Jego nazwisko musi paść, gdy mówimy o pionierach współczesnej polskiej fotografii mody. W szczerej rozmowie Robert Wolański opowiedział nam o tym, jak dokonywać zawodowych i życiowych wyborów i dlaczego nie sfotografował Paco Rabanne'a.
Niezupełnie tak było. Moim obszarem zainteresowań zawsze była fotografia, to raczej film pojawił się przez przypadek. Miałem zamiar edukować się w kierunku fotografii, ale w Polsce nie było wówczas takich możliwości.
Najbliższą szkołą była praska FAMU, na którą nabór prowadziła szkoła filmowa w Łodzi. Los sprawił, że komisja uznała, że co prawda do Pragi się nie nadaję, ale chętnie widzieliby mnie w Łodzi.
Brzmi to jak anegdota albo jakiś trywialny tekst, ale dostałem kiedyś od mamy na urodziny śmieszny enerdowski aparacik i zaczęło mnie to wszystko naprawdę interesować. Później, w ósmej klasie, fotografią na dobre zaraził mnie przyjaciel rodziny - wspaniały człowiek.
Był fotografem, podróżnikiem, dla mnie prawdziwym fenomenem. Do tego doszła jeszcze czysta magia ciemni, spory szok dla nastolatka. Od tej pory fotografia była obecna na dobre w moim życiu.
Chyba po prostu lubiłem ludzi. To pogłębiło się jeszcze w szkole filmowej, gdzie miałem różnego typu zadania wymagające pracy z ludźmi. Im dłużej miałem do czynienia z fotografią, tym bardziej byłem przekonany, że ma to sens, że jest piękne. Niektóre spotkania z ludźmi sprawiają, że masz coraz większą ochotę ich fotografować.
Tego się nie odbiera w kategoriach edukacji - chodzi raczej o doświadczenia, o pasję. Gdybym był malarzem, to bym malował portrety, ale akurat wybrałem na swoje medium fotografię. Poznawałem takiego czy innego człowieka - zaczynałem od kolegów z klasy czy pijaków spotkanych przy drodze... zasadniczo, wszystko kręciło się wokół ludzi, a nie, powiedzmy, pomidorów, czy innej martwej natury.
Tak, to był czas tak bardzo artystyczny, że myślenie o fotografii komercyjnej budziło niechęć u wielu, w tym u mnie. Zdobywanie doświadczenia to była długa droga - zależało od podejmowania różnych decyzji życiowych. W wieku dwudziestu kilku lat decydujesz się na wyjazd za granicę, z systemu, który rozwojowi artystycznemu nie sprzyja, znajdujesz się gdzieś, nie znając nikogo i szukasz swojej drogi. Ja akurat nie musiałem ani pracować w barze, ani zamiatać ulic, czy wykonywać innych zajęć, które odbiegały daleko od fotografii.
To jakieś niebywałe szczęście w moim życiu. Ale do tego potrzeba samozaparcia, podejmowania dorosłych wyborów w momencie, kiedy dorosły nie jesteś.
Do tego dochodzą marzenia, myślenie o tym, dokąd pójść, kogo spotkać. Ludzie, konkursy, miejsca, gdzie ludzie fotografują, gdzie dzielą się wiedzą.
W Polsce nie działo wtedy się absolutnie nic, a ja trafiłem do miejsca, gdzie działo się wszystko. Pierwszą pracę podjąłem w laboratorium fotograficznym. Potem szkoła filmowa pomogła mi o tyle, że zacząłem pracować w filmie i w telewizji jako operator kamery. Wykształcenie w Łodzi otworzyło mi drzwi niemalże z dnia na dzień. Ktoś mi zaufał, powiedział: okej, średnio mówisz po francusku, ale chodź (a Francuzi niechętnie mówią po angielsku, choć w Paryżu spotykają się ludzie z całego świata).
Potrzebowałem trochę czasu, żeby się ogarnąć, dostałem szansę obycia się z językiem. Po tym okresie próbnym przyszedł czas na kolejne decyzje: czy zostaję w filmie? Doszedłem do wniosku, że to nie była moja droga. Mimo genialnego wykształcenia, uznałem, że filmu sam nie zrobię. Drzemała we mnie indywidualność - wiedziałem, że w fotografii mogę realizować własne pomysły. Mechanizm filmowy jest bardziej skomplikowany, uzależniony od budżetów. Przy sesji pracuje np. sześć, a przy filmie powiedzmy sześćset osób.
Zacząłem pracować w Polsce mniej więcej w 1997 r. Na rynku istniało wtedy niewiele tytułów. Poza Twoim Stylem, były też Elle i Pani. W sesjach mody mogłem realizować tematy, które były spełnieniem marzeń fotografa. Spotykałem ludzi, którzy dorzucali do tego swoje doświadczenie - tak powstawały rzeczy kolorowe i piękne, choć jednocześnie ulotne, takie, o których czasem za kilka miesięcy się nie pamięta.
Moda sprawia mi ogromną radość do dzisiaj, choć czasy są już inne, a ten świat szybko ewoluuje, co jest bardzo interesujące dla fotografa. Wszystko zależy od tego, co cię kręci. Jedno i drugie, portret i fotografia mody, to sposób na życie. Ale portret to pojedyncze zdjęcie, nie sześć czy dwanaście, które czasami może nie przetrwają próby czasu.
Było miejsce na realizację mniejszych czy większych szaleństw. Fotograf, szef redakcji mody czy stylistka mogli wnosić nieograniczoną ilość pomysłów, nie sugerując się zupełnie tym, co działo się na świecie. Każdy mógł się jakoś wyżyć. Ktoś przychodził i mówił: "mam taki pomysł…" - a reszta na to: "no dobra, jedziemy".
Dzisiaj sytuacja przypomina egzamin - na sali jest dwadzieścia osób, z których każda ma napisać wypracowanie. Temat jest jeden, ale prac może być dwadzieścia, całkiem od siebie różnych. Fotografia mody tak dziś wygląda i to nie jest wcale złe. Rynek się ujednolica, a sesja jest rezultatem wymagań różnych działów - redakcji, działu marketingu, wszystkich, którzy tworzą wizerunek magazynu. Ale to działa też w drugą stronę, jeśli fotograf świetnie orientuje się w trendach, może zaproponować coś własnego. To zawsze otwarta dyskusja.
No, musi. Mówiłem już wiele lat temu, że wiele jest psychologii w mojej pracy, ale okazuje się, że zawsze jakoś radziłem sobie z tym. Na pewno ze względu na mój charakter, być może na początku było mi łatwiej fotografować chociażby aktorów, bo wielu z nich znałem. W szkole filmowej miałem do czynienia na co dzień z ludźmi, którzy dzisiaj często są na pierwszych stronach gazet - i nawet po wielu latach kontakt był stosunkowo łatwy.
Natomiast gdy spotykałem się z ludźmi po raz pierwszy na planie, moją "metodą" - ale bez premedytacji - było i jest porozmawianie z nimi wcześniej o tym, co chcemy zrobić. Piliśmy kawę i oczywiście zależnie od czasu, jaki mamy do dyspozycji na planie, rozmawialiśmy. Do pracy zawsze przychodzę przygotowany, niezależnie od tego, jakie mam narzędzia i zadanie do wykonania.
To prawda, trochę ich wykonałem (śmiech). Wydaje mi się, że szokiem zawodowym było dla mnie fotografowanie Rossy de Palma czy Pierce’a Brosnana. Spotkanie z międzynarodowej sławy osobowościami to szczególne doświadczenie, które pokazuje, jak umiesz radzić sobie na innym terenie, niż twój własny. Ale zawsze trzeba się porozumieć, okazać szacunek i zaufanie, a dopiero potem zaczyna się robić zdjęcia.
Każde zdjęcie ma swoją historię. Czasami jadę na drugi koniec świata, żeby kogoś fotografować - i może zdarzyć się wszystko, załamanie pogody, może zatrzymać mnie policja… o ile jest partnerstwo, i obydwu osobom zależy, to praca jest możliwa. Prywatnym życiowym Oscarem jest dla mnie sfotografowanie Romana Polańskiego.
Rzecz, której się nie zapomina, spotkanie, które zostanie w mojej pamięci na zawsze. Nie jestem fotografem prasowym. Nie zależy mi na zdjęciu za wszelką cenę. Zdarzało mi się w życiu, że chciałem zrobić zdjęcie, ale rozmowa z człowiekiem, sytuacja nie upoważniała mnie do tego, żeby wyjąć aparat. Ważniejsze są dla mnie uczucia, a nie samo zdjęcie. Jeśli ktoś ma zły dzień, to mogę żałować, że nie zrobiłem zdjęcia, ale chodzi o to, żeby kogoś spotkać, potraktować go tak, jak na to zasługuje. Chodzi o spotkanie, którego finałem może być, lub nie, fotografia.
Miałem kiedyś okazję porozmawiać z Paco Rabanne’em. Spotkaliśmy się przypadkiem, zaakceptował to, że chcę mu zrobić zdjęcie, przeglądając moje wcześniejsze prace, ale kiedy spędziliśmy godzinę na rozmowie, doszliśmy do wniosku, że to nie jest dobry moment. Tamta rozmowa chyba dała mi więcej, niż zdjęcie, które mógłbym zrobić i które pewnie byłoby dziś w moim portfolio.
Nie mam takiej definicji. Zdjęcie jest wypadkową różnych czynników, więc nie da się tego zdefiniować, tak, jak poeta nie może podać definicji dobrego wiersza. To jest sytuacja. Dzisiaj w dobie telefonów każdy może być fotografem - tak się mówi, i to pewnie jest prawda - ale ja, jeśli chodzi o wrażliwość, jestem wychowany na sztuce. Zanim zająłem się fotografią, marzyłem o tym, żeby być konserwatorem zabytków. Moje pierwsze dwa lata pobytu w Paryżu to przede wszystkim muzea, oglądałem na żywo obrazy, które znałem tylko ze słabych reprodukcji.
Byłbym hipokrytą, gdybym powiedział, że nie podziwiałem niczyich zdjęć. Każdy jest czyimś uczniem i ma swojego mistrza. Pamiętam fascynację fotografią Paola Roversiego, który jest malarzem fotografii. To był dla mnie szok, zwłaszcza to, jak operował Polaroidem. Do dziś wydaje mi się niedościgniony. Każdy chce być jakiś, albo być jak ktoś. Czasem, próbując być takim jak ktoś, można stać się sobą.
Wpadłem na ten pomysł, ponieważ sprzęt, który dostałem na próbę do ręki, okazał się naprawdę interesujący, fajny. Na skutek prób, które przeprowadziłem, okazało się, że można to zrobić. Podróżując po świecie, przez wiele lat marzyłem, żeby nie targać ze sobą wszystkich tych obiektywów, filmów... tylko po prostu - kiedy spotykam ciekawego człowieka, móc zrobić mu zdjęcie, nie wyciągając całego sprzętu z walizki.
Nie mówię tu tylko o smartfonach, ale też o aparatach kompaktowych, które w tej chwili dorównują profesjonalnym. Oczywiście wszystkiego jeszcze tym nie zrobisz, ale to, co mnie pasjonuje w życiu, jest wykonalne. Ale cały czas podkreślam - trzeba mieć wiedzę oraz - choć nie chcę używać tego słowa - talent i pasję. Trzeba wiedzieć, co chcemy ze zdjęciem zrobić, czemu ma służyć kontrast, czy chcemy wydobyć z kadru tony groźne, czy delikatne. Nie każda technologia służy do identycznego oddawania emocji, tak, jak akwarele i farby olejne.
Pracować (śmiech). Ja musiałem spróbować pracy na slajdach, na polaroidach, musiałem poznać ciemnię. Dzisiaj tego problemu nie ma. Jeśli jesteś oblatany z programami do edycji, możesz szybko spróbować wszystkiego, czego ja uczyłem się przez wiele lat. Doczekaliśmy wspaniałych z technologicznego punktu widzenia czasów i należy z tego korzystać. Mamy świetne nowoczesne narzędzia, a to rozwija. Osobiście studiowałem malarstwo, które uwielbiam, i szukałem metod, które by to malarstwo oddały w fotografii - przy tej okazji odkrywałem inne. Tak to bywa - płynąc do Indii, odkrywasz Amerykę.