Inspiracje / Wywiad

"Światłoczuły" minister Bogdan Zdrojewski - pasjonat fotografii

Wywiad | Jacek Gąsiorowski | 2013-06-25

Mało kto wie, że Bogdan Zdrojewski, urzędujący minister kultury, od dziecka pasjonuje się fotografią oraz że swego czasu zajmował się nią zupełnie na poważnie. O swojej niegasnącej miłości do fotografii opowiedział Jackowi Gąsiorowskiemu.

Z racji pełnionej funkcji sprawuje Pan mecenat nad całą szeroko pojętą kulturą w Polsce. Do tej pory nie zdradzał się Pan jednak z tym, że wielką pasją i miłością jest właśnie fotografia. Jakie były początki tej fascynacji?

Trudne. Pierwszym aparatem było Certo. Kiepski aparat. Plastikowy, z fatalnym obiektywem i licznymi wadami technicznymi. Potrafił urwać film zębatką transportującą kliszę. Nie miało to jednak większego znaczenia. Byłem zauroczony samą możliwością utrwalania fragmentów otaczającej mnie rzeczywistości. Miałem kilkanaście lat i szansę edukacji od podstaw, uczenia się na własnych błędach. Także dziś jestem przekonany o konieczności przejścia przez etap "kiepskiego sprzętu". Ten najprostszy jest świetnym nauczycielem najważniejszych podstaw fotografii. Dziś taką funkcję spełniają np. telefony komórkowe.

Potem używałem bardzo różnych aparatów. Kolejno były to: Zorka, Praktiker, Start, Pentacon Six TL, a następnie własne lub pożyczane Mamiya, Hasselblad, Rolleiflex, Leica, a dziś własne Nikon i Canon. Ten pierwszy w kilku starszych i nowszych wersjach (zaczynałem od 801), ale zawsze analogowy. A ten drugi od samego początku cyfrowy. Obecnie najczęściej mi towarzyszą: cyfrowa lustrzanka Canon EOS 5D, analogowa lustrzanka Nikon F6, a nawet kompakty, takie do kieszeni.

To nadal całkiem konkretny sprzęt.

Nigdy nie szukałem, nie miałem takiej potrzeby, posiadania sprzętu najnowocześniejszego. Nie miałem też takich pieniędzy. Ważne było posiadanie aparatów i oprzyrządowania adekwatnego do potrzeb, nic ponad miarę. Często ważniejsze były obiektywy, nasadki, filtry i to decydowało o wyborze body.

Po paru latach fotografowania amatorskiego, wypełniania życzeń rodziny i znajomych uznałem, iż mogę pokusić się także o ambitniejsze próby. I dość szybko doszedłem do podstawowej swojej maksymy, zasady, przekonania: Trzeba mieć pojęcie, wiedzieć jak najwięcej o przedmiocie swojego fotograficznego zainteresowania. To, co jest w obiektywie, musi być niemalże przedmiotem naszych studiów. W innym wypadku jesteśmy ignorantami albo liczymy na łut szczęścia.

Po latach pracy wiem też, że nie ma fotografów wszechstronnych. Są talenty kochające architekturę, pejzaże, są artyści portretu, fenomenalni autorzy reportaży pożóg wojennych, są znakomici wykonawcy zdjęć wykonywanych w technikach wolnych, ale by być w grupie największych, talent musi być ukierunkowany. Innych predyspozycji osobowościowych wymaga fotografia studyjna ludzkiej twarzy, innych architektura, przyroda, a zupełnie innych fotografia reportażowa.

To takie koncentrowanie się na pewnym myśleniu o kadrze i o świetle?

Tak, ale też to wszystko jest związane z temperamentem, osobowością, wrodzoną i wykształconą wrażliwością. Jeśli ktoś jest bardziej flegmatyczny, spokojniejszy, nie pojedzie z aparatem na wojnę.

Trzeba mieć pojęcie, wiedzieć jak najwięcej o obiekcie swojego fotograficznego zainteresowania. To, co jest w obiektywie, musi być niemalże przedmiotem naszych studiów. W innym wypadku jesteśmy ignorantami albo liczymy na łut szczęścia

Nie sprawdzi się?

Dokładnie tak. Ktoś, kto jest żywiołowy, bardzo szybki, lubi akcję, lubi, jak się coś dzieje, będzie z kolei źle się czuł zamknięty w studio fotograficznym.

Nie nawiąże kontaktu?

Bez przesady. To niezupełnie o to chodzi. Nie trzeba mieć pozytywnego stosunku do osoby fotografowanej. Można mieć do niej stosunek negatywny, ale trzeba umieć "czytać twarz", umieć wydobyć to, co najważniejsze, albo odwrotnie: ukryć to, co chcemy ukryć, by zbudować inny przekaz. Wiedza jest tu jednak niezbędna.

Podam inny przykład z mojej dawnej specjalności. Moja największa szkoła to był czas, kiedy zawodowo zajmowałem się fotografowaniem psów rasowych na międzynarodowych wystawach. Wiedza o wzorcach była absolutnym warunkiem i kluczem do sukcesu. Każda rasa ma swoje najsilniejsze i najważniejsze elementy. Raz jest to kufa, innym razem sierść, jeszcze w innym wypadku ogólne proporcje. Ale najczęściej jest to bardzo wiele elementów.

Trzeba wiedzieć, jak ma pies stać, jak trzymać uszy, ogon, jaką strukturę ma mieć szata. By to wszystko uchwycić, trzeba także znać "pożądany" charakter psa. Różnice w obrazkach cocer spaniela, bulteriera, wilczarza czy charta afgańskiego są zbyt oczywiste, ale w innych rasach skala trudności rośnie. Trzeba wiedzieć, jakiego obiektywu użyć, jakie filtry zastosować do określonego rodzaju sierści itd. W przypadku psów wiedza jest troszkę z różnych obszarów kompetencyjnych.

Czyli połączenie dobrego portrecisty, który umie nawiązać kontakt emocjonalny z modelem, i fotografa produktowego?

Troszkę tak. To w tym przedmiocie fotografowania łączą się cechy osobowościowe z klasycznym zdjęciem przedmiotu reklamowanego. Musi być wzorcowy. Poza tym psiaki są bardzo różne nawet w grupach ras. Inaczej też fotografuje się doga (ten potrafi stać w jednej pozycji godzinę), inaczej małego psa rasy chihuahua. Ten drugi ma zamiar wykonać kilkanaście czynności w jednej minucie. I dla charta afgańskiego, i dla długowłosej wersji wspomnianej chihuahua musiałem używać różnych filtrów Duto, zmiękczających obraz.

Coś na kształt takiego "beauty, soft focus" rozmydlającego obraz?

Tak. Dokładnie tak. Istnieje przypowieść, że operatorzy filmujący panią Irenę Dziedzic w trakcie realizacji jej programów od pewnego momentu stosowali właśnie ten typ obrazowania. Ale w przypadku chartów taka soczewka nie zawsze wystarczała ze względu na np. warunki atmosferyczne, wówczas poprawiało się ten materiał w ciemni. Najbardziej charakterystyczną techniką było używanie pończochy.

Przy powiększalniku?

Tak. Też odległość tej soczewki od szkła powiększalnika była bardzo istotna, zależna od formatu odbitki, ale były ograniczenia, bo nie było np. pończoch dwumetrowych (śmiech). Poważnie zaś, każda praca wymagała przygotowania, ale też szacunku do ewentualnych kosztów.

Zwłaszcza że w tamtych czasach poznanie/opanowanie techniki i odpowiedni dobór narzędzi do fotografowanego tematu były kluczem do sukcesu?

Tak.

Były to przecież czasy "przedcyfrowe", w których nie można było mieć błyskawicznego podglądu fotografii?

Łatwo przeszedłem na aparat cyfrowy, ale nie zrezygnowałem z analogowego. Coś jednak magicznego, niepowtarzalnego pozostało w fotografowaniu na tradycyjnej kliszy. Uwielbiam zresztą nadal format 6 x 6 i to najchętniej w wersji czarno-białej

Z tego powodu niezwykle cenne było dla mnie doświadczenie pracy na lustrzankach dwuobiektywowych albo na wcześniej wspomnianej Mamiyi. Zmienne magazynki, możliwość śledzenia wykonywanego ujęcia włącznie z momentem użycia migawki to takie prawie minimum. A wówczas prawie nieosiągalny luksus. Do tego postulowane czułości (najczęściej pomiędzy 21 i 27 DIN), a następnie papiery o przeważnie trzech grubościach ziarna (twarde, średnie, miękkie). Błędy popełnione wcześniej do pewnego stopnia można było korygować w ciemni, ale tylko do pewnego stopnia. W innych wypadkach zdjęcia były za miękkie lub ze zbyt dużym ziarnem.

... A wówczas nie było to jeszcze traktowane jako efekt artystyczny, tylko jako defekt.

Przeważnie tak. Bywali jednak specjaliści od przypadkowych efektów (śmiech). Owszem ziarno duże przy twardych papierach mogło dawać efekt także interesujący. Musiał być to jednak efekt z góry zamierzony. Kontrola procesu chemicznego to w latach siedemdziesiątych spora skala trudności.

Wspomniał Pan, że posiada cyfrowy aparat, ale od jakiegoś czasu, mówiąc dyplomatycznie, stara się Pan unikać tej technologii. Chciałbym zapytać, jak Pan zapatruje się na tę niesamowitą możliwość uczenia się, jaką adeptom współczesnej fotografii daje technologia cyfrowa.

Łatwo przeszedłem na aparat cyfrowy, ale nie zrezygnowałem z analogowego. Coś jednak magicznego, niepowtarzalnego pozostało w fotografowaniu na tradycyjnej kliszy. Uwielbiam zresztą nadal format 6 x 6 i to najchętniej w wersji czarno-białej. Przejście jednak także na cyfrę jest wymuszone warunkami zewnętrznymi: laboratoriami, potrzebami szybkiego przesyłu, istniejącymi programami komputerowymi etc. Ponadto ważne stają się koszty. Fotografia tradycyjna ustabilizowała się na dość wysokim poziomie kosztowym, ta cyfrowa tanieje każdego dnia. Cyfra uwolniła odpowiedzialność za każde naciśnięcie spustu, nie ma już tej refleksji, zamysłu...

To już jest zupełnie inne medium.

Tak, to już jest inne medium.

Wybiera się Pan na Miesiąc Fotografii w Krakowie?

Mam nadzieję, iż to się uda. Bardzo mi zależy na tym, żeby towarzyszyć najważniejszym wydarzeniom także fotograficznym. Jeśli gdzieś jestem i wiem o istniejącej wystawie fotograficznej, zawsze staram się tak skorygować plan, by ją zobaczyć. Tak było w Toruniu, gdzie byłem gościem Zachęty i jednocześnie wystawy fotograficznej. Oglądam albumy, rozmawiam z fotoreporterami, chodzę na wystawy ciekawych amatorów, ostatnio Janusza Gajosa w Arkadach Kubickiego, a także zawodowców od reklamy, fotografii artystycznej czy też klasycznie reportażowej.

Czy jest szansa, by wszystkie trzy festiwale, które odbywają się w maju: warszawski, łódzki i krakowski, każdy o międzynarodowej już randze, promujące Polskę niezależnie od siebie - ująć w jakąś wspólną klamrę? Coś, co Polska może pokazać jako najbardziej dynamiczne i reprezentatywne w naszej kulturze. Ja sobie stworzyłem takie robocze hasło: "Polska jest fotogeniczna“. Coś na kształt kampanii, która miała miejsce parę lat temu, o polskim hydrauliku...

Każdy pomysł integracyjny jest dobry, bo wzmacnia środowisko. Zresztą bardzo mi zależało, żeby fotografię wprowadzić do resortu jako istotny przedmiot zainteresowania. Tak na marginesie, to obok fotografii w Ministerstwie Kultury brakowało także miejsca dla architektury, tańca czy też np. mody i kuchni. Przecież ta ostatnia to ważny fragment kultury

Maj fotografią w Polsce stoi...

Nie tylko w maju...

Klamry są dobre, ale też są źródłem ograniczeń i dobrze byłoby dojść do takiego porozumienia, aby to środowisko wzmocnić, co jest moją intencją. Od samego początku wzmacniam spotkania związane z fotografią reklamową, którą też należy cenić, a nie traktować jako tylko usługową, ponieważ zawiera ona w sobie wiele elementów o niezwykłych wartościach artystycznych. Odnośnie do pomysłu - jak najbardziej, każdy taki pomysł integracyjny jest dobry, bo wzmacnia środowisko. Zresztą bardzo mi zależało, żeby fotografię wprowadzić do resortu jako istotny przedmiot zainteresowania. Tak na marginesie to obok fotografii w Ministerstwie Kultury brakowało także miejsca dla architektury, tańca czy też np. mody i kuchni. Przecież ta ostatnia to ważny fragment kultury.

Czy popularyzacja fotografii, a może i innych dziedzin sztuki, nie jest dobrym sposobem na odejście od wizerunku Polaka jako człowieka cierpiącego?

Bardzo dobrą. Mało tego - patrząc na fotografię, jest to dziś najbardziej pogodna z dziedzin z punktu widzenia rozwoju młodych talentów. Nasz teatr, ten najmłodszy i nieco starszy, jest przepełniony dramatyzmem, cierpieniem, licznymi kłopotami dnia dzisiejszego. Patrząc na młode polskie kino, to są przede wszystkim dramaty umierania, patologie, samobójstwa, morderstwa. Wszystko w czarno-białych kolorach. Patrząc z punktu widzenia też innych sztuk wizualnych można powiedzieć, że jak nie ma krwi, noży, dramatu, to właściwie nie ma artysty. Patrząc natomiast np. na ostatni kalendarz (kalendarz wydany na zamówienie Ministerstwa Kultury, który promuje rok 2011 jako rok Czesława Miłosza - przyp. JG), w fotografii polskiego młodego twórcy pojawia się delikatnie pogoda, od czasu do czasu w tych fotografiach jest fantastyczne poczucie humoru, co się rzadko zdarza w jakiejkolwiek innej dziedzinie - umiejętność żartowania sobie z tematu, ale też humanizm. Jest bardzo ważne, że w tych fotografiach, które bardzo często są wizerunkowe, ukazują twarz - widać wrażliwość i taką chęć poprawiania kontaktów międzyludzkich, a nie odwrotnie - odpychania. Przeszliśmy zresztą przez etap, gdzie najciekawsze fotografie to były śmieci. Był taki etap, w połowie lat 90., gdzie ogromna ilość zdjęć przedstawiała obrazy ruin, dewastacji, paskudnych kiosków, śmieci, zjawisk żebractwa.

Wydaje się, że polska fotografia nie ma domu, to znaczy - ma problem "galerniczy“. Na przykład Warszawa nie ma, tak jej potrzebnej, ogólnomiejskiej galerii. Nie ma też publicznych galerii, w których zwykły obywatel pasjonujący się fotografią mógłby złożyć swoją teczkę i pokazać swoją fotografię, która nie jest artystyczna - jest estetyczna. Notabene, Tomasz Gudzowaty postanowił wyprowadzić się ze swoją galerią do Budapesztu. Minister mógłby wesprzeć jakiś program powstawania takich galerii. Ja go nazwałem, troszeczkę politycznie - Orliki fotograficzne. Coś na kształt estetycznej edukacji społeczeństwa po to, żeby w przyszłości z tego narybku wyławiać twórczych artystów.

Myślę, że jeśli do Ministerstwa trafi jakiś wniosek, żeby jakąś przestrzeń, najlepiej przemysłową, postindustrialną - przeznaczyć na taką kuźnię, czy w Warszawie, czy we Wrocławiu, Krakowie, Nowej Hucie, to jest szansa na wsparcie takiego projektu

To jest wspólny problem sztuk wizualnych i fotografii. Mamy w tej chwili ogromną ilość inwestycji adresowanych do świata muzyki, są budowane sale koncertowe takie jak Opera Podlaska, Narodowe Forum Muzyki we Wrocławiu, Filharmonia Świętokrzyska, adaptacja i przebudowa Filharmonii w Katowicach. Są budowane nowe przestrzenie teatralne, m.in. Teatr Szekspirowski w Gdańsku. Są budowane przestrzenie adresowane także do innych dziedzin. Natomiast sztuki wizualne miały maleńkie, ale istotne sukcesy w postaci otwarcia Muzeum Sztuki w Łodzi czy też Galerii w Toruniu, ale nie tylko. Natomiast nie powstało do tej pory żadne duże przedsięwzięcie adresowane do sztuk wizualnych, w tym plakatu, fotografii. Największe w tej chwili jest jeszcze przedmiotem drobnych, ale licznych sporów - Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie wobec Muzeum Sztuki Nowoczesnej we Wrocławiu, ale są to przestrzenie adresowane wspólnie. Natomiast na czym polega problem z fotografią? Środowisko to do tej pory było bardzo rozproszone, w związku z tym nie wygenerowało pomysłów na skonstruowanie takich przestrzeni. Ostatnie dwa lata, może trzy, to jest czas, kiedy środowisko odzyskuje wiarę w swoje możliwości, ale także świadomość własnych potrzeb. Ja myślę, że jeśli do Ministerstwa trafi jakiś wniosek, żeby jakąś przestrzeń, najlepiej przemysłową, postindustrialną - przeznaczyć na taką kuźnię, czy w Warszawie, czy Wrocławiu, Krakowie, Nowej Hucie, to jest szansa na wsparcie takiego projektu, zresztą pierwsze takie przykłady mamy, ale są one takimi małymi orlikami.

Istnieje taka inicjatywa od wielu lat, jak Galeria Bezdomna, która podróżuje po wielu miastach Polski i nie tylko. Sama, z definicji, jest bezdomna, jest natomiast otwarta, dostępna. Nie spełnia kryteriów profesjonalnej galerii, bo ta, o czym Pan Minister wspomina, jest adresowana do środowisk akademickich, artystycznych. A są to w pewnym sensie zamknięte kręgi ludzi, którzy pokończyli studia i mają dyplomy związane ze sztuką wizualną czy fotografią...

Dla tej pozostałej grupy chcemy w przyszłym roku zrobić konkurs fotografii dla wszystkich tych, którzy nie są zawodowcami, a robią fotografię telefonami komórkowymi, ale mają ambicję, mają projekty. Czyli takiej fotografii internetowej w pewnym sensie, to, co nie jest fotografią zawodową, prasową, reporterską czy artystyczną z założenia bazującą na wykształceniu, ale być może to też jest taki pomysł, aby dla nich zbudować przestrzeń. Ministerstwo Kultury, wydając na przestrzeń, musi mieć adresata, musi mieć odbiorcę, musi mieć spełnione pewne warunki. Być może tak się stanie.

No więc mam ostatnie pytanie odnośnie kalendarza wydarzeń i patronatu Ministerstwa nad poszczególnymi latami. 2010 rok był rokiem muzyka - Fryderyka Chopina. Było bardzo głośno. Ten rok to jest rok poety - Czesława Miłosza. Jest cicho.

Dopiero się zaczyna. Rok Miłosza będzie miał kumulację w maju, w czerwcu i podczas polskiej prezydencji i jest on założony tak, że nie będzie tak spektakularny jak Chopin. Bo Miłosz nie jest tak spektakularny i nie posługuje się językiem tak międzynarodowym jakim posługiwał się Chopin. Inne są też zadania Roku Miłosza. Jest on adresowany do trochę innego odbiorcy. Trafia też na prezydencję. Polski projekt Partnerstwa Wschodniego z Miłoszem na czele jest dobrze zbudowany. Ale myśli Pan o roku fotografii?

To kolejny krok. Może po roku 2012, roku malarza Jerzego Nowosielskiego? Następny dla fotografa, może interdyscyplinarny Witkacy?

Nie wykluczam takich projektów, ale musi nastąpić dobre dojście do takiego czasu. Jestem zwolennikiem myślenia, aby takie lata były inwestycjami. Żeby one nie były skonstruowane tak, że rok się kończy, a z nim zainteresowanie, albo nie pozostają na następne lata żadne efekty tego wysiłku. Także finansowego. Także on musi mieć kontynuację. W Roku Szopenowskim było bardzo istotne, aby zbudować Muzeum Fryderyka Chopina, które zostaje, Żelazową Wolę, która zostaje. Wyposażyć kościoły, które są najważniejsze z punktu widzenia Chopina, ale także wprowadzić muzykę do szkół podstawowych, wydać narodowe dzieło - komplet nut Fryderyka Chopina, zakupić ponad 200 fortepianów, które zostają.

Czyli aby to zostało później zaimplementowane w tkankę społeczną?

I tak trzeba pomyśleć z fotografią, aby taki rok, który w danym momencie będzie dedykowany fotografii, składał się z wielu elementów, opracowanej i skatalogowanej spuścizny znanych świetnych nazwisk oraz współczesnych twórców, aby na roku się nie kończyło, by była wartość dodana. Wtedy oczywiście jestem bardzo zainteresowany. Muszę powiedzieć, że wracając trochę do tych czasów, trochę swoich - lata 70. i 80., kiedy tak mocno funkcjonowałem w fotografii, patrzyłem z zazdrością na 3 kraje, które nam były bliskie, bo nie mówię tu o Stanach Zjednoczonych czy Japonii, gdzie rozwój technologii był wtedy gigantyczny. Patrzyłem na Czechosłowację, Węgry i Rosję. To były Państwa, w których fotografia była bardzo ceniona i miała swoje silne fundamenty. Praska szkoła fotografii była bardzo znana wszyscy tam ciągnęli.

Teraz jest Opava.

To było bardzo ważne. Patrząc na Czechów i Węgrów, trzeba pamiętać, że w tym czasie oni mieli fantastyczne czasopisma. Szukanie tych czasopism fotograficznych z Węgier, Czech i Rosji to było zadanie!!! Ważne jest, że w czasopismach czeskich czy węgierskich była prezentowana cała światowa fotografia, nie tylko czeska czy węgierska. To otwarcie było bardzo istotne. W chwili obecnej nie ma u nas takich barier. Jeśli chodzi o czasopisma, także fotograficzne, jest kilka tytułów, z których można wybierać. To nie jest bez znaczenia. Ważny jest sposób korzystania z tych czasopism, a dla mnie jeszcze ważniejsze, jak fotografia funkcjonuje w czasopismach niefotograficznych. Muszę powiedzieć, że prawie każda moja rozmowa z redaktorem naczelnym tygodników, dzienników itd. zawiera przekaz - szanujcie fotografię. Szanujcie fotografów.

Istnieje przekonanie, że w tych mediach ona umiera, a nawet w pewnym sensie jest pogrzebana. Niestety jest lekceważona. Zdjęcia są często przypadkowe, źle kadrowane, źle opisywane, niekoherentne z tekstem. Wzrok osób umieszczonych na zdjęciach "ucieka" ze szpalty. Dominuje brak szacunku do fotografii ambitniejszej. Efektem tego jest duża powierzchowność. Natomiast fotografie są tak samo ważne jak tekst, a w niektórych wypadkach mówią dużo więcej niż tekst. W związku z tym wszystko to, co wiąże się z pewną służebnością, oprzyrządowaniem dla prasy, powinno zwracać uwagę na istotność przekazu zawartego w samym zdjęciu.

Czy to nie jest tak, że fotoedytorzy czy redaktorzy próbują dogonić telewizję? Trochę tak, ale ściganie w tej materii jest skazane na porażkę. Kiedyś jakość druku była tak zła, że to, co znajdowało się w obszarze zdjęcia, było naprawdę mniej istotne, ale był czas i były tygodniki, które potrafiły to docenić i wyciągać maksymalnie dużo nawet z tych niedoskonałych technicznie zdjęć. W tej chwili można powiedzieć, że można zrobić wszystko. Dzisiaj odwzorowanie, jeśli chodzi o czasopisma kolorowe, jest perfekcyjne. Ale pojawiło się lekceważenie znaczenia tej fotografii.

Czyli forma stała się doskonała, ale utraciła treść?

Ta treść została mocno, z punktu widzenia edytorskiego, postponowana. Znaczna część fotografii jest przegadana. Chce się powiedzieć za dużo w dużym skrócie. W związku z tym robi się - jak ja to mówię po lwowsku - bajzel. Ogromny bałagan. Często fotografia jest przycinana do tekstu, nie zmniejszana, tylko przycinana. Te przycięcia widać, one rażą. To ma znaczenie dla kształtowania estetyki całej strony. Mało jest fotoedytorów, którzy to widzą od razu. Kolorystyka i do tego złe montaże. Osobiście jestem przeciwnikiem montaży z małymi wyjątkami, które mają ambitne wizje artystyczne i służą głębszym przekazom. Natomiast nie mogą służyć oszustwom. Budowaniu fałszywych przekazów. Z mojego punktu widzenia jest to niedopuszczalne. Wprowadzanie w błąd czytelnika fantastycznym montażem oceny narusza pewne zasady, które powinny być przestrzegane zwłaszcza w czasopismach ambitnych, takich które chcą mieć szeroką publiczność, kształtować gusty, recenzować życie. To jest niezwykle istotne.

Rywalizacja o uwagę odbiorcy?

Tak. Ale jeszcze gorzej jest z tą częścią aktywności fotograficznej, która ma towarzyszyć wydarzeniom artystycznym. Dawniej zdjęcia ze spektakli, wydarzeń muzycznych były sporym wyzwaniem i bardzo trudnym zadaniem. Obecnie postęp w tej materii mamy jedynie w fotografii sportowej. Ilustracje sportowe są na niezłym poziomie. Z fotografią dokumentującą życie artystyczne jest bardzo źle. Wybory, które są w tej materii dokonywane, są wyborami anachronicznymi, nieadekwatnymi, pozbawionymi bardzo często ambicji i ubogimi w treść.

Świat się rozwija, ale to nie oznacza, że mamy tracić pewne umiejętności i zasady dotyczące zachowania przy stole i delektowania się posiłkiem. Zauważam, że fotoedycja stała się czymś marginalnym. Jeśli odbiorca chce coś zobaczyć, wysyła się go do mediów elektronicznych.

Dokładnie tak jest. Dam taki przykład. Miałem wystawę swoich fotografii ogrodów japońskich. Składała się z dwóch części. Pierwsza to zdjęcia z samej Japonii, a druga, ogrodu japońskiego zrobionego we Wrocławiu. Jej otwarciu w Katowicach towarzyszył katalog. Bardzo wdzięczny jestem organizatorom za jego wydanie. Był tylko jeden mały problem: nasycenie w zdjęciach zieleni obu obszarów fotografowanych lekko nie współgrało. Wiedza o świetle, nasyceniu, cieniach… od Caravaggia niewiele się zmieniła. By konstruować dobrą perspektywę edukacyjną, opartą na dobrych wzorcach, bardzo ważne stało się szybkie tempo digitalizowania zbiorów polskiej fotografii. Jest tego ponad 19 milionów. To jeden z największych na świecie zasobów fotografii pozostających w gestii jednej instytucji publicznych. W tradycyjnej technice proces budowania publicznego contentu trwałby prawie 3 tys. lat.

Perspektywa nieprzekonująca.

Nie tylko. Technologia to jedno, a brak satysfakcjonującego opisu to drugie. Dziś efektywność całego procesu, zarówno w tempie digitalizacji, jak i satysfakcjonującego opisu nie budzi wątpliwości. Powstaje zasób, z którego będziemy dumni.

To jest optymistyczny przekaz. Dziękuję za rozmowę.

Zawodowy fotograf, rok 1977 (fot. Bogdan Zdrojewski)
Udostępnij: Facebook Google Wykop Twitter Pinterest
Jacek Gąsiorowski

Fotograf, dziennikarz, felietonista i baczny obserwator. Fotografuje jakby pisał, pisze jakby fotografował. Z fotografii uczynił medium, które łączy go z otaczającym światem.

Powiązane artykuły

Wydawca: AVT Korporacja Sp. z o.o. www.avt.pl