To fotograf ma mieć kontrolę nad sprzedawanymi przez siebie zdjęciami, nie stock, w którym je udostępnia. Czy takie założenie sprawdzi się w przypadku nowego banku zdjęć?
Misją Pixels.com, nowego banku zdjęć, jest oddanie władzy w ręce twórców. Fotografowie mogą bowiem sprawować kontrolę nad każdym krokiem procesu sprzedaży, od ustalenia ceny, aż po dokładne określenie licencji. A stock i tak swoje zarobi, choć będą to kwoty niższe od tych, które jest w stanie generować konkurencja. "Nie muszę przejmować się inwestorami, którym zależy na prowizjach rzędu 50-60 proc. Cały projekt fundujemy sami (...) i dlatego jestem w pełni usatysfakcjonowany przychodami na poziomie 20-30 proc.", tłumaczy Sean Broihier, założyciel Pixels.com.
Model licencyjny jest tu dość prosty - fotograf sam określa cenę, a stock dokłada swoją prowizję. Jeśli zażyczymy sobie 100 dolarów za kadr, w Pixels.com obrazek będzie kosztować 130 dolarów. 100 USD idzie wówczas do twórcy, 30 do "banku".
Faktyczną konkurencyjność stocku można wytłumaczyć na dwa sposoby. Pierwszy to wyżej opisany system sprzedaży, który ma szansę przyciągnąć twórców do tej pory udzielających się na Getty i innych, bardziej popularnych witrynach. Druga rzecz to rozbudowana opcja wyszukiwania. "Jeśli szukasz zdjęcia, które może być wykorzystane jako okładka komercyjnej książki, zrobisz to dwoma kliknięciami myszy", dodają przedstawiciele Pixels.com.
Przysłowiowego "kopa" ekipa Pixels.com dostała po tym, jak Getty Images ogłosiło swój nowy model biznesowy. Model, w którym fotograf nie dostaje ani grosza, jeśli jego dzieła wykorzystywane są w sposób niekomercyjny...