Grupa rosyjskich fotografów postanowiła pokazać swój kraj inaczej niż robią to zagraniczni fotoreporterzy. Czy im się to udało?
To etnograficzny banał, że każde miejsce inaczej wygląda od środka, a inaczej – w oczach przyjezdnych. Przybyszowi, również temu z aparatem, trudno jest uciec od ciężaru oczywistych skojarzeń, wbijanych do głowy od dziecka przez filmy, książki i zdjęcia, i nie dać się czarowi egzotyki. Taka egzotyka może być wakacyjna albo perwersyjna: jeden woli zwiedzać słynne zabytki i plaże, a drugi - sypiące się budynki i zakątki, gdzie piszczy bieda. Fotografowi o duszy turysty w Turcji odruchowo wyświetla się w głowie sułtan z haremem, w Paryżu – zakochani poeci na moście, a w Rosji – wódka, śledzie i niedźwiedzie. Będzie szukał kadrów, które potwierdzą ten powierzchowny, pocztówkowy obrazek, a podróż niczego go nie nauczy.
Rosyjski fotoreporter Walerij Klamm, pracujący w rodzinnym Nowosybirsku mówi z irytacją, że fotografowie z zagranicy często przyjeżdżają z gotowym planem: chcą sfotografować zimny, wódką płynący kraj, o którym powstają internetowe memy. To prawda, że nietrudno znaleźć tam i takie obrazki, ale mówimy przecież o największym kraju świata, w którym żyje kilkadziesiąt narodowości! Dlatego Klamm zaprosił kilku fotoreporterów do współpracy i tak powstały "Znamiona na mapie" ("Родинки на карте"), kolekcja zdjęć, które mają opowiadać – jak mówią fotografowie – "o tym, co się dzieje, kiedy nic się nie dzieje".
Wśród fotografów, którzy zgłosili swoje zdjęcia do fotobloga, są zarówno amatorzy, jak i profesjonalni, utytułowani reporterzy. Ich relacje dotyczą miejsc oddalonych od dużych miast, monotonnych na pierwszy rzut oka, być może za mało interesujących dla szukających przygody reporterów. Wioski, które widzimy na zdjęciach, ciągną się od położonej nad Wołgą, jeszcze europejskiej Republiki Maryjskiej, po dalekie Wyspy Kurylskie. A to, co na nich widzimy, to po prostu zwyczajne sceny z życia, choć czasami wyglądają jak zainscenizowane: dziewczyna w ludowym stroju, grająca w nogę przy zasypanym liśćmi wraku ciężarówki, albo ludzie pływający w wodzie z radonem, w otwartym basenie u stóp Ałtaju.
Patrząc na te zdjęcia, myślę sobie o polskich dokumentalistach, dla których częściej to właśnie peryferia i ich zwyczajne życie były najciekawsze - o Stanisławie Kulawiaku i jego zdjęciach z Siewierza i Krotoszyna, o śląskich kadrach Joanny Helander, o "Zapisie socjologicznym" Zofii Rydet - i o tym, jak po latach to takie właśnie zdjęcia okazują się bezcenne na tak wielu poziomach. Jest w nich bowiem jednocześnie zadziwienie treścią, niespodzianka i paradoks, dokumentalna celność, a wreszcie uwaga poświęcona światom, które wydają się nudne i niedostatecznie olśniewają, więc odchodzą niepostrzeżenie.
Na fotoblogu "Znamiona na mapie" znajdziecie dużo więcej znakomitych reporterskich ujęć z Rosji.