Zdjęcia zwierząt w ich naturalnej wielkości na tle zdewastowanych terenów. Nick Brandt opowiedział nam o najnowszym projekcie "Inherit The Dust"
Nick Brandt urodził się w Wielkiej Brytanii, ale obecnie mieszka w Stanach Zjednoczonych. Rozpoczął swoją karierę jako reżyser teledysków takich artystów, jak Michael Jackson i Moby, ale od 2001 roku koncentruje się na fotografowaniu ginącego świata przyrody w Afryce Wschodniej, czego owocem jest trylogia albumów: On This Earth, A Shadow Falls i Across The Ravaged Land. W 2010 roku założył ze wspólnikiem fundację charytatywną Big Life, aby wspierać zagrożone degradacją ekosystemy w Kenii i Tanzanii. Swoim najnowszym albumem zatytułowanym Inherit The Dust pokazuje ekspansję cywilizacji i dewastację terenów, które niegdyś zamieszkiwały zwierzęta.
Zrezygnowałem z bycia reżyserem i zostałem fotografem w 2003 roku. W moim życiu bardzo ważną rolę odgrywają zwierzęta, dlatego byłem zdesperowany, aby połączyć moją miłość do nich z potrzebą tworzenia obrazów. Nigdy nie planowałem zostać fotografem, ale zawsze chciałem w jakiś sposób wyrazić graficznie moją pasję do zwierząt. Dopiero kiedy odwiedziłem Afrykę Wschodnią, odkryłem, że mogę osiągnąć to poprzez fotografię, i to w sposób bardzo osobisty.
Właściwie to nie takie były moje intencje. Za pomocą fotografii komentuję to, co mnie porusza. Jeżeli tym sposobem uda mi się wywołać u ludzi reakcje na pewne kwestie, to wspaniale. Jednakże zawsze wykonuję zdjęcia w pierwszej kolejności z myślą o sobie. Chcę wyrazić nimi moje uczucia. Nigdy nie tworzyłem ich dla innych.
W lipcu 2010 roku, po dwóch latach przerwy, odwiedziłem ekosystem Amboseli obejmujący teren o powierzchni 800 tys. ha rozciągający się u podnóży Kilimandżaro na granicy Kenii i Tanzanii. W ciągu poprzednich sześciu lat spędziłem tam wiele miesięcy, fotografując słonie zamieszkujące ten rejon.
O tym, że giną tam zwierzęta, dowiedziałem się w trakcie wizyty w 2010 roku. Było to na rok przed śmiercią Igora, słonia przedstawionego na zdjęciu zatytułowanym "Elephant Drinking, Amboseli 2007". W ciągu następnych kilku miesięcy lista wielkich słoni zabitych przez kłusowników rosła w zatrważającym tempie. Nie zastanawialiśmy się już, czy słoń z kłami zostanie zabity, ale kiedy to się stanie. Kłusownicy polowali już nawet na te z połamanymi kłami. Żaden z nich nie był już bezpieczny.
Problem kłusownictwa zaczął z czasem dotykać wszystkich zwierząt zamieszkujących ten teren. Na równinach dochodziło do prawdziwej rzezi. Zaczęto masowo zabijać żyrafy dla ich mięsa; podpisywano też kontrakty na dostawę zebr, ponieważ ubrania wytwarzane z ich skóry stały się niezwykle modne w Azji. Ponieważ brakuje funduszy na ich ochronę, zwierzęta przez 80% czasu przebywają na niestrzeżonych terenach, gdzie są praktycznie bezbronne.
Nie mogłem po prostu bezczynnie na to patrzeć. Big Life to obecnie 300 strażników leśnych, 31 posterunków, 14 pojazdów patrolowych, dwa samoloty monitorujące teren, trzy psy tropiące i rozległa sieć informatorów w całym regionie. Była to pierwsza organizacja w Afryce Wschodniej, która koordynowała działania strażników po obu stronach granicy. Dzięki rozbudowanej infrastrukturze fundacja Big Life bardzo skutecznie ogranicza poczynania kłusowników w tym regionie.
Prawdę mówiąc, po trzyletniej nieustanej pracy nad moją albumową trylogią, chciałem sobie zrobić przerwę. Nie mogę sobie przypomnieć jak, ani dlaczego, ale byłem tak zaniepokojony eskalacją dewastacji terenów, które niegdyś zamieszkiwały zwierzęta, że po prostu pomyślałem: "Wciąż tego tak naprawdę nie sfotografowałem". Mam, co prawda, kilka zdjęć strażników trzymających kły słoni, które zginęły z ręki człowieka. Ale co poza tym? To nie wystarczy, jeśli naprawdę chcę być zaangażowanym ekologiem, za jakiego się uważam.
Wtedy wpadł mi do głowy pewien pomysł. Przez pierwszych dziewięć miesięcy przeglądałem stykówki ze starych klisz i szukałem zdjęć, które z jakiegoś powodu - słusznie lub nie - nigdy nie zostały opublikowane. Przeprowadzaliśmy próby na górskich zboczach w Kalifornii, gdzie zbudowaliśmy panele i wydrukowaliśmy obrazy zwierząt w ich naturalnej wielkości, później podnosiliśmy te panele i wykonywaliśmy im zdjęcia, żeby ocenić, czy rzeczywiście wyglądają jak prawdziwe.
Następnie musieliśmy znaleźć odpowiednie lokalizacje. Wymagało to sporego planowania; jednak przecież kiedyś byłem reżyserem, więc przypomniały mi się stare czasy. Kiedy po raz pierwszy pomysł ten pojawił się w mojej głowie, bałem się, by nie odebrano go jako przesady i niepotrzebnego dramatyzowania, ale kiedy patrzę na efekt końcowy, to naprawdę odnoszę wrażenie, że nie chodzi tu tylko o przedstawienie wymykającego się spod kontroli zjawiska zbyt dużej ingerencji człowieka w środowisko naturalne. Jestem pewien, że znajdą się krytycy, którzy powiedzą, że jestem bogatym białym facetem, który bardziej troszczy się o zwierzęta niż o ludzi.
Po sześciu miesiącach intensywnych poszukiwań zdecydowaliśmy się tylko na trzy lokalizacje. Zdjęcie "Wasteland with rhinos" doskonale komponuje się z linią gór widoczną w tle: przez sześć miesięcy szukaliśmy wzgórz, których linia pasowałaby do tej fotografii. Wcześniej wypróbowałem trzy inne miejsca, ale żadne z nich się nie nadawało.
Spacerowałem drogą, aż zobaczyłem to olbrzymie wysypisko, przez które przepływała rzeka śmieci. Miałem przy sobie 30-centymetrowy wydruk tego obrazu na grubym kartonie - zawsze mam przy sobie miniatury, żeby móc ocenić, czy wkomponują się w krajobraz. Pomyślałem: "Pasuje doskonale". Więc ni stąd, ni zowąd powiedziałem, "Postawcie tu panel z nosorożcem". Zaczęliśmy robić zdjęcia - i nagle znaleźliśmy to, czego szukaliśmy!".
Inherit The DustNick Brandt |
|
Najnowszy album Nicka Brandta Inherit The Dust ukazał się nakładem wydawnictwa Edwynn Houk Editions. www.houkgallery.com |
|
Jedna rzecz trapiła mnie aż do znudzenia: "Czy to aby po prostu nie będzie wyglądało tak, jakby zostało zrobione w Photoshopie?". Bałem się, że obraz będzie sprawiał wrażenie jakby od początku do końca został stworzony komputerowo, tym bardziej, że będąc w danym miejscu, zawsze dążę do tego, aby jak najlepiej dopasować wydruk do scenerii. Zawsze sprawdzam też, jak wszystko będzie się prezentować, kiedy na tle makiety pojawią się jacyś ludzie. Frustrujące jest to, że to zazwyczaj nie wychodzi zbyt dobrze, bo lepiej jest, kiedy zwierzę wywołuje wrażenie, jakby było odosobnione.
Samotne zwierzę sprawia, że fotografia jest bardziej dramatyczna, bardziej melancholijna. W każdym razie, obecność ludzi na zdjęciu sprawdziła się tylko w kilku przypadkach.
Co dwa tygodnie musiałem wysyłać kogoś z filmem do Londynu. Udało nam się uniknąć zaświetlenia klisz, a ja z tego miejsca chciałbym gorąco podziękować dwóm ostatnim ludziom w Londynie, którzy potrafią jeszcze ręcznie wywoływać czarno-białe zdjęcie. Wywoływali je, robili stykówki, skanowali i odsyłali je do mnie, dzięki czemu wiedziałem, czy wszystko szło po mojej myśli.
Pracowałem nad tymi 30 obrazami przez około 10 miesięcy, w międzyczasie poświęcając się innym obowiązkom, takim jak projektowanie albumu. Przygotowanie jednego zdjęcia zajmowało mi około tygodnia.
Wydaje mi się, że potrzebowałem do tego około 1000 klisz.
W torbie fotografa |
"Fotografuję Pentaksem 6x7, ponieważ uwielbiam wykonywać ujęcia z perspektywy talii. Lubie też patrzeć na jego olbrzymią matówkę. Z kolei korpus Mamiya RZ67 Pro II D cenię ze względu na obracaną tylną ściankę. Wykonując swoje fotografie prawie w ogóle nie korzystam ze statywu, więc wielkim udogodnieniem było dla mnie to, że mogę szybko zmienić orientację kadru bez obracania aparatu. Potęga fotografii wielkoformatowej tkwi w szerokim polu widzenia. Zawsze twierdziłem, że lepiej mieć szeroki kąt widzenia niż większą rozdzielczość - ta, którą oferują aparaty średnioformatowe zupełnie mi wystarcza". |
Po prostu nie mogę sobie wyobrazić, że nie doprowadzę ich do końca. Przede wszystkim tworzę obrazy dla siebie, nie dla innych ludzi - inne podejście doprowadziłoby mnie do osiągnięcia artystycznej sztampy. Musisz robić to, co potrafi pochłonąć Cię bez reszty; oczywiście będzie świetnie, jeżeli spodoba się to również innym ludziom. Mogę uważać się za szczęściarza, bo do tej pory odbiorcy pozytywnie reagowali na moją twórczość, a ja jestem w stanie utrzymać się z wykonywania zdjęć.
Jednakże jakkolwiek banalnie i stereotypowo by to nie zabrzmiało, oczywiście chcę też uczynić nasz świat lepszym miejscem. Chcę, by ludzie zobaczyli zdjęcia, przyjrzeli się oryginalnym pracom i zaczęli postrzegać zwierzęta jako istoty, które zasługują na to, aby żyć i być traktowane z większym szacunkiem.
Dzięki fundacji nie jest już tak, że my - współczujący i troskliwi ludzie - patrząc na te fotografie możemy tylko wzruszać ramionami i powiedzieć: "tak, to okropne". Tak naprawdę zmierzam do tego, żeby moje prace zostały zauważone przez ludzi, którzy są w stanie coś z tym zrobić - przez polityków i biznesmenów. Poprzez swoje obrazy chcę im powiedzieć: "Zobaczcie, co robicie, i zajmijcie się tym problemem w dłuższej perspektywie czasu".
Może jestem wyjątkowo naiwny, ale trzeba próbować. Patrząc krótkookresowo widać przede wszystkim, że zatrzymanie degradacji środowiska wymaga dużych nakładów finansowych, ale zyski, także te ekonomiczne, jakie może to przynieść w dłuższym okresie wydają się ogromne.
Zatem nawet z kapitalistycznego, materialistycznego punktu widzenia, na ochronie środowiska można również zarobić. Dlatego to właśnie ludzie władzy i biznesu mogą mieć największy wpływ na walkę z kłusownictwem.