Jeden z najlepszych brytyjskich dokumentalistów, opowiada o swojej wielkiej namiętności do fotografii oraz inspirujących go tematach
PROfil |
Patrick Ward Patrick urodził się w 1937 roku i jest jednym z najbardziej cenionych powojennych dokumentalistów w Wielkiej Brytanii. Pracuje jako niezależny fotograf oraz współpracuje z wieloma redakcjami prasowymi. Zaczął fotografować w latach 60. ubiegłego wieku dla The Observer i The Sunday Times, a później dla The Telegraph, francuskich i niemieckich wydań magazynu Geo, National Geographic Traveler, Smithsonian Magazine i wielu innych. Patrick Ward jest także autorem książek, takich jak: Amsterdam, Sandhurst, Bike Riders, Wish You Were Here i The English at Play. Jego najnowszy album nosi zaś tytuł Being English. www.patrickwardphoto.blogspot.com |
To prawda, zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Do dziś polecam ją każdemu. Album ten pokazuje, jak wiele może osiągnąć grupa fotografów, zwłaszcza, gdy wspiera ją taki kurator jak Steichen.
Zapisałem się na kurs fotografii organizowany na ówczesnej Politechnice Regent Street (obecnie Uniwersytet Westminster). Wprawdzie był to podstawowy kurs, na którym można było zaznajomić się z różnymi gatunkami fotografii, ale to właśnie dzięki niemu zapragnąłem zostać fotoreporterem. Potem zacząłem współpracować z byłym fotografem magazynu Picture Post Johnem Chillingworthem, od którego przez trzy miesiące nauczyłem się więcej, niż przez dwa lata studiów na uczelni. Był bardzo hojnym i pomocnym pracodawcą, a do tego zachęcił mnie do poszukiwania i tworzenia sieci swoich własnych klientów.
Dzięki temu otrzymałem ofertę współpracy od redakcji magazynów The Observer i Queen. Zostałem niezależnym fotoreporterem w wieku 24 lat, a swoje pierwsze zdjęcia wykonywałem na zlecenie redakcji nowo powstałych kolorowych magazynów The Sunday Times, The Observer, a później The Telegraph. Miałem wielkie szczęście, że udało mi się nawiązać z nimi współpracę. To były moje drzwi do świata wielkiej fotografii.
Byłem otoczony przez grupę mocno wspierających mnie przyjaciół: Iana Berry’ego, Davida Hurna, Philipa Jonesa Griffithsa, Bryna Campbella, Dona McCullina i Christophera Angeloglou. Często się spotykaliśmy, rozmawiając i dyskutując o naszych projektach fotograficznych. Więc nie brakowało mi ani cierpliwych nauczycieli, ani inspiracji.
Tak, i tak już chyba pozostanie na zawsze. Moim zdaniem ten gatunek fotografii stwarza unikatową i niepowtarzalną szansę ukazywania tego, jak wygląda nasze życie.
Choć na moich zdjęciach staram się ukazać różne dziwactwa i odmienność angielskiego społeczeństwa, to w momencie wykonywania zdjęcia w ogóle o tym nie myślę. Zwykle cała moja uwaga skupia się na tym, aby uchwycić na obrazie istotę wydarzenia, którego jestem świadkiem.
Znałem Tony’ego Ray Jonesa i wiem, że był niesamowicie utalentowanym fotografem. Twórczość Martina Parra odkryłem nieco później, gdy jego styl już znacznie różnił się od mojego. Mój pierwszy album ukazał się, gdy miałem 40 lat, kiedy mój sposób ukazywania otaczającego mnie świata był już dawno ukształtowany.
Cóż, paradoksalnie to ja byłem za młodu nieśmiałym, zakłopotanym człowiekiem i muszę przyznać, że to dobroduszni górnicy z północy - nie odwrotnie - musieli starać się, żebym poczuł się swobodnie! Później, kiedy już regularnie współpracowałem z The Telegraph i innymi czasopismami, nauczyłem się wzbudzać zaufanie ludzi oraz potrafiłem nakłonić ich do tego, by byli bardziej zaangażowani w sesję.
Porywające były podróże po Ameryce Łacińskiej, do Meksyku i na Sycylię w 1960 roku, kiedy w wieku dwudziestu kilku lat współpracowałem z The Sunday Times. Chociaż czasami zastanawiam się, czy zrobiłbym lepsze zdjęcia, gdyby wysłali mnie tam dwadzieścia lat później.
Myślę, że wciąż znaleźć można utalentowanych i zaangażowanych przedstawicieli młodego pokolenia fotoreporterów. Problemem jest to, że nie za bardzo mają gdzie publikować swoje prace. Wprawdzie Internet stwarza ku temu wiele możliwości, jednak nie ma już 12-stronicowych rozkładówek magazynów, na których można było odpowiednio wyeksponować zdjęcia i które mogło podziwiać szerokie grono czytelników. Dzięki takiej formie publikacji odbiorcy mogli dogłębnie zapoznać się z przedstawionym przez fotografa problemem.
Gdzie się podziali redaktorzy, którzy walczyli o to, żeby w ich piśmie nie zbrakło miejsca na zdjęcia? I gdzie są dyrektorzy artystyczni, którzy dbali o to, by fotografia była traktowana z należytym szacunkiem? W moich oczach młodzi fotoreporterzy przypominają nieco heroicznych bohaterów, ponieważ muszą włożyć naprawdę sporo wysiłku w to, by ktoś mógł zobaczyć ich zdjęcia.
Lustrzanki cyfrowe pojawiły się na rynku w idealnym dla mnie momencie i pomogły mi stać się bardziej pewnym siebie i wszechstronnym fotografem. Swój pierwszy aparat cyfrowy kupiłem w 2003 roku, kiedy technologia cyfrowej rejestracji obrazu zaczęła dorównywać jakością zdjęciom naświetlanym na filmie oraz kiedy korpusy zaczęły być oferowane w bardziej przystępnych cenach.
W torbie fotografa |
Choć Patrick Ward przez większość swojej kariery fotografował aparatami na film, teraz korzysta z Olympusa OM-D E-M1 i obiektywów Panasonica, głównie z 12-35 mm i 20 mm oraz szkła 14 mm typu "naleśnik". |
Being English powstał, ponieważ pewnego dnia odwiedziłem Colina Wilkinsona z wydawnictwa The Bluecoat Press. Pokazałem mu makietę książki, którą stworzyłem na platformie Blurb w oparciu o moje najlepsze fotografie wykonane w różnych miejscach świata, a on zasugerował, że powinienem ograniczyć się tylko do tych z Anglii.
Wstępny projekt spodobał się Colinowi tak bardzo, że dał mi pełną swobodę w dalszym tworzeniu albumu, co było wtedy dla mnie bardzo ważne. Biorąc pod uwagę, że ta publikacja przedstawia moje najlepsze zdjęcia wykonywane w Anglii, które zarejestrowałem na przestrzeni ostatnich 50 lat i które wiele dla mnie znaczą, to wolałbym jednak, aby to czytelnicy wskazali te najlepsze z nich.
Myślę, że po prostu trzeba być wiernym sobie i znaleźć swój własny styl. Każdy fotograf powinien docierać do tematów i problemów, które są bliskie jego sercu, a następnie starać się je dogłębnie zrozumieć. Należy też szukać równowagi pomiędzy dobrą kompozycją obrazu i ukazywaniem istotnych wydarzeń.
Wydaje mi się, że fotografia uliczna stanowi w pewnym sensie ślepą uliczkę, może bowiem prowadzić do tego, że w poszukiwaniu zaskakujących ujęć zapomnimy o zrozumieniu i człowieczeństwie.