Inspiracje / Felieton

Fotoniegrafowanie

Felieton | Jacek Gąsiorowski | 2013-09-28

Ostatnie dni lata, przynajmniej wakacji, szczęściarze chłoną uroki opuszczonych w połowie plaż i przedeptanych turystycznych szlaków

A świat zachodni narkoleptyczną swoją baśń marketingu i sprzedaży nieustannie nam podsyła. Tak więc histeria nadchodzącej rewolucji w postaci google glass nadciąga z wielkim impetem. Wszystkie wielkie koncerny, dla których w większości pracujecie, mam na myśli permanentne zafiksowanie na technicznych aspektach fotografii, obsesyjne myślenie o systemach, szkłach, korpusach, obróbce i sofcie, wkrótce rozsypie się jak domek z kart. W dobie kryzysu, wywindowane słupki sprzedaży wszelakich aparatów, wraz z tysiącem towarzyszących im gadżetów, runą prawem grawitacji jak słup wody w wyłączonej nagle fontannie. Zamiast całego tego voodu, dostaniecie do dyspozycji okulary, a w nich wszystko, czego Wasze zniewolone umysły potrzebują. Pasji i uzależnienia od podglądania, panicznego lęku przed utratą możliwości rejestrowania, choćby maksymalnie banalnych wycinków otaczającej Was rzeczywistości, czy choćby strachu przed byciem off-line, poza fejsem, Instagramem, czy innymi portalami. Mając na nosie taki gadżet, możecie w końcu się zrelaksować, poczuć prawdziwymi twórcami, zanurzyć się w porywającym strumieniu internetowego szamba i płynąć w nim, radośnie uśmiechając się do otępionych współbraci. Koncerny fotograficzne zwijają walizki, Eliot Erwitt i dawni, żyjący jeszcze mistrzowie fotografii, powstającej na styku wyobraźni z zauważonym fragmentem rzeczywistości, proszą o zaciągnięcie szczelnych zasłon przed ostatnimi promieniami słońca, które współpracowało z nimi w ich twórczym życiu.

Nie wiem, czy PRISM i ACTA to dwa rozdziały tej samej powieści, jednak towarzyszy mi uczucie, że dawno już każdy z nas ma swojego avatara, niezależnie, czy tego chce czy nie

Nadchodzi era 6 miliardów ludzi fotografujących się wzajemnie, bez sensu i realnej potrzeby, w stylu, który zakodowany jest w algorytmach instagramu, czy innego, na wskroś komputerowego świństwa. Taki google view, ale z humanoidalnymi maszynami do noszenia kamery z przyciskiem wyzwalacza. Kolejny etap, gdy z kosmosu sfotografowano już każdy kamień, samochody zrobiły panoramy większości miejsc wyznaczonych do cyfrowego przetrwania. Teraz czas na ludzi, doszczętnie ogłupionych cyfrowym życiem, którzy jak szczury w klatce, będą naciskać wszelakie rejestrujące guziczki, choćby po nagrodę internetowego lajka. Nie wiem, czemu to wszystko ma służyć, być może moce procesorów, wespół z mocami technicznych profesorów są w stanie przenieść już tchnienie życia w jakieś zaawansowane krzemowe życie algorytmu. Zbierają teraz cały kontent, aby zbudować ten świat na wzór i podobieństwo, niczym biblijny Jahwe uczynił to podobno z nami. Koło Sansary zatacza krąg, umieramy i odradzamy się, nieświadomie. Światy tworzą się i klonują, przeobrażając się w inną formę istnienia.

Nie wiem, czy PRISM i ACTA to dwa rozdziały tej samej powieści, jednak towarzyszy mi uczucie, że dawno już każdy z nas ma swojego avatara, niezależnie, czy tego chce czy nie. Smutek mnie ogarnia, bo wiem, że zabierze on każdemu z nas godność naturalnej śmierci, zatrzymując po niej na świecie terabajty dawno już przeżutego szlamu, z którego wyłoni się o nas obraz równie prawdziwy, co fałsz lajfstajlowego życia, które dzisiejsza blogerka modowa potrafi wykreować na swojej obleganej stronie.

I jakby na przekór temu paskudnemu marudzeniu, pojawia się przy mnie człowiek na wskroś żywy, z bliznami na dłoniach i pomiędzy komorami serca. Aparat fotograficzny, nazbyt widoczny i rzucający się w oczy, stanowi dla niego pewien współczesny totem, znak rozpoznawczy ludzi rejestrujących obrazki. Pod pozorem fotografowania, zajmuje się on poznawaniem. Szuka ludzi, wynajduje szczątki ich aktywności w internetowych odmętach, wsiada w nocny pociąg z drugiego końca Polski, aby pojawić się u nieznanych wcześniej ludzi na fizycznym wernisażu, przyjechać, aby ugotować bananową zupę lub spędzić z nimi dzień na plaży, pijąc piwo, przenocować i pojechać skoro świt dalej, w swoje sprawy. To mi imponuje, to jest mi bliskie, zaryzykować, zainwestować w człowieka, nie pobieżne, podchmielone poklepywania na imprezkach, dumnie dokumentowanych później w necie, ale rozmowy, pytania, zwierzenia, otwarcie. Jego 50 lat na karku i serce światłoczułe. Taki świat rejestruję jeszcze w sobie i zostawiam jego żywe komórki macierzyste na odtworzenie tej witalności w sprzyjających warunkach. Już nie sięgam po aparat dla chęci zrobienia zdjęcia, sięgam po niego, aby pojawił się na horyzoncie dym zwołujący podobne mi głodne duchy na rozmowy, na rozgrzanie gęstej, stężałej krwi przy butelce dobrego portugalskiego wina z Biedronki. Nic z tego nie pozostaje, ale za to nic jestem głęboko wdzięczny. Kiedyś sobie to nic przypomnę

Udostępnij: Facebook Google Wykop Twitter Pinterest
Jacek Gąsiorowski

Fotograf, dziennikarz, felietonista i baczny obserwator. Fotografuje jakby pisał, pisze jakby fotografował. Z fotografii uczynił medium, które łączy go z otaczającym światem.

Wydawca: AVT Korporacja Sp. z o.o. www.avt.pl