się, że ta fotografia ma charakter pamiętnika, jest bardzo prywatna, czasami intymna. Uwielbiam to. Wydaje mi się, że będę próbowała z tych zdjęć składać kiedyś mini-książeczki. Czy Instagram jest dla Ciebie najważniejszym medium służącym do promocji?
Zdecydowanie tak. Facebook jest w tym momencie tylko takim miejscem, gdzie mogę aktualizować swoje portfolio i na bieżąco dawać znać o wydarzeniach, ale ma dla mnie mniejsze znaczenie niż Instagram.
Lubię być sama, ale praca zespołowa też jest super. Jak wchodzę na plan, to dostaję ADHD. Zawsze mam ze sobą melisę i parzę ją zamiast czarnej herbaty czy kawy, bo nie mogę się uspokoić przez osiem godzin zdjęć. Fajne na naszym malutkim polskim ryneczku jest to, że możesz pracować z ludźmi, których bardzo dobrze znasz i możesz im powiedzieć wprost, jeśli coś ci się nie podoba.
Komercyjnie nie do końca. Chciałabym więcej. Chciałabym pracować z największymi markami na świecie. Jestem zachłanna. W tym kontekście polski rynek mi tego nie daje.
Z takimi, którzy są otwarci, sami pracują kreatywnie. Wiedzą, że nie zawsze w wizerunku produkt musi być pokazany wprost, bardzo dosłownie. Czasami to może być detal albo rozmazanie, bo bardziej liczy się wrażenie.
Uwielbiam Filipa von Polen, który powiedział: "Kasia, zrób co chcesz". To chyba jest moja ulubiona kampania komercyjna. Dziewczyny z Thisisnon otwarte są na nietypowe kadry i ostre, geometryczne cięcia, bez konieczności zamykania sylwetki w klasyczne, zachowawcze cięcia "od stóp do głów". Wydaje mi się, że mam ogromne szczęście do swobodnej pracy, nawet komercyjnej. Cieszę się, że udaje mi się pracować z artystami.
Plan jest taki, że chciałabym pracować na całym świecie - w Paryżu, Londynie i Nowym Jorku. Lubię się przemieszczać, chociaż bazę chciałabym mieć w Polsce. Mam potrzebę podróżowania. Chciałabym mieć taką swobodę w myśleniu, jaką mam, ale lepsze narzędzia do pracy. Marzą mi się świetne modelki; najpiękniejsze, najnowsze kolekcje, które nie są dostępne w Polsce. Chciałabym mieć także duże pieniądze na produkcję, czyli spektakularną scenografię i najpiękniejsze lokacje.