O szukaniu swojej drogi, idealnych warunkach do fotografowania i wizualnej przewadze Północy nad Południem rozmawiamy z Weroniką Izdebską, jedną z najzdolniejszych fotografek młodego pokolenia
PROfil |
Weronika Izdebska Rocznik 92. pochodzi z Łodzi. Studiowała prawo i architekturę, obecnie studiuje sztukę operatorską na łódzkiej Filmówce. Ma na swoim koncie okładki płyt, teledyski, edytoriale modowe. Realizowała zlecenia m.in. dla Samsung Polska, National Paris Opera i KULTA Clothing. Więcej zdjęć na www.ovors.com |
"Ovors" to połączenie pierwszych liter tytułu książki Trumana Capote’a „Other voices other rooms”. Początkowo był to tytuł bloga, na którym publikowałam zdjęcia z podróży, co z czasem zaczęło się zmieniać. Nazwa została ze mną, choć wciąż zaskakuje mnie, kiedy ktoś zwraca się do mnie właśnie w ten sposób.
Często słyszę pytanie o tę estetykę, czy była ze mną od początku, w jaki sposób się kształtowała. Niedawno przeglądałam zdjęcia, które powstały podczas mojej pierwszej sesji, około ośmiu lat temu. Już wtedy te fotografie były zimne, surowe, tło stanowi architektura. Wydaje mi się, że można odgadnąć, kto jest ich autorem. Jeśli chodzi o środowisko, w którym dorastałam, to urodziłam się w Łodzi, dużo czasu spędzałam też w Szwecji. Te miejsca oraz związane z nimi wydarzenia, budowały mnie, a więc i moją estetykę na przestrzeni lat. Nie narzucam sobie schematu, według którego realizuję obraz, a chłodne tony były mi bliskie odkąd pamiętam.
Południowe słońce jest dla mnie zbyt ostre, przeszkadza mi. Seria „far vel“ jest chyba jedyną, która powstała w niskich szerokościach geograficznych. Od dawna planowałam podróż na Islandię. Kiedy po raz pierwszy trafiłam tam kilka lat temu, to był moment, w którym silnie poczułam, że znalazłam swoją przestrzeń. Chłodne powietrze wyostrza zmysły, sprawia, że łatwiej się oddycha. Lubię zimę. Razem z jej nadejściem czuję, że przestrzeń wokół mnie się oczyszcza, łatwiej mi koncentrować myśli. Właśnie wróciłam z podróży do Szwecji. Naprawdę lubię to, w jaki sposób żyje się na Północy.
Chodzi o to, jak funkcjonuje się tam na co dzień, do czego przywiązuje się wagę, a co pozostaje bez znaczenia. Ważny jest dla mnie też sposób, w jaki kształtuje się tam przestrzeń. Wrażenia, jakie budzi w nas architektura, są determinowane przez wiele czynników, a jednym z najważniejszych jest światło, którym ludzie Północy potrafią operować w sposób szczególny. To z kolei znajduje swoje odbicie w fotografiach i filmach.
Byłaby to bardzo konkretna pora. Chodzi o czas, tuż przed zachodem słońca, kiedy poziom światła obniża się, a kolory stają się mniej nasycone. To trwa chwilę, może kwadrans. Słońce chowa się wtedy za horyzontem, a przestrzeń wypełnia rozproszone światło. Często czekam na ten moment, przygotowując wcześniej kadry, ujęcia. To właśnie idealne warunki do fotografowania. Im krócej trwają, tym większa jest ich wartość.
Opieram się na nich w trakcie sesji, jednocześnie reagując na to, co dzieje się wokół, często o finalnym efekcie decyduje przypadek. Kiedy ostatnim razem byłam w Szwecji, współpracowałam z pewną agencją z Malmö. Fotografowałam ich nowe twarze. Całość przebiegała bardzo spontanicznie, zarówno modelki, jak i lokację poznawałam bezpośrednio przed sesją. Lubię ten rodzaj pracy. Wymaga dużego skupienia, jest intensywny, czasem przynosi zaskakujące rezultaty.
Jeszcze tak (śmiech). Zazwyczaj najmocniej utożsamiam się z najnowszymi pracami, stopniowo odsuwając się od tych, które powstały wcześniej.
Tak. Kiedy studiowałam architekturę, dużym problemem wydawało mi się to, w jaki sposób próbuje się jej nauczać. Trudno mówić o inspiracji, dyskusji, wymianie myśli. W Szkole jest to zupełnie naturalne.
Była taka jeszcze przed egzaminami. Oczywiście sposób patrzenia ulega zmianie na przestrzeni lat, ale to ja decyduję, w którą stronę chcę pójść. Ogromną zaletą mojego kierunku jest bardzo duża swoboda.
Niekoniecznie musi to być taka, z której jesteś najbardziej zadowolona, może być ta najtrudniejsza. Musiałabym zastanowić się nad tym dłużej. Przede wszystkim, rozgraniczam pracę dla kogoś i własne projekty, one niosą za sobą całkiem inne trudności. Niektóre fotografie silnie zapadły mi w pamięć, ponieważ wiążą się z określonymi emocjami. Są osobiste, niemal intymne. Kontekst jest w ich przypadku kluczowy. Pamiętam też sesje, które wymagały pełnej mobilizacji, były trudne do zrealizowania ze względu na duże ograniczenia czasowe. Ciekawym doświadczeniem była sesja z bardzo młodą modelką, to trochę inny rodzaj pracy. Trzeba być bardzo uważnym, delikatnym, kiedy przed obiektywem pojawia się ktoś, kogo osobowość dopiero się kształtuje.
Ostatnio znacznie częściej fotografuję cyfrą, jednak zawsze w kieszeni plecaka mam ze sobą małego Olympusa Mju. Cyfrowe aparaty zapewniają komfort pracy, nieograniczoną liczbę powtórzeń. Mimo to naświetlone na kliszy klatki pozostają wyjątkowe, choćby ze względu na ich namacalność. Istnieją fizycznie, mają swój zapach i fakturę. Niedawno kręciłam filmy na taśmie 35 mm. Kolory, ziarno, prześwietlenia pod koniec ujęć sprawiają, że te skany żyją. Cyfrowy obraz ma zupełnie inną plastykę.
Myślę, że łatwiej jest mi fotografować. Mogę być wtedy niezależna, lubię pracować sama. Jednocześnie odczuwam potrzebę wprawiania tych obrazów w ruch, nie potrafiłabym z tego zrezygnować. Film i fotografia wymagają różnych nakładów pracy, odmiennego podejścia. Mimo wszystko trudno byłoby mi oddzielić je od siebie grubą linią, wybór pomiędzy nimi wydaje się być niemożliwy.
Zdarzyło mi się odmówić, jeśli czułam, że zupełnie nie utożsamiam się z założeniami projektu albo nie potrafię odnaleźć wspólnej płaszczyzny z osobą, z którą miałabym pracować.
To prawda. W tych planach jest także Czarnobyl, jednak na razie koncentrują się one wokół Spitsbergenu.
Nie mam w zwyczaju planowania na odległość. Pomysł pojawia się w miarę doświadczania danej przestrzeni. Podobnie jest z ludźmi, których fotografuję – wiele zależy od ich mimiki, sposobu, w jaki się poruszają. Svalbard jest dla mnie jeszcze niewiadomą. Bardzo chciałabym zobaczyć go zarówno latem, kiedy słońce świeci nieprzerwanie, jak i zimą. Zdarzyło mi się śnić o nocy polarnej, to wrażenie wydaje mi się znajome. Chciałabym skonfrontować je z rzeczywistością. Podobnie było z Islandią. Wiele czytałam na jej temat, słyszałam opowieści. Obawiałam się trochę, że w swojej głowie stworzyłam tak wyraźny obraz tej wyspy, że lądując na niej, mogłabym poczuć rozczarowanie. Zupełnie tak nie było.
Bardzo poruszają mnie opuszczone miejsca.
Trudno mi porównywać, to zupełnie inna specyfika pracy. Połączenie dźwięku z obrazem jest dla mnie bardzo silne, dlatego chętnie współpracuję z muzykami. Fotografie z podróży to momenty, które udało mi się zachować, mogę wracać do nich w dowolnej chwili. Ta możliwość jest dla mnie ważna, choć kiedy zaczynam to analizować, taka potrzeba wydaje się być całkiem bezzasadna. Chyba zwyczajnie przepadam za rejestrowaniem tego, co mnie otacza.