Zdobył wiele prestiżowych nagród, ale na co dzień pracuje jako okulista. Larry Louie opowiedział nam o tym, gdzie szuka inspiracji, oraz dlaczego nigdy nie rezygnuje ze swojej pełnoetatowej pracy
Często jest tak, że gdy zdolny fotograf dostanie kilka nagród, rzuca dotychczasową pracę i koncentruje się tylko na fotografii. Ale nie Larry Louie. Ten kanadyjski fotograf-podróżnik, choć jest w szczytowej formie, nadal pracuje jako okulista. Stara się utrzymać równowagę, bo dzięki niej zachowuje dystans, a jego zdjęcia stają się jeszcze bardziej wymowne. Na koncie ma już m.in. nagrodę Travel Photographer of the Year 2010, National Geographic Photo Essay Award oraz kilka mniejszych. Nasze pierwsze pytanie nasuwa się automatycznie: dlaczego nie rzucisz swojej dotychczasowej pracy i nie zajmiesz się fotografią na pełen etat?
"Oczywiście, któż by nie chciał rzucić pracy i zajmować się tylko fotografią, którą całym sercem kocha! Mam kilku znajomych, którzy poszli tą drogą, ale dopadła ich brutalna rzeczywistość. Pracując na zlecenie, muszą zajmować się czymś, co totalnie ich nie interesuje, biorą udział w projektach, w które nie wierzą, tylko po to, by jakoś przetrwać. Teraz mam to, co najlepsze z obu światów. Praca okulisty pozwala mi wybierać i koncentrować się tylko na tych tematach, które naprawdę mnie interesują. Bądźmy realistami, trudno by mi było wyżyć tylko z tych projektów". Wszystkie pieniądze, które zarabia na swoich zdjęciach, czy to ze sprzedaży odbitek, kalendarzy, czy w ramach nagród, przekazuje na cele charytatywne. Wspiera przede wszystkim fundację Seva, czyli międzynarodową inicjatywę zapobiegania ślepocie oraz lokalne fundacje działające regionalnie. "Spłacam w ten sposób dług wdzięczności wobec ludzi, których fotografowałem. Odpłacam za ich ciepło i życzliwość", tłumaczy.
Larry na robieniu zdjęć spędza każdą wolną chwilę. Czy pracując zawodowo, można poświęcać fotografii wystarczająco dużo czasu? "Są dni, gdy myślę sobie, że to zdecydowanie za mało, ale dzięki temu każdą wyprawę traktuję w wyjątkowy sposób i staram się wykorzystać każdą minutę".
W torbie fotografa |
"Używam Canona EOS 5D Mk II z obiektywami: Canon EF 24 mm f/1,4L II USM, Canon EF 85 mm f/1,2L II USM, oraz Canon EF 24–105 mm f/4L IS USM. Czasami korzystam ze statywów, ale tylko do zdjęć krajobrazowych. W czasie wycieczki bardzo ważne jest katalogowanie zdjęć, dlatego zawsze ze sobą mam przenośną przeglądarkę Epson P-8000". |
Każdy fotograf specjalizujący się w fotografii podróżniczej musi wyspecjalizować się w jakieś dziedzinie, dla Larry'ego jest to dokumentowanie działań mało znanych akcji humanitarnych lub organizacji działających na rzecz ochrony środowiska. "Fotografia podróżnicza to coś więcej niż ładna buzia w ładnym miejscu. Dokumentuję kultury, które przez globalizację i postęp technologiczny zagrożone są nawet całkowitym wyginięciem. Moim celem jest też szerzenie międzykulturowego porozumienia i tolerancji, moja praca ma służyć promowaniu przyjaźni i pokoju. Pomaga mi w tym również moja codzienna praca. Ponieważ mam inne źródło dochodów, nie muszę robić sensacyjnych zdjęć, którymi zainteresują się media. Potrafię pracować nad ważnymi historiami, pokazuję rzeczy takimi, jakie naprawdę są". Przełomem w karierze Larry'ego było zdobycie nagrody Lucie New York Lincoln Centre w 2007. Teraz zdobył szczyt, czyli nagrodę Travel Photographer of the Year. Co jego zdaniem zadecydowało o tym, że pokonał tak dużą konkurencję?
"Moje zdjęcia wyróżniają się, ponieważ nie są typowymi fotografiami z podróży. Przede wszystkim są czarno-białe i dosyć szorstkie, to nie są piękne widoczki. Moje dwa zwycięskie reportaże zostały zrealizowane w dwóch różnych częściach świata – jeden prezentuje łąki Tybetu w Chinach, drugi powstał w Mali, w Afryce Wschodniej. Myślę, że moje zdjęcia mówią same za siebie, i sprawiają, że u widza rodzi się w głowie wiele pytań: Jak ci mali mnisi przeskakują drabinę, jak ciężki musi być ich trening kung-fu? Chciałbym, aby widzowie mieli wrażenie, że stoję obok nich i osobiście przedstawiam im sytuacje uwiecznione na zdjęciach".
Jednym z największych wyzwań, z którym musi się zmierzyć każdy fotograf podróżnik, jest unikanie sztampowych kadrów i przewidywalnych zdjęć najpopularniejszych miejsc. Larry po prostu schodzi z ubitej ścieżki, szuka tematów, których nikt dotąd nie zauważył. "Wielu turystów jeździ teraz do Tybetu, ale żaden z nich nie wybierze się na pięciodniową wędrówkę po tybetańskich bezdrożach w środku niczego, by pomieszkać i pobyć trochę z miejscowymi", tłumaczy. "Żadnej elektryczności, żadnej toalety z bieżącą wodą. To najciekawsza część tej zabawy".
Foto
|
Wskazówki Larry'ego
|
Ponadto, kluczem dla Larry'ego jest wtopienie się w lokalną społeczność, on nie chce wyłącznie obserwować tych ludzi, on chce przez te kilka dni poczuć się jednym z nich.
"Staram się w swoich zdjęciach zawrzeć trochę intymności, by widz obserwował ich codzienne życie, tak jakby podglądał przez dziurkę od klucza. To możliwe tylko dzięki temu, że zanim wyjmę aparat, spędzam z nimi sporo czasu, dzięki temu mogą oswoić się z moją obecnością. Jeśli chcecie fotografować jakiś znany i wielokrotnie przerabiany już rejon, musicie mieć oczy szeroko otwarte, wypatrywać niecodziennych sytuacji, wydarzeń albo ciekawego światła. Np. będąc w Tadż Mahal, spacerowałem dookoła budynków, strzelałem klasyczne kadry. Znudzony ruszyłem w stronę dzielnicy mieszkalnej, zwanej Agra, gdzie znalazłem dzieci grające w krykieta. W tle tej scenki pięknie rysowało się Tadż Mahal. To miejsce i te dzieci grające w krykieta to kwintesencja Indii".
Obecnie większość projektów Larry'ego skupia się wokół ludzi pracy, ale w dalszej perspektywie chciałby zająć się dokumentowaniem życia społeczności odciętych od cywilizacji - kultur, które są dziś zagrożone ekspansją technologii i przemysłu. "Wzrasta liczba rdzennych mieszkańców wysiedlanych ze swoich ziem. Stopniowo wchłaniani są przez miasta lub przenoszą się dobrowolnie, kuszeni "lepszym życiem". W najgorszej sytuacji są dzieci, które najczęściej kończą w fabrykach, harując po kilkanaście godzin za marne grosze. Jeżeli my, fotografowie, nie zwrócimy uwagi na to zjawisko, ci ludzie skończą w błędnym kole głodu, wyzysku i biedy".
Larry od 2006 fotografuje głównie w czerni i bieli. Czemu odwiedzając tak malownicze miejsca rezygnuje z koloru? "Zawsze intrygowała mnie faktura i światło oraz cienie, poza tym skala szarości to klasyka, jest ponadczasowa", tłumaczy. Jednym z wyróżników jego portretów jest spontaniczność, często robi zdjęcia z zaskoczenia, dzięki czemu bohaterowie fotografii są naturalni i zrelaksowani. "Wzajemny szacunek i śmiech pozwala im się rozluźnić. Nie obawiam się, że będę czuli dyskomfort z powodu mojej obecności. Po pewnym czasie po prostu zapominają o aparacie".
Pojawienie się aparatów cyfrowych było dla Larry'ego przełomem. Przede wszystkim jednak niesamowitym ułatwieniem. Nie musiał się już obawiać prześwietlenia cennych filmów, które urzędnicy na lotnisku, potrafili celowo lub przypadkiem otworzyć, biorąc bagaż do kontroli. "Uwielbiam ten feedback, który pomaga szybko poprawić błędy".
Z Photoshopa korzysta w minimalnym stopniu. "Ograniczam się w zasadzie do konwersji pliku RAW na obraz czarno-biały i delikatnej korekcji ekspozycji. Jestem tradycjonalistą – lubię, gdy w efekcie końcowym moje zdjęcie przypomina to, co widziałem w wizjerze w momencie wciskania spustu migawki. Moje zdjęcia nie są też kadrowane. Zostawiam taki kadr, jaki wyszedł z aparatu".
Aż kusi, by spytać się Larry'ego, z którego zdjęcia jest najbardziej dumny i dlaczego?
"To trudne pytanie. Jestem bardzo zadowolony z serii swoich zdjęć z Bangladeszu. Spotkałem się tam ze znajomym reporterem. Każdego dnia wychodziliśmy o świcie na ulice Dhaka i robiliśmy zdjęcia. Moje zmysły zostały całkowicie opanowane przez zapachy, ciepło, wilgoć, hałas i brud. To było wyczerpujące i ekscytujące jednocześnie".