Zaprezentowany dziś OM-D E-M10 to prostsza, bardziej przyjazna dla kieszeni wersja modelu E-M5. My mieliśmy go już w rękach, oto nasze pierwsze wrażenia!
OM-D E-M10 to kolejny konsumencki bezlusterkowiec Olympusa wyposażony w matrycę formatu 4:3. Gdy przyjrzymy mu się uważniej, okazuje się jednak, że nowy model to nie tylko okrojona wersja modelu E-M5 ale również wiele rozwiązań zaczerpniętych z topowego E-M1. Jeśli dołożymy do tego zmiany jakie zaszły w ergonomii obudowy okazuje się że powstał zupełnie nowy, bardzo ciekawy aparat. Co otrzymujemy za 3099 zł? (cena za zestaw z obiektywem 14-42 mm).
Stylistyką E-M10 bezpośrednio nawiązuje do E-M5. Zachował charakterystyczne kształty, ale jest nieco mniejszy (przede wszystkim niższy). Wykonany głównie ze stopu aluminium korpus jest bardzo dobrze wyważony (396 g), producent nie odchudził przesadnie konstrukcji dzięki czemu bardzo przyjemnie ciąży nam w dłoni. Pierwsza ważna zmiana to brak uszczelnień. Korpus jest bardzo zwarty a elementy obudowy dobrze spasowane, ale nikt nie zagwarantuje nam już odporności na zachlapania czy kurz. Na plaży czy w deszczu warto więc uważać. Generalnie aparat zrobił na nas bardzo dobre wrażenie, srebrna wersja prezentuje się naprawdę świetnie, to rzadka sytuacja gdy aparat lepiej wygląda na żywo niż na wypieszczonych packshotach. Wraz z nowym kitowym obiektywem 14-42 mm stanowi niezwykle zgrabny duet i bardziej przypomina kompaktowego Stylusa 1 niż aparat z serii OM-D.
Co z ergonomią? Uchwyt nadal jest płytki, ale nowe gumowe wykończenie sprawia, że trzymamy go znacznie pewniej niż nieco śliskiego E-M5. Do aparatu możemy dokręcić również krótki grip ECG-1, który zdecydowanie poprawia komfort pracy. Co ciekawe, dzięki składanej konstrukcji możemy w każdej chwili szybko dostać się do komory baterii, gdzie znajduje się również slot karty SD. Nie musimy więc wykręcać go każdorazowo gdy zapcha nam się karta. Zmienił się też nieco układ górnych pokręteł. Osadzone dość głęboko w E-M5 nie były zbyt wygodne, teraz wyraźnie je podniesiono i nie odczuwamy już żadnego dyskomfortu. Pracują precyzyjnie i z wyraźnym skokiem. "Plecy" aparatu w E-M10 wyglądają niemal identycznie jak w E-M5. Nie zmienił się układ przycisków a ekran LCD nadal nie licuje się idealnie z tylną ścianką.
Skoro jesteśmy już przy ekranie - producent zrezygnował na szczęście z krytykowanego w testach E-M5 panelu AMOLED. W E-M10 znajdziemy ten sam co w E-M1, świetny 3-calowy, dotykowy panel o dużej rozdzielczości 1,03 Mp, nadal odchylany w górę i w dół (50/80 stopni). Do kadrowania wykorzystujemy też ten sam co w E-M5, przyzwoity wizjer o rozdzielczości 1,44 Mp (pokrycie 100% kadru, powiększenie 0,92x). Wizjer z E-M1 (2,3 Mp) zapewne znacznie podniósłby koszt aparatu a nadrzędnym celem było przecież stworzenie aparatu przyjaznego dla kieszeni.
Sercem aparatu jest nadal znany z E-M5, 16-milionowy sensor Live-MOS (4:3), ale tym razem obsługuje go nowy procesor True Pic VII z flagowego E-M1. Traktujemy to jako obietnicę lepszej jakości zdjęć. Przykładowe ujęcia wyglądają bardzo zachęcająco, ale jak wygląda kontrola szumu i rozpiętość tonalna pokażą dopiero pełne testy. Matryca wyposażona jest w system samoczyszczenia i mechaniczną stabilizację, ale prostszą, bo tylko 3 a nie 5-osiową jak w E-M5 i E-M1. Producent zapewnia jednak, że nadal jest to system niezwykle wydajny, pozwalający wykonywać ostre zdjęcia nawet przy 1/15 sekundy.
E-M10 jest niemal równie szybki jak E-M5. W trybie zdjęć seryjnych zapiszemy do 8 ujęć na sekundę, czyli tylko o jedną klatkę mniej. W tej klasie sprzętu to i tak wynik godny pochwały. Za szybkie ustawianie ostrości odpowiada dobrze już znany system FAST AF, który wykorzystuje 81 pól detekcji kontrastu. Obejmuje on również wprowadzone po raz pierwszy w E-M5 tryby Małe pole AF i Super Spot AF, które docenią zwłaszcza amatorzy fotografii makro. AF jest naprawdę bardzo szybki, choć gubi się czasem na mało kontrastowych motywach. W codziennej fotografii spisze się jednak świetnie, zwłaszcza w połączeniu z odchylanym ekranem i migawką wyzwalaną na dotyk - nie przyszło nam nawet do głowy by zmieniać punkt AF manualnym wybierakiem. To bardzo wygodne!
Aparat oferuje dwa tryby HDR, filtry artystyczne oraz tryb filmowy Full HD. Przewagą nad E-M5 jest wbudowana lampa błyskowa, nowa i bardzo ciekawa funkcja Photo Story (łączy kilka ujęć w mozaikę tworzącą jeden obraz) i przede wszystkim wbudowane Wi-Fi, dzięki któremu możemy wysłać zdjęcia bezpośrednio do urządzeń mobilnych. Smartfon może być używany również jako pilot zdalnego sterowania. Po sparowaniu przy pomocy kodu QR, ekran telefonu zachowuje się jak Live View aparatu.
Aparat sprzedawany będzie w zestawie z bardzo smukłym zoomem typu "naleśnik" M.Zuiko Digital 14-42 mm f/3,5-5,6 EZ. Jak podaje producent, przy głębokości zaledwie 22,5 mm jest najbardziej płaskim na świecie standardowym obiektywem typu zoom. Niewiele możemy dziś powiedzieć o właściwościach optycznych, ale mechanicznie sprawuje się bardzo dobrze, szczególnie podoba nam się nowatorski składany dekielek, który jak wiadomo zazwyczaj lubi gdzieś się zapodziać.
Olympus zaprezentował również jasny, stałoogniskowy obiektyw M.Zuiko Digital 25 mm f/1,8, który na matrycy Micro 4/3 jest odpowiednikiem klasycznej 50-tki. Ta, wyposażona w 7-listkową przysłonę, niewielka konstrukcja, waży zaledwie 137 gramów. Sugerowana cena ma wynosić około 370 funtów. Na rynek, w cenie 90 funtów, wejdzie też kolejny obiektyw dekielkowy Olympusa - Fisheye 9 mm f/8. Jego układ optyczny składa się z 5 elementów (2 asferyczne), ostrzy od 20 cm, a całość ma wymiary 13x56 mm przy wadze 30 g.
Wykonane przez nas przykładowe zdjęcia najnowszym Olympusem możecie obejrzeć w pełnej rozdzielczości w artykule "Olympus OM-D E-M10 [zdjęcia testowe]".