Inspiracje / Wywiad

Łukasz Murgrabia - "Jestem fotografem, który nie ma aparatu"

Wywiad | Marcin Grabowiecki | 2018-10-26

Zaczynał od fascynacji tańcem i teatrem. Dziś porównuje sesję fotograficzną do pracy w kuchni. Rozmawiamy z Łukaszem Murgrabią, fotografem reklamowym, który wierzy w to, że wszystko w naszym życiu zależy od pracy

PROfil

Łukasz Murgrabia
Fotograf reklamowy. Studiował projektowanie form wizualnych w Poznaniu i fotografię w Szkole Filmowej w Łodzi. W 2002 roku jego debiutancka okładka dwutygodnika „Viva!” zajęła drugie miejsce w kategorii „People” w konkursie Izby Wydawców Prasy na Prasową Okładkę Roku Grand Front. W 2003 roku zrealizował kampanię dla projektanta mody Macieja Zienia, która została opublikowana w tak prestiżowych magazynach poświęconych reklamie jak „Creative Review” i „The Real”. W tym samym roku otrzymał Złotego Orła w kategorii „Reklama drukowana” za kampanię dla Jaga Hupało & Thomas Wolff Hair Design. Od tamtej pory na Łukasza Murgrabię spływa niemal nieustanny deszcz nagród: Złote Orły zdobywa praktycznie co roku, był też m.in. finalistą nagrody Corbis dla kreatywnej fotografii. Fotografuje dla „Vivy!”, Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, agencji Leo Burnett, Saatchi & Saatchi, jest autorem zdjęć do kampanii reklamowych dla takich firm jak: British American Tobacco, Cadbury Wedel, Converse, Heineken, Fiat, L‘Oreal, LOT, Nescafé, Renault, Toyota oraz dla telewizji TVN i wielu innych. www.murgrabia.com

Od zawsze chciałeś zostać fotografem reklamowym?

Nie, chociaż pamiętam, że już w wieku sześciu lat marzyłem o tym, żeby tworzyć. Jako dzieciak wszedłem w świat tańca. W tańcu urzekł mnie klimat całego zaplecza teatralnego. Zafascynowało mnie także to, że całkiem spora grupa ludzi spędza długi czas na przygotowaniu spektaklu, chociaż efekt ich pracy trwa zaledwie godzinę, dwie. W okresie liceum zacząłem bawić się ze znajomymi w teatr, zajmowałem się scenografią. Zrobiliśmy razem dwa spektakle, jeden na podstawie Gombrowicza, a drugi już w pełni autorski. W każdym z nich scenografią było światło. To w naturalny sposób przełożyło się na fotografię, na kreowanie świata za pomocą światła. Bez światła fotografia nie istnieje.

W takim razie jak rozpoczęła się Twoja przygoda z fotografią?

Wszystko zaczęło się w pracowni fotografii w Pałacu Kultury w Szczecinie u Tadeusza Czerniawskiego. Była tam ciemnia, do której przychodziłem z własnoręcznie naświetlonymi negatywami. Miałem wtedy Zenita, którym fotografowałem swoich znajomych. Pod koniec liceum marzyłem o tym, żeby dostać się do łódzkiej filmówki. Nie dostałem się. W międzyczasie rozpocząłem studia z projektowania form wizualnych w Poznaniu. Równolegle studiowałem ekonomię na specjalizacji „Media i komunikacja”.

Porzuciłeś marzenia o filmówce?

Nie. Spróbowałem jeszcze raz i udało się – dostałem się. Jednak egzaminy promujące na ostatni rok przebiegały na tyle dziwnie, że stwierdziłem, że rzucam to wszystko, pakuję się i jadę do Warszawy szukać pracy jako asystent.

Nie skończyłeś studiów?

Nie. Zanim dostałem się na studia w łódzkiej filmówce, spotkałem się z wybitnym operatorem teledysków Januszem Kołodrubcem, który mnie ukierunkował i potwierdził to, czego nauczył mnie balet, że wszystko w naszym życiu zależy od pracy. Moim zdaniem to są zawody praktyczne. Żeby być tancerzem, sportowcem, muzykiem, fotografem, to trzeba bardzo dużo ćwiczyć. Dopiero, kiedy cały ten warsztat schodzi na drugi plan i operowanie nim staje się intuicyjne, wtedy otwiera się przestrzeń na tworzenie. Tak jest w tańcu. Szczyt kariery tancerza jest w okolicy trzydziestki. To czas, w którym połączenia nerwowe z mięśniami w ciele są perfekcyjne. Kiedy tancerz wychodzi na scenę, to już nie myśli o tym, jak ma tańczyć, on już interpretuje. Jego czasu nie zajmuje już aspekt techniczny. Janusz powiedział, że może mnie przygotować na studia operatorskie, ale nie jest przekonany do tego, czy jego czas jest wart poświęcenia mi uwagi. Pytał mnie: Po co ci studia, skoro po ich skończeniu pewnie nie będziesz pracował w zawodzie, to jest ciężki kawał chleba, który zależy głównie od pracy nad sobą, rozwijania umiejętności, często niezwiązanych bezpośrednio z zawodem. Polecił mi, żebym na początek pojechał do Warszawy, znalazł pracę w prywatnej telewizji. Tak też zrobiłem. Dostałem staż w RTL 7. Pracowałem tam miesiąc, była to dla mnie fantastyczna przygoda. Wróciłem do Szczecina, a miesiąc później miałem mieć egzamin promujący do Łodzi, o którym ci wspominałem. Na egzaminie podjąłem decyzję o tym, że rezygnuję ze studiów i jadę do Warszawy, żeby uczyć się od najlepszych.


Kampania marki odzieżowej dla Eclecticon, fot. Łukasz Murgrabia
Kampania marki odzieżowej dla Eclecticon, fot. Łukasz Murgrabia

Studia niewiele Ci dały?

Nauczyły mnie ciekawych rzeczy, ale nie umiejętności technicznych czy sposobu, w jaki rynek fotografii rzeczywiście funkcjonuje. Po kilku latach nadal nie wiedziałem, jak wygląda rzeczywistość zawodowa. Byli tam jednak fantastyczni wykładowcy, którzy uczą pewnych idei m.in. Wojciech Prażmowski, Anna Beata Bohdziewicz, których do dzisiaj serdecznie wspominam.

Wróćmy do Twojego asystowania. Czy po powrocie do Warszawy nadal asystowałeś w telewizji?

Nie, to był tylko krótki epizod. Szybko zacząłem szukać pracy jako asystent w studiu fotograficznym.

Jak wspominasz tamten okres?

Dobrze. Miałem okazję pracować z wieloma fantastycznymi fotografami, którzy wywarli na mnie duży wpływ, poznałem różne style pracy, metody świecenia, sprzęt. Dowiedziałem się także ważnych rzeczy, które są związane z zawodowym tworzeniem zdjęć, a nie bezpośrednio z fotografią. Przekonałem się, że warsztat to nie wszystko. Równie ważna jest umiejętność, rozmowy, zarządzania ekipą, wyczucia czasu, prognozowania tego, co się może zdarzyć.


Kampania dla Jazz Radio, fot. Łukasz Murgrabia
Kampania dla Jazz Radio, fot. Łukasz Murgrabia

Kiedy udało Ci się wybić na niezależność?

W pewnym momencie zacząłem robić testy. Ktoś to zauważył, zrobiłem swoje pierwsze portfolio, które zacząłem pokazywać. Pierwszą propozycją ze świata reklamy były zdjęcia do kalendarza agencji JWT. Zaprosił mnie do tego dyrektor kreatywny agencji Maciej Nowicki. Wtedy pojawił się też pierwszy agent, który był zainteresowany współpracą ze mną.

To był moment, kiedy wchodził na rynek trend niemieckiej, postprodukowanej fotografii, którym zainteresowałem się razem z kilkoma innymi fotografami m.in. Szymonem Rogińskim i Krzysztofem Kozanowskim. Wszystko miało być ostre, kolory miały zmniejszone nasycenie, szparowanie było ustawione na jeden bądź dwa piksele. To był moment, kiedy w mojej karierze coś się ruszyło.

Wspominałeś o tym, że Twoja droga do fotografii wiodła poprzez taniec i teatr. Czy stanowią dla Ciebie źródło inspiracji?

One zawsze były dla mnie inspiracją. Świat teatru był zupełnie inną, niesamowitą rzeczywistością. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie zaplecze Teatru Wielkiego, które jest dużo większe niż sama scena. My widzowie widzimy tylko wycinek tego wszystkiego. Członkowie zespołu baletowego zaczęli ćwiczyć, mając sześć, siedem lat. Przez całe swoje zawodowe życie każdy dzień zaczynają od tego samego zestawu ćwiczeń i na scenie są tylko dla Ciebie. W orkiestronie masz potężny zespół ludzi, który też gra dla Ciebie. To jest dla mnie takie miasto w mieście, które powstaje tylko po to, żeby zrealizować wizję jednej osoby – reżysera. Idziesz do teatru na dwie godziny i nie masz świadomości, ilu ludzi pracowało na tą wyjątkową chwilę, która za każdym razem jest inna – niepowtarzalna. I tak samo jest z fotografią. Wielu ludzi nie ma świadomości, że do powstania jednej fotografii potrzebny jest wysiłek wielu ludzi.


Kampania wizerunkowa dla KOPI / modelka: Julia Wijata, fot. Łukasz Murgrabia
Kampania wizerunkowa dla KOPI / modelka: Julia Wijata, fot. Łukasz Murgrabia

A inspiracje wizualne?

Jestem teraz na takim etapie życia, że bardziej inspirują mnie inne rzeczy. Historie wizualne, biorąc pod uwagę Pinteresta i Instagrama, stają się kalką kalki. Oczywiście zdarzają się wyjątkowe rzeczy, ale nie jest ich dużo. W natłoku obrazów wolę świadomie zrezygnować z oglądania. Inspiracje znajduję na ulicy: w świetle, odbiciu, czasami w absurdalnych sytuacjach niezwiązanych bezpośrednio z fotografią.

Jestem z tego pokolenia, które jeśli było zainteresowane sztuką, to musiało iść do biblioteki. W podstawówce miałem karty biblioteczne w pięciu bibliotekach w Szczecinie. Kiedy chciałem się czegoś dowiedzieć na dany temat, to musiałem wypisać karty biblioteczne, dotrzeć do książek, wypożyczyć je. Ten świat był dość ograniczony. Internet zmienił wszystko. To widać szczególnie w młodszych pokoleniach. Internet zmienił też całą branżę reklamową. Ta zmiana dzieje się teraz. To jest proces. Nastąpiło przesunięcie budżetów w tzw. social. Nie wiem, dokąd to zmierza, ale śledzę z zaciekawieniem.

Jak wygląda kwestia stawek? Niektórzy obniżają swoje stawki tylko po to, żeby nie wpuścić nikogo spoza branży. Jak Ty się w tym odnajdujesz?

Czasami się dziwię. Mam prostą zasadę. Staram się robić jak najlepiej to, co robię i być w tym uczciwym. Rozmawiam z ludźmi o tym, co robię, staram się wytłumaczyć w prosty i przystępny sposób, dlaczego chciałbym coś zrobić tak, a nie inaczej, z czego wynikają koszty, jakie mogą nas spotkać niespodzianki w trakcie realizacji np. deszcz podczas sesji plenerowej albo zły humor bohaterki sesji, która rozstała się z chłopakiem… Wolę od początku wypunktować wprost mocne i niepewne punkty danej produkcji niż obiecywać, że wszystko pójdzie świetnie. Mam nadzieję, że to doceniają i będą do mnie wracali, dlatego że robię dobrą robotę. Liczę się z tym, że moja kariera będzie się budowała powoli, ale to nie będzie coś, co jest chwilową modą. Raz jest lepiej, raz jest gorzej, ale jest w tym constans.


Kampania dla SoFancy Dance Wear, fot. Łukasz Murgrabia
Kampania dla SoFancy Dance Wear, fot. Łukasz Murgrabia

Śledzisz, co robią Twoi koledzy po fachu?

Śledzę Instagrama. Cenię to, co robi Grzegorz Wełnicki czy Janek Wąż, którzy zaczęli robić społecznie zaangażowane projekty. Chwilowo najbardziej fascynuje mnie świat 3D i możliwości, które wnosi.

Czy 3D ma szansę stać się nowym trendem w fotografii reklamowej?

Według mnie najbardziej rozwiniętym trendem reklamowym w Polsce od kilku lat jest trend „fotografujemy na białym tle”.

A Ty widzisz jakieś nowe trendy na tym rynku?

Moim zdaniem odchodzi się od wystudiowanej fotografii studyjnej na rzecz naturalnego światła i plenerów. Ale to bardziej w modzie, którą się nie zajmuję. Jeśli już o niej rozmawiamy, to wydaje mi się, że kierunek jest taki, że ma to wyglądać jak coś, co już znamy, widzieliśmy, jak u blogerek, zachowawczo.


Kampania dla Pocopato, fot. Łukasz Murgrabia
Kampania dla Pocopato, fot. Łukasz Murgrabia

W Twoich pracach bardzo ważny wydaje się być retusz.

Są takie projekty, w których retusz jest kluczowy, z różnych względów, np. część scenografii jest wybudowana, a część trzeba zrobić w 3D. Czasami są sesje dla dużych klientów, w których produkt musi wyglądać perfekcyjnie. W takich sytuacjach retuszu nie unikniemy.

Dla mnie prywatnie Photoshop jest tym, czym była kiedyś ciemnia.

Mam podobne podejście. Obserwując profile influencerów, mam wrażenie, że aplikacje, z których korzystają, robią dużo bardziej zaawansowany retusz niż ten, który robi się w Photoshopie. Standardem jest propozycja: jeśli masz ochotę, to kup moje presety. To piszą ludzie, którzy na co dzień robią sobie selfie i używają filtrów, żeby wygładzić sobie skórę. Czasami trudno powiedzieć, czy zdjęcie było retuszowane, czy nie. W tej chwili retusz stał się tak popularny, że nawet tak go nie nazywamy. Zwykle sprowadza się on do filtra, który jest dostępny w aplikacji, z której korzystamy.

Co się zmieniło na rynku przez te wszystkie lata Twojej pracy?

Cały czas wykonuję tę samą pracę, którą wykonywałem. Trudno jest mi mówić o trendach, ale być może Instagram stanie się kiedyś jednym wielkim stockiem zdjęć, jeśli już nie jest. Zawodowy fotograf będzie potrzebny w wyjątkowych sytuacjach, kiedy trzeba będzie zrobić coś bardzo konkretnego, wyjątkowego. Mam wrażenie, że fotografia w Polsce miała pewnego rodzaju pecha jako medium. W latach 90. kiedy zaczął się tworzyć rynek gazet, reklamy, fotografia zaistniała w formie komercyjnej. Ale nie było takiego momentu, kiedy wytworzyła się grupa ludzi, która miała pewien poziom wysycenia materialnego, że było ich stać na myślenie o rzeczach bardziej abstrakcyjnych np. o sztuce. Chwilę później nastąpił tak błyskawiczny rozwój technologii cyfrowych, że nagle każdy zaczął być fotografem. Z tego względu mamy fotografię użytkową, ale nie rozwinął się obieg galeryjny. U nas nie było czasu na to, żeby coś takiego powstało. W Szwecji będąc artystą, możesz mieć mecenasa. Mecenasem może być galeria, która funduje stałą pensję, a w zamian mają prawo pierwokupu albo jako wynagradzany autor oddajesz jej swoje prace. U nas nigdy coś takiego nie powstało. Mam wrażenie, że fotografia nie zdążyła nabrać rangi sztuki.


Projekt autorski inspirowany malarstwem Francisa Bacona stworzony w kolaboracji z Pawłem Nolbertem, fot. Łukasz Murgrabia
Projekt autorski inspirowany malarstwem Francisa Bacona stworzony w kolaboracji z Pawłem Nolbertem, fot. Łukasz Murgrabia

Wspomniałeś, nie bez racji, że dziś wszyscy jesteśmy fotografami. Czy z Twojego punktu widzenia demokratyzacja fotografii jest dobrą rzeczą?

Tak, bo zmusza mnie do nauki i ciągłego rozwoju.

Na koniec wróćmy do Twoich pasji. Podobno lubisz gotować. Czy ta pasja znajduje odzwierciedlenie w Twojej fotografii?

Miałem kiedyś możliwość pracować w kuchni w jednej z czołowych restauracji. Strasznie mi się to spodobało, bo przypominało mi to sesje fotograficzne. Ponieważ w kuchni, tak jak na sesji, wszystko musiało się zgrać w tym jednym konkretnym momencie. W tej restauracji nad jednym daniem pracowało od pięciu do ośmiu osób i każdy miał przydzieloną konkretną rzecz, jeden był od położenia borówki, drugi od położenia płatków soli, inny jeszcze od czegoś innego. Było na to dokładnie 15 sekund, bo w ciągu 30 sekund danie musiało wyjść z kuchni. Tak samo było na sesjach. W jednym momencie musiał być gotowy make-up, ustawiona scenografia, światło, osoba fotografowana musiała być w odpowiednim nastroju, a ja musiałem stać gotowy z aparatem, żeby wszystko się zgrało.

Bardzo ciekawe porównanie…

To wszystko polega na łączeniu. Rozwój w jednej dziedzinie powoduje rozwój w innej. Taniec nauczył mnie słuchania dźwięku, umiejętności obserwowania ruchu. Nigdy nie wyzwalasz migawki przy zdjęciach baletowych w momencie, kiedy noga jest najwyżej, bo jest już za późno. Musisz się dowiedzieć, czym jest prędkość kątowa i w którym momencie wyzwolić migawkę, bo nie obserwujesz stopy, która jest na samym końcu, tylko kolano. Nauka siekania w kuchni uczy cię precyzji itd.... Im więcej będziemy robić rzeczy niezwiązanych z fotografią, tym bardziej wzbogacimy się. To może dotrzeć do Ciebie po pewnym czasie, ale jest bardzo ważne.


Kampania dla Tide (po lewej), Plakat do opery „Dwa Słowa” w TW/ON (po prawej), fot. Łukasz Murgrabia
Kampania dla Tide (po lewej), Plakat do opery „Dwa Słowa” w TW/ON (po prawej), fot. Łukasz Murgrabia

Na jakim sprzęcie pracujesz?

Jestem wyjątkowym przypadkiem, bo jestem fotografem, który nie ma aparatu. Kiedyś moim mottem były słowa operatora Vilmosa Zsigmonda, który powiedział, że nie robi zdjęć na planie, tylko w głowie. Na planie nadaje życie temu, co już zrobił wcześniej. Dla mnie akt fotografowania jest kropką nad i, zapisem. Dobre zdjęcie można zrobić pudełkiem po butach, do tego nie jest potrzebny aparat. Jeżeli pracuję nad projektem, który wymaga świetnej, jakości wtedy korzystam z przystawki cyfrowej Phase One. Kiedy pracuję z tancerzami, to używam Canona lub Nikona.

Dziękuję za rozmowę!

Udostępnij: Facebook Google Wykop Twitter Pinterest

Powiązane artykuły

Wydawca: AVT Korporacja Sp. z o.o. www.avt.pl