Karol Nienartowicz, znakomity fotograf krajobrazu, zabrał żonę na ślubną sesję do najpiękniejszych miejsc Skandynawii. Oto efekty!
Internet aż huczy od "lajków", komentarzy i udostępnień przepięknej sesji zdjęciowej autorstwa Karola Nienartowicza. Prezent ślubny, który fotograf podarował swojej żonie łączy w sobie uczucie, przygodę oraz pasję Karola do górskich krajobrazów. Nie mogliśmy przegapić okazji, by zapytać go o tę wspaniałą wyprawę.
To była jednorazowa akcja i muszę przyznać, że z technicznego punktu widzenia nie zrobiłem niczego innego niż zwykle podczas górskiego pleneru. W pejzaż wplotłem jedynie żonę w białej sukni. Nie są to chyba jednak typowe "ślubniaki", o czym przekonały mnie komentarze czytelników, gdy wrzuciłem zdjęcia do sieci. Wielu z nich okazało zdziwienie, że postać na zdjęciach jest mała, często stoi tyłem i tylko na kilku fotografiach jesteśmy wspólnie. Taki jednak był zamysł, aby postać była dopełnieniem oszałamiającego krajobrazu Skandynawii i ten cel udało się osiągnąć.
Nie widzę siebie w fotografii ślubnej - fotografowanie ludzi w innej scenerii niż góry w ogóle mnie nie interesuje. Praca w plenerze z moją żoną to była przyjemność i wielka radość - nie zlecenie czy chałtura. Robiliśmy to wyłącznie z potrzeby serca, ale również dlatego, że uznaliśmy taką sesję za świetną pamiątkę i dobry materiał fotograficzny, który zostanie w pamięci na zawsze. Myślę, że dobry fotograf pejzażu mógłby spróbować wykonać poprawnie reportaż ślubny, ale zrobienie tego lepiej niż poprawnie na pewno wymaga już dużego doświadczenia w tej dziedzinie.
Naszej podróży absolutnie nie można byłoby nazwać spontaniczną - planowanie wyprawy zajęło mi wiele miesięcy. Tygodniami siedziałem w sieci i szukałem najbardziej spektakularnych miejsc w Norwegii i Szwecji - przeglądając blogi, zestawienia typu "best of Norway", serwisy fotograficzne czy strony ze stockami. Gdy znalazłem jakieś ciekawe miejsce, nanosiłem je na mapę - w ten sposób powstała długa lista atrakcji, które chcieliśmy odwiedzić.
Po opracowaniu listy, przygotowywałem mapy ze szlakami, tak, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik - pozwoliło nam to dodatkowo zaoszczędzić sporo pieniędzy - jedna mapa turystyczna kosztuje w Norwegii nawet 100 zł. Z powodu wysokich cen zabraliśmy do bagażnika samochodu pełen zestaw jedzenia na 50 dni. Zrobiliśmy rozpiskę ile czego jesteśmy w stanie zjeść każdego dnia - ilości wyszły naprawdę spore, a ułożenie tego wszystkiego było jak gra w Tetris!
Z zaplanowanych miejsc zobaczyliśmy tylko część - głównie przez beznadziejną pogodę. Jest mi najbardziej żal, że nie byliśmy w Jotunheim - najwyższych górach Szwecji oraz, że nie weszliśmy na wierzchołek Ściany Trolli - najwyższego skalnego urwiska w Europie. Agnieszka natomiast żałuje najbardziej, że nie wstała do zdjęć podczas bodaj najzimniejszej nocy naszego wyjazdu, kiedy na niebie tańczyła fantastyczna zorza polarna. Sam jednak odradziłem jej ten pomysł - było naprawdę ekstremalnie zimno i wietrznie.
Na szczęście nie - dobry plan ograniczył niebezpieczeństwa do minimum, a niespodziewanych zagrożeń na drodze, wyskakujących zza drzewa reniferów udało się szczęśliwie uniknąć. Były jednak momenty, kiedy byliśmy blisko zrezygnowania z dalszej wędrówki - głównie przez deszcze, które nieraz padały nawet przez całą dobę. Na zdjęciach nie widać całego spektrum towarzyszących nam emocji - oprócz miłości, radości i ekscytacji towarzyszyło nam zmęczenie i chłód. Wiele wyjść w góry było efektem długich negocjacji, często okupionych łzami.
Nie - kondycję wypracowaliśmy w trakcie wyjazdu. Przeszliśmy w sumie niewiele jak na tak długi wyjazd - tylko 160 km pieszo po górach, lecz było sporo stromych podejść. Trzeba jednak pamiętać, że podczas każdego wypadu nocowaliśmy w namiocie, który musieliśmy zabierać ze sobą, spaliśmy w zimowych puchowych śpiworach, nieśliśmy sukienkę, butlę z gazem, sprzęt fotograficzny - łącznie blisko 40 kg bagażu rozłożonego na dwa plecaki. Wiele pięknych miejsc w Norwegii nie jest daleko, choć chcąc zapuścić się głębiej w góry można by wędrować i kilkadziesiąt kilometrów, tak jak podczas naszego ostatniego wyjścia - na szczyt Skierfe w Szwecji, gdzie szliśmy aż 46 km.
Zdecydowanie było to spotkanie "prawdziwego fotografa" z Niemiec, który zdecydował się na fotografowanie słynnej skałki w kształcie grzybka - Kannestainen. Niemiec ów - rozłożywszy w promieniu 2 metrów dookoła siebie profesjonalny sprzęt, na który składał się ogromny statyw Sirui, kilkadziesiąt filtrów, plecak i inne szpargały - zbudował niejako swoja enklawę. Gdy udało mi się po pertraktacjach zyskać odrobinę miejsca dla siebie, zostałem przez niego ostrzeżony, żeby absolutnie się do niego nie odzywać, bo będzie mu to przeszkadzać.
Na każdego kto pojawił się w okolicy fotografować zachód spoglądał wzrokiem pełnym nienawiści jednocześnie wciąż przeglądając swój imponujący zestaw ponad 30 filtrów i raz po raz dopasowując kolejne z nich do obiektywu. Gdy moja żona odezwała się do mnie, facet się wkurzył i powiedział, że skoro skończyliśmy już fotografować to mamy spadać, bo go denerwujemy. Dodał też, że on nas widział rano jak robiliśmy sobie durne zdjęcia (miał na myśli naszą sesję ślubną z poranka), jesteśmy na wakacjach i się wygłupiamy, a tymczasem on przyjechał tu do poważnej pracy i nie ma czasu na bzdury.
Za każdym razem zwijaliśmy ją ciasno w ten sam sposób i wrzucaliśmy na dno mojego plecaka. 14 warstw koronek i sztywny gorset po odpowiednim skompresowaniu zajmowały niewiele więcej miejsca niż zimowy śpiwór. Jak widać po zdjęciach sukienka sprawdziła się na taki wypad w 100%, bo zagnieceń prawie nie widać.
Aparatem Canon 5D Mark II wraz z obiektywem Canon EF 17-40 mm f/4L USM. Dodatkowo zabrałem statyw Manfrotto oraz filtry połówkowe Lee i Hitech.
Krajobraz to coś co sprawia mi największą przyjemność. Jeśli ktoś będzie miał potrzebę to chętnie wykonam sesję ślubną w górach w dowolnym miejscu. Resztą niech się zajmą eksperci z innych dziedzin fotografii.
Wszystkie zdjęcia z norwesko-szwedzkiej wyprawy, a także wiele innych prac Karola Nienartowicza obejrzeć możecie na jego fanpage'u oraz blogu. Gorąco polecamy!