Inspiracje / Felieton

Droga samotnego wilka

Felieton | Jacek Gąsiorowski | 2013-08-24

Dzisiejsi dostawcy kultury obrazkowej dzielą się na dwie zasadnicze grupy. Jedni kanibalizują swoje działanie poprzez natychmiastowe, pozbawione refleksji publikowanie ich w internecie, drudzy starannie selekcjonują i publikują z tego "książki", myśląc, że to magiczne słowo oddzieli ich twórczość od setek podobnych kadrów dostępnych w historii fotografii, czy współcześnie wylewanych z internetu.

To drugie rozwiązanie daje chwilę wytchnienia gdy po zgaszeniu monitora można ukoić zmęczone, przekrwawione oczy czymś realnym, własnego autorstwa, w dodatku stojącym na półce. To wartość sama w sobie bezcenna. A ja, po burzliwych zmaganiach z otaczającą mnie wewnętrzną rzeczywistością, doszedłem do ostatecznej, mam nadzieję konkluzji, że najprawdziwszy i najcenniejszy w procesie tworzenia jest sam moment powstawania, moment decyzji, konfrontacji, moment komunikacji ze sobą nieświadomym. Ten moment, który nas uświadamia, gdy naciskamy spust migawki, lub wybieramy taki a nie inny zestaw liter, pisząc ułomnie ale jednak. Obrazując nasze myśli. Cała reszta to już paniczna i wyrafinowana zabawa na podtrzymanie wygasających emocji. I tak sobie myślę, że każdy autor nosi w sobie jakiś pierwszy symbol, pewną matrycę, która wzbudza go do twórczego działania, fotografowania czy komponowania. Moim symbolem jest niebieski basen. Wyewoluował on z niebieskiego nieba i piasku plaży w czerwcowy poranek. Czasem przejawia się on w różnych, zaskakująco innych formach, czasem przywdziewa oczywistą szatę w zaskakujących miejscach.

Ten niebieski basen jest jak Czarna Chata z Miasteczka Twin Peaks. Jest gdzieś, bardzo ważny, wciąż na żywo w narracji, ale wizualnie go nie ma, jest szumem tła, wspomnieniem po pierwszym wybuchu.

Zdjęcie ilustrujące ten felieton powstało nad Morzem Czarnym. Czekało na mnie 8 lat aby pokazać, że wciąż jestem na właściwiej drodze. Nocne zdarzenia z dnia poprzedzającego wyjazd były jak zwrotnice przestawiające tory, jakimi jedzie pociąg mojego życia. Pojechałem spotkać ten basen w pewnej mentalnej żałobie, z jaką opuszczałem Polskę, zastałem tam symbol potwierdzający moją ścieżkę samotnego wilka, którą wykształciłem zgodnie z moim charakterem, a wszystko co złe w mym życiu, pochodzi z zejścia z tego szlaku. Ten niebieski basen jest jak Czarna Chata z Miasteczka Twin Peaks. Jest gdzieś, bardzo ważny, wciąż na żywo w narracji, ale wizualnie go nie ma, jest szumem tła, wspomnieniem po pierwszym wybuchu.

I tak naprawdę, nie jest ważne gdzie zrobiłeś zdjęcie. Dzisiaj dziewicze terytorium, jutro plaża pełna pustych puszek i śladów po statywach. Taki los spotkał m.in. Prypeć i Czarnobyl, polskie figury papieża, Islandię, Wenecję, Białoruś, Podlasie, Ukraiński Krym czy też norweski Prejkestolen lub Lofoty, drogę 66 czy też Grand Canyon. Taki też los spotkał moje zdjęcia, które czekają na selekcję i ubranie ich w prezentację i wydawnictwo. Wiata przystankowa ze zdjęciem, które i ja zrobiłem ubiegła mnie w prezentacji mojego "geniuszu" przed szerszą publicznością. Chwalę więc wiatę za wyzwolenie mnie z myślenia o enklawie, do której niby dotarłem. Niebieski basen, podobnie jak Czarna Chata jest we mnie a nie poza mną.

I tak oto, pokrętną drogą dochodzimy do puenty, że żadne miejsce, żaden kadr, żaden projekt nie może i nie wygra z globalizującym się multimedialnie światem, w którym obrazy dzisiejsze wymazują klastry pamięci, zajmujące te wczorajsze. I choćby nie wiem, jak uznany był to fotograf artysta, łamane przez dokumentalista, to niech wie, że jego dzisiejsze odkrycia i puszenie się na nowatora, jutro stanie się odgrzewanym kotletem a rozpędzona lokomotywa dzisiejszych mediów elektronicznych pożre jego ego, choćby nie wiem jak napinał swoje emocje i łokciami rozpierał karty swej kariery. Żadne karty historii, wystawy, wpisy do almanachów już tego nie zmienią, nie te czasy. I jedyne, co nie podlega dewaluacji, co w zasadzie stanowi istotę procesu fotografowania, to ten magiczny moment decyzji, to zderzenie z dzikim, napotkanym widokiem lub zdarzeniem i pochwycenie go w mentalną klatkę zarejestrowanego obrazu. Cała reszta to już zabawa w ubieranie, przebieranie, rozgrywanie i epatowanie. Lepiej sobie ten etap odpuścić, dać czas i miejsce na uważne fotografowanie wciąż przewijających się krajobrazów i wewnętrznie rozgrywanych projektów. Tam – pod powiekami.

Udostępnij: Facebook Google Wykop Twitter Pinterest
Jacek Gąsiorowski

Fotograf, dziennikarz, felietonista i baczny obserwator. Fotografuje jakby pisał, pisze jakby fotografował. Z fotografii uczynił medium, które łączy go z otaczającym światem.

Powiązane artykuły

Wydawca: AVT Korporacja Sp. z o.o. www.avt.pl