O świadomym i odpowiedzialnym podróżowaniu z aparatem w ręku rozmawiamy z doświadczonym globtroterem, wykładowcą i znawcą orientu Jakubem Śliwą
PROfil |
Jakub Śliwa Fotograf, podróżnik Absolwent orientalistyki na UJ oraz Szkoły Filmowej w Łodzi, znawca Indii, doświadczony globtroter. Laureat wielu konkursów fotograficznych, publikuje w polskiej i zagranicznej prasie, m.in. w National Geographic i The Guardian, w wydawnictwach albumowych oraz naukowych. Prowadzi zajęcia z fotografii podróżniczej w Collegium da Vinci w Poznaniu. Organizuje warsztaty fotograficzne w Indiach. Reprezentowany przez agencję Aurora Photos. www.jakubsliwa.com |
Faktycznie podróżujemy coraz więcej, szybciej i wygodniej, ale za to mniej uważnie, bezrefleksyjnie. Coraz mniej radości czerpiemy z samej podróży, interesuje nas dotarcie z punktu A do punktu B. Nie zauważamy tego wszystkiego, co znajduje się pomiędzy punktami. A często właśnie tam kryją się najciekawsze rzeczy. Wybieramy zwykle najkrótszą i najwygodniejszą trasę, co oczywiście ma sens, ale wystarczy o kilka kroków zboczyć z utartego szlaku, żeby zaczęła się naprawdę interesująca podróż. To istotne zwłaszcza dla fotografa, bo takie podróże częściej owocują dobrymi zdjęciami.
To świadomość tego, że wchodząc w interakcję z innymi kulturami, z ludźmi zamieszkującymi dany obszar, zawsze w jakiś sposób ingerujemy w daną społeczność (ekonomicznie, ekologicznie), jak również przywozimy ze sobą pewne wzorce zachowań, postaw życiowych itp. Ktoś, kto podróżuje świadomie, powinien cały czas o tym pamiętać i starać się, aby ta ingerencja była jak najmniejsza i jak najmniej szkodliwa. Powinniśmy również cały czas zdawać sobie sprawę z tego, że w tych wszystkich odległych miejscach jesteśmy po prostu intruzami. Pomimo tego, że często możemy być nawet mile widzianymi gośćmi, to my powinniśmy dostosowywać się do obowiązujących w danym miejscu reguł, a nie odwrotnie.
To także świadomość "pułapek", na jakie jesteśmy narażeni podczas podróży. W naturalny sposób postrzegamy i analizujemy obce nam kulturowo miejsca i ludzkie zachowania przez pryzmat własnych wzorców kulturowych, a stąd już tylko krok do powstania poczucia wyższości. W tę pułapkę wpadają i "podróżnicy" i "turyści". Wpadamy w nią niestety wszyscy. Takie poczucie wyższości czy też poczucie bycia z lepszego świata, świadomość, że za parę dni wsiądziemy w samolot i wrócimy do swojego świata jest moim zdaniem szczególnie niebezpieczną pułapką dla ludzi fotografujących. Kiedy w nią wpadamy, traktujemy ludzi jako odhumanizowane "obiekty fotograficzne", a nasze zdjęcia są wówczas tylko zbiorem lepszych lub gorszych obrazków, skupiających się na kolorowej zewnętrzności, nie zaś portretami.
Ważna jest też świadomość celu podróży. Warto wiedzieć, jaki temat chcemy zrealizować, co zobaczyć, kogo spotkać, co sfotografować. To z kolei wskazuje nam, jak do tej podróży należy się przygotować – np. jaki sprzęt ze sobą zabrać – oraz układa nam plan podróży. Podróżując świadomie, staram się unikać miejsc tzw. "turystycznych", w których wszystko jest na sprzedaż. Dostaję wtedy w zamian zupełnie coś innego, jestem bliżej codziennego życia, oglądam je z innej perspektywy, bliższej przeciętnego mieszkańca, a to właśnie mnie interesuje jako fotografa. Podróżując lokalnym transportem, mam więcej fotograficznych możliwości, niż w klimatyzowanym autokarze. Szukam miejsc bardziej "autentycznych".
W większości przypadków niestety życie tych ludzi odmienione jest już od dawna. Przykładem może być należący do Indii a leżący w Himalajach Ladakh, który otworzył swoje granice dla turystów w roku 1974. Od tego czasu szczęśliwe do tej pory społeczności, żyjące w harmonii z naturą, w pełni samowystarczalne, nieznające przemocy, stresu, przestępczości oraz innych plag cywilizacyjnych zaczęły przechodzić nieodwracalne zmiany.
Napływ turystów, dóbr i żywności z zewnątrz zakłócił tę niebywałą wewnętrzną harmonię, w której trwali dzięki naturalnej izolacji przed "cywilizowanym" światem zewnętrznym. Turyści zaczęli przywozić ze sobą pieniądze i wizję lepszego, zachodniego życia. Żeby zaspokoić ich potrzeby zaczęto importować z Indii coraz więcej towarów, co ostatecznie pogrążyło miejscową gospodarkę. Duża część społeczeństwa drastycznie zubożała. Pojawiła się przemoc, przestępczość, prostytucja i alkoholizm. Komercjalizacja, zachodnia cywilizacja wypierająca tradycje lokalne itp. są niestety nieuniknione. Jako fotograf próbuję o tym opowiedzieć – pracuję właśnie nad albumem o tym znikającym świecie w Ladakhu, powinien ukazać się pod koniec 2016 roku.
Na szczęście jeszcze można. To jest powód, dla którego jeżdżę tam od lat. Naturalnie dotarcie do takich miejsc jest coraz trudniejsze, one po prostu znikają, jest ich coraz mniej. Trzeba o nich wiedzieć i umieć do nich dotrzeć. Wielu adeptów fotografii jedzie do Indii ze zdjęciami McCurry'ego w głowie i po kilku dniach są mocno rozczarowani tym, co zobaczyli na miejscu. Częściej jednak można zobaczyć Indie w klimacie zdjęć Martina Parra.
Jeśli chodzi o masową turystykę, to faktycznie nie jest dobrze. Świetnie opisuje to Jennie Dielemans w książce "Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym". Ku przestrodze dla niektórych, dla nabrania "świadomości", o której mówiliśmy przed chwilą, dla innych. Po jej przeczytaniu zacząłem się zastanawiać, czy organizując wyprawy do dziewiczych miejsc, pokazując ludziom rzadkie obrzędy religijne lub lokalne magiczne rytuały plemienne, sam nie uczestniczę w tym procederze. Dlatego staram się nie wracać w te same tereny, zabieram ze sobą tylko kilka osób i nie wszystkie miejsca ujawniam z nazwy, aby ich nie "spalić".
Program każdej wyprawy przygotowuję bardzo starannie. Zwracam przy tym uwagę, by sprawdził się fotograficznie - żeby miejsca, ludzie i wydarzenia były dobrymi tematami fotograficznymi. Przygotowując program warsztatów, staram się dotrzeć do miejsc mało znanych, zapomnianych, trochę na uboczu, z dala od głównych szlaków komunikacyjnych - do miejsc, w których życie lokalne toczy się swoim prawdziwym rytmem, nie zakłócanym przez turystów. Zawsze staram się ustalać termin wyprawy w taki sposób, aby uczestniczyć w jakimś ciekawym wydarzeniu, święcie, lokalnej uroczystości.
W czasie warsztatów, oprócz strony techniczno-sprzętowej, dużo uwagi poświęcamy sposobowi patrzenia na rzeczywistość, dostrzeganiu w niej istotnych elementów i świadomym sposobom jej rejestracji. Uczymy się, jak szukać tematów fotograficznych, jak podchodzić do nich kreatywnie, jak fotografować ludzi i jak radzić sobie w różnych sytuacjach fotograficznych.
To jest kwestia wyboru tematu. Maciej pokazuje jakiś wycinek rzeczywistości, ja pokazuję inny jej fragment, interesujący mnie kawałek życia. Zresztą te dwa tematy są sobie bliskie: ja pokazuję coś, co powoli odchodzi, Maciek - coś, co właśnie powstaje. Dopiero po złożeniu ze sobą kilku lub kilkunastu takich kawałków można mówić o faktycznym obrazie rzeczywistości. Fotoreporter czy dokumentalista patrzy na świat inaczej i szuka trochę innych tematów niż ktoś, kto zajmuje się tzw. "fotografią podróżniczą" - nie przepadam zresztą za tym określeniem, ale to jest temat na inną, dłuższą rozmowę. To też kwestia stylistyki, środków wyrazu charakterystycznych dla tych rodzajów fotografii. W Indiach bardzo łatwo wpaść fotografowi w banał, powielanie stereotypów, fascynację egzotyką. Cała sztuka polega na dotarciu pod tę kolorową powłokę, na znalezieniu w tym chaosie obrazów czy elementów uniwersalnych. Do tego zaś trzeba mieć swój własny klucz.
W torbie fotografa |
"Od niedawna używam Olympusa OM-D E-M1 z obiektywami Zuiko 12 mm f/2 i 17 mm f/1,8. Nadal używam też wysłużonego Nikona D3 z zoomami 24–70 mm f/2,8 i 14–24 mm oraz stałkami 28 i 50 mm. Przeważnie zabieram też lampę błyskową Nikon SB-800". |
Zawsze staram się zabierać ze sobą minimalną ilość sprzętu. W podróży sprawdza się minimalizm. Ciągle staram się uwolnić od dużej i ciężkiej lustrzanki. Olympus OM-D E-M1 to właśnie krok w stronę uwolnienia się od ciężaru dużego korpusu - przy zachowaniu świetnej jakości obrazu i doskonałej optyki. Wszystko mieści się w małym i lekkim body. Poza tym fotografowanie małym aparatem daje inne możliwości: zmienia się sposób patrzenia, ludzie inaczej na ciebie reagują. Z "obwieszonego sprzętem zawodowca" przeistaczasz się w "niewidzialnego obserwatora". Często też używam Olympusa jako drugi, dodatkowy korpus, do zdjęć czarno-białych - tutaj świetnie spisuje się elektroniczny wizjer.
Wahałbym się pewnie między 28 mm a 35 mm, kusiłaby mnie też 50-tka. Lubię być blisko wydarzeń, które fotografuję – zarówno w przenośni, jak i w sensie dosłownym. Rzadko fotografuję długimi ogniskowymi i zabieram je tylko wtedy, gdy wymaga tego specyfika konkretnego zlecenia lub tematu, nad którym pracuję. Po latach dźwigania wielu stałek coraz częściej idę na kompromis. Pewnie zabrałbym jakiś dobry jasny zoom klasy 24–70 mm. Zresztą kilka razy zdarzyło mi się podróżować tylko z takim zestawem.
Ta zawartość często się zmienia. Dostosowuję się do miejsca podróży, np. gdy jestem gdzieś, gdzie są problemy z prądem, mam wtedy więcej zapasowych baterii i kart, ładowarkę solarną itp. Bardzo przydaje się wzmacniana taśma duct-tape - do przymocowania tła, uszczelnienia okna w pociągu itp. Kiedy jadę na wykopaliska archeologiczne mam ze sobą specjalną plastelinę, pomocną przy fotografowaniu małych obiektów. Jednak najpotrzebniejszymi przedmiotami są dla mnie notes i długopis.
Zacząłbym od tego, że ciekawych tematów nie trzeba szukać na końcu świata. Radziłby także, aby nauczyć się dostrzegać interesujące rzeczy w zasięgu ręki, a każdą podróż po zdjęcia zaczynać od pomysłu, od znalezienia klucza. Dobrze jest się starannie przygotować do każdej podróży, ale później nie chodzi o sumienne realizowanie planu. Liczy się spontaniczność, kreatywność, improwizacja, szeroko otwarte oczy i głowa. I przede wszystkim, że podróż to nie tylko pokonywanie odległości.