O samotności, poszukiwaniu Ameryki i najnowszej książce Hungry Horse, rozmawiamy z Pieterem Ten Hoopenem - laureatem World Press Photo
PROfil |
Pieter Ten Hoopen Rocznik 74., pochodzi z Tubbergen, w Holandii. Obecnie mieszka w Sztokholmie. Fotograf i filmowiec, pracował dla największych magazynów, takich jak New Yorker, New York Times Magazine, Le Monde, Plan International. Jego prace były nagradzane na całym świecie, jest dwukrotnym laureatem World Press Photo (2010 r. w kategorii portret i życie codzienne właśnie za fragmenty projektu "Hungry Horse"), wielokrotny laureat konkursu Picture of the Year oraz Sweden photographer of the Year. Wydał sześć książek fotograficznych. Jego zdjęcia prezentowane były na najważniejszych festiwalach na całym świecie i na wystawach indywidualnych. Więcej zdjęć znajdziecie na www.pietertenhoopen.com. |
W wieku 12 lat dostałem w prezencie książkę Johna Steinbecka Podróże z Charleyem. W poszukiwaniu Ameryki. Nigdy nie byłem w Stanach, ale już wtedy miałem wizję tego kraju - zawsze byłem wielkim fanem amerykańskiej muzyki, słuchałem wszystkiego - od bluesa po rock'n'rolla.
Także fascynacja Ameryką wyrosła w moim przypadku z fascynacji kulturą muzyczną, zdecydowanie bardziej niż kulturą filmową. A sposób, w jaki Steinbeck napisał tę książkę sprawił, że zawsze chciałem pojechać właśnie do Montany.
Nie, to nie miało dla mnie większego znaczenia. Kocham podróże samochodem, to zawsze dobra zabawa. Jednak wtedy nie myślę o fotografii.
Dla mnie podróż to słuchanie ulubionej muzyki na cały regulator, burgery na stacjach benzynowych i wieczorne piwo. Natomiast w fotografii szukam relacji społecznych, konkretnych tematów. Muszę wybrać motyw, który uwieczniam, i robię to z pełnym zaangażowaniem, żyję tym tematem.
Tak, dokładnie. To był rok 2003, na świecie wiele się działo. Wojna w Iraku, wybory w 2004 r., kiedy George W. Bush został ponownie wybrany na prezydenta. Chciałem zrobić portret Ameryki tych czasów. Zdecydowałem się na jeden stan. Ale po tygodniu jeżdżenia w tę i z powrotem uznałem, że to nie ma sensu.
Wszystko dlatego, że potrzebuję konkretnych historii i relacji - w sensie międzyludzkim i społecznym. Dlatego pewnego ranka postanowiłem, że zatrzymam się w pierwszym napotkanym mieście na 10 dni. Tym miastem było Hungry Horse.
Pod wieloma względami nie różniło się od innych małych amerykańskich miasteczek. Pierwszą osobą, którą tam spotkałem była Katie, która później została jedną z bohaterek projektu.
Spotkałem ją w trudnym momencie jej życia, kiedy od niedawna była "czysta", wyszła z uzależnienia od metaamfetaminy. Narkotyki i bezrobocie generalnie były jednym z największych problemów w małych amerykańskich miastach.
Później dowiedziałem się, że Hungry Horse słynie z przestępczości i ciężkiej atmosfery, ale szczerze mówiąc, osobiście tego nie doświadczyłem. Być może chodziło o legendy jeszcze z lat 70. i 80.
Tak, to legenda o powstaniu miasta. Podobno na początku wieku dwa konie uciekły w góry, nikt nie spodziewał się, że kiedykolwiek wrócą. Kiedy wróciły po dwóch miesiącach, były wychudzone do kości. I właśnie na ich cześć mieszkańcy postanowili zmienić nazwę miasteczka na Hungry Horse.
Tak, zdecydowanie. Również dlatego, że moja fotografia jest w dużej mierze oparta na danym momencie, chwilowym stanie umysłu: bardziej uczuciu towarzyszącym historii, niż konkretnych faktach. Nie interesowało mnie dokumentowanie życia tych ludzi krok po kroku przez 10 lat, kiedy wracałem do Hungry Horse.
Moje historie są oparte na nastroju, który towarzyszył zmianom w życiu tych ludzi - zarówno fizycznym, psychicznym, jak i uczuciowym. Nie interesuje mnie kreowanie historii, budowanie jej - to robię dla magazynów, na zlecenie. W moich przedsięwzięciach staram się rozwinąć atmosferę, język fotografii, który umożliwia opowiadanie konkretnej historii i nad którym ciężko pracowałem przez cały czas, kiedy realizowałem projekt w Montanie.
Myślę, że chodziło o wiele uczuć. Jednym z nich była samotność - w życiu innych ludzi, ale także w moim. Na pewno i tęsknota, którą wtedy przeżywałem. Wydaje mi się, że wszystkie moje projekty są transparentnym odzwierciedleniem uczuć, nastroju, etapu w życiu, w jakim się znajduję. Kiedy przyjechałem tam w 2003 r., często czułem się samotny. Szukałem nowych sposobów opowiadania moich historii, lecz i własnego miejsca w życiu - na poziomie zawodowym i osobistym.
Długoterminowe projekty w moim przypadku zawsze są odzwierciedleniem mnie samego. Montana jest tu szczególna, bo realizacja trwała bardzo długo. To samo dotyczy innych projektów.
System w Stanach jest skonstruowany tak, że ludzie, którzy nie są zamożni - nie mają możliwości zmiany statusu społecznego, są utrzymywani w biedzie. Oczywiście, takie reformy, jak ObamaCare są krokiem we właściwą stronę. Jednocześnie to kraj, gdzie na przykład system więziennictwa jest jedną z najbardziej dochodowych gałęzi gospodarki, co jest absolutnym szaleństwem. Ludzie są wysyłani do więzienia za najmniejsze przewinienia, państwo na tym zarabia. I nie ma znaczenia fakt, że w ten sposób buduje się społeczeństwo. Inny aspekt to opieka zdrowotna, należąca do głównych pracodawców w kraju - co jest pozytywne. Problem stanowi niedostępność tych usług.
Osobiście wierzę w system, w którym ludzie płacą wyższe podatki po to, żeby usprawnić systemowe działanie. Uważam to za część podstawowej równości ludzi, ich równych praw. A jeśli mówimy o Stanach, na pewno nie ma tu mowy o równych prawach.
Te problemy są obecne w każdym małym amerykańskim miasteczku. Ludzie, którzy walczą o przetrwanie, pracują na trzy-cztery etaty. To rzeczywiście bardzo smutne oblicze Ameryki. I mimo to, w Stanach nadal mówi się: "to kraj możliwości, a fakt, że ci się nie udało to wyłącznie twoja wina". Nikt nie powie: "Chwileczkę - przede mną cztery pokolenia żyły w biedzie. Nie mieliśmy możliwości wyrwania się z niej, bo nikt z nas nie mógł dostać stypendium i pójść na studia".
Wydaje mi się, że w "Hungry Horse" idealizuję krajobraz. Generalnie, czuję silny związek z pejzażem, ze środowiskiem. Jeśli źle się czuję w danym miejscu czy otoczeniu, nie chcę tam przebywać. Na przykład nigdy nie czułem się dobrze w Norwegii, właśnie ze względu na krajobraz - woda, góry, kamienie są dla mnie klaustrofobiczne. Lubię otwarte przestrzenie, lasy.
Montana jest w tym sensie idealnym miejscem. Krajobraz nie jest zbyt dramatyczny, nie jest przerażający, ani przytłaczający. Czuję się, jakby ktoś mnie obejmował w ciepłym uścisku. A jeśli chodzi o sam projekt "Hungry Horse", używam krajobrazów również dlatego, że sądzę, że środowisko kształtuje ludzi oraz ich emocje.
Dobra opowieść nie opuszcza odbiorcy. Sama historia nie musi być spektakularna, może być bardzo subtelna, poetycka, nie musi krzyczeć - może szeptać. Nie musi być głośna, tak jak "Hungry Horse". Ale dobra opowieść ma to "coś", co nie pozwala ci się od niej oderwać przez cały czas jej trwania. I to jest zawsze moim celem - niezależnie od tego, czy pracuję nad filmem czy książką. Chcę, żeby ludzie żyli opowiadaną historią, trwali w niej.
Mogą być różne powody. Na przykład puste konto (śmiech). W przypadku "Hungry Horse" czułem, że nie mogę już wznieść projektu na wyższy poziom. A nawet jeśli bym mógł - nie chciałem już tego robić. Spędziłem w Montanie mnóstwo czasu. To daleko od Sztokholmu i w pewnym momencie podróże stały się kosztowne i męczące - w dodatku czułem, że wyczerpałem temat. Potrzebowałem nowego celu.
Nie oznacza to, oczywiście, że ostatecznie pożegnałem się z Montaną - tak naprawdę nawiązałem relację, która będzie trwała całe życie. Latem spędzam tam urlop, być może wrzucę kilka zdjęć na Instagram, ale to wszystko. Jadę tam spotkać się z przyjaciółmi, I dlatego, że kocham to miejsce.