Monumentalny projekt "Before They Pass Away" Jimmy’ego Nelsona to cykl portretów członków plemion całego świata. Papuasi, Masajowie, mieszkańcy Syberii wyglądają jak z kart Vogue’a, a czasami jak z XIX wiecznego atelier. Fotografie te robią wrażenie, ale każą zadać pytanie: ile mają wspólnego z prawdą, a na ile są malowniczą baśnią dla białego człowieka?
Efektem prac Nelsona jest imponujących rozmiarów album Before They Pass Away, który ukazał się nakładem wydawnictwa TeNeues (www.teneues.com). |
Można zaryzykować stwierdzenie, że ten projekt był przeznaczeniem Jimmy’ego Nelsona. Przyszły fotograf urodził się w Wielkiej Brytanii, lecz całe dzieciństwo spędził na podróżowaniu pomiędzy kontynentami - dzięki wymagającej częstych przeprowadzek pracy ojca geologa, mieszkał w Ameryce Południowej, Afryce i Azji.
Jako nastolatek wyruszył w pieszą wyprawę po dopiero co otwartym dla zagranicznych przybyszów Tybecie, do plecaka pakując niewielki aparat fotograficzny. Sam mówi, że zdecydował się na trwającą rok wędrówkę, aby odkryć samego siebie. Patrząc na jego późniejsze losy, musimy przyznać, że wyzwanie zakończyło się sukcesem.
Wkrótce bowiem podróże w odległe rejony globu i fotografia połączyły się w największą życiową pasję, a także stały się źródłem zarobku, ponieważ sensacyjne reportaże z Tybetu zapewniły mu spore zainteresowanie mediów.
Jako fotoreporter prasowy, pracował m.in. w Afganistanie podczas wojny z ZSRR, Kaszmirze i Jugosławii.
Gdy założył rodzinę i postanowił odpocząć od reporterskiej adrenaliny, stopniowo zaczął wciągać go świat komercyjnej fotografii podróżniczej. Zaczął od Chin - właśnie otwierały swoje bramy dla Zachodu, a ich skarby tylko czekały na odkrycie. Trwająca 30 miesięcy podróż po Państwie Środka zaowocowała ogromną wystawą, która wyruszyła w światowe tournée, a Nelsonowi zapewniła propozycje ze strony dużych marek i mocną pozycję w świecie fotografii reklamowej.
Reklama stała się na kilkanaście lat nie tylko podstawową dziedziną pracy Jimmy’ego Nelsona, ale i sposobem na finansowanie dalszych ambitnych podróży. Postanowił bowiem wyruszyć szlakiem najtrudniej dostępnych, najmniej licznych ludów. Za model obrał sobie legendarne zbiory fotografii Indian Ameryki Północnej, autorstwa Edwarda Sheriffa Curtisa.
Monumentalna etnograficzna praca Curtisa, która zajęła mu ponad dwadzieścia lat, to dokumentacja życia i obyczajów plemion, którym przez cały poprzedni wiek swoją władzę narzucali biali przybysze. Choć nie została doceniona za życia fotografa, dzisiaj uchodzi ona za wyjątkowe dzieło, nie tylko ze względu na znakomity warsztat autora. Jest to również chyba pierwszy dokument białego badacza, w którym rdzenni Amerykanie zostali przedstawieni z szacunkiem i godnością - choć jednocześnie nadmiernie romantyczna aura tych portretów budzi dzisiaj kontrowersje.
Z ambicją zostania współczesnym Curtisem na skalę globalną, zakupił 50-letni aparat 4x5 i rozpoczął swój cykl portretów. Wpierw odwiedził Etiopię, następnie m.in. lud Drokpa z Kaszmiru, Kalamów z Papui-Nowej Gwinei, Nieńców z Syberii. Dzięki hojności holenderskiego milionera, Marcela Boekhoorna, Jimmy Nelson mógł znacznie poszerzyć skalę swojego projektu. Odbył w sumie 55 wypraw do różnych zakątków świata, z czego w skład albumu Before They Pass Away weszło ostatecznie 35 rozdziałów, poświęconych mieszkańcom różnych kontynentów.
Ze stylistycznego punktu widzenia, portrety Nelsona urzekają swoją malarskością i precyzją, a przy tym zdradzają starej daty myślenie o fotografii "etnograficznej". Ich bohaterowie zazwyczaj pozują w tradycyjnych strojach, często statycznie, w studyjnych warunkach, co przywodzi na myśl raczej sztywne XIX-wieczne portrety, niż na przykład pełne emocjonalnego ładunku prace Steve’a McCurry’ego, w których odbija się dynamika i dramatyzm bieżących wydarzeń.
Jimmy Nelson nie ma takich ambicji, choć wiele miejsc, do których udał się z Before They Pass Away, odwiedził wcześniej jako fotoreporter - sam przyznaje, że tym razem jego założeniem były portrety stylizowane, wyidealizowane, "piękne i romantyczne". To dlatego wielu z jego bohaterów wygląda raczej jak legendarne postacie spoza czasu, niż współcześnie żyjący ludzie.
Kazachscy jeźdźcy pozują z sokołami na tle malowniczych gór, nepalscy Mustangowie w dostojnych pozach patrzą na świątynię, dziewczyna z Kaszmiru w bogatym, dekoracyjnym stroju przypomina kadr z numeru National Geographic sprzed siedemdziesięciu lat. Fotografie te budzą jednoczesny podziw dla warsztatu, ale też wątpliwość, czy przypadkiem nie oglądamy ilustracji baśni. Jimmy Nelson przekonuje, że jego zamiarem było ukazanie kultur, które "trwają w niezmiennym stanie od tysięcy lat" i "miejsc, w których wciąż istnieją archaiczne cywilizacje".
I tu zaczyna się problem. Wkrótce po publikacji przez TeNeues imponującego albumu Nelsona (który w swojej ekskluzywnej edycji kosztuje, bagatela, 6500 euro) i zorganizowaniu monumentalnej wystawy pojawiły się mocno krytyczne głosy pod adresem fotografa. Znawca problematyki rdzennych ludów świata, Stephen Corry, zarzucił mu, że projekt to jedna wielka bajka, która ukazuje przedstawione plemiona w sposób całkowicie fałszywy.
"Nie tylko ci ludzie nie wyglądają tak dzisiaj, lecz można wątpić, czy kiedykolwiek tak wyglądali", pisał Corry. Zwrócił uwagę, że wiele osób pojawia się na zdjęciach w wystylizowanych plemiennych strojach, z których noszenia zrezygnowali już wiele pokoleń temu - dzisiaj mają dżinsy i zegarki, prowadzą zupełnie nowoczesny styl życia, tymczasem Jimmy Nelson przedstawił ich w sposób archaiczny, jakby ktoś chciał portretować współczesnych Polaków w sukmanach Piasta Kołodzieja.
Kolejnym, znacznie poważniejszym zarzutem, który wysuwa nie tylko Corry, ale i przedstawiciele amazońskich czy papuaskich społeczności, jest fakt, że powierzchowne piękno albumu odwraca uwagę od prawdziwych problemów, z którymi muszą zmagać się jego bohaterowie. Przykładowo Mursi czy mieszkańcy doliny Omo w Etiopii są przymusowo przesiedlani, ze względu na gigantyczne państwowe inwestycje; Papuasi od wielu lat cierpią brutalne prześladowania ze strony indonezyjskich władz, o czym międzynarodowe media praktycznie nie wspominają.
O tym wszystkim nie dowiemy się z Before They Pass Away - fotografie przestawiają ginące plemiona jako ludzi pięknych i dumnych, jednak żyjących w fantastycznym świecie równoległym, którego nie dotyczą globalne problemy. Niestety, to wszystko nieprawda.
"My nie odchodzimy, my staramy się przetrwać", powiedział oburzony projektem Nixiwaka, brazylijski aktywista z plemienia Yawanawá, któremu - jak wielu innym - nie podoba się pomysł, aby jego życie zostało co najwyżej pocztówką dla turystów.
Tego rodzaju kontrowersje nie są nowością w historii fotografii. Projekt Before They Pass Away to po prostu jeszcze jeden rozdział niekończącego się sporu o granice między dokumentem i fikcją, między własną wizją i wiernością faktom. Oczywiście, można przekonywać, że fotograf nie ma przecież obowiązku edukować, a nawet tłumaczyć się z własnej subiektywnej wizji.
Tak właśnie odpowiada krytykom Jimmy Nelson, dodając, że przecież studyjne portrety Kate Moss różnią się od jej codziennego wizerunku, bez makijażu i z wymiętym papierosem. W wywiadach stara się czasem wypowiadać z perspektywy "aktywisty amatora", wierząc, że jego projekt może przyczynić się do czegoś dobrego. Jak mówi, wkrótce zamierza odwiedzić ponownie ludy, które uwieczniał na potrzeby Before They Pass Away, i pokazać im efekt ich współpracy. Tymczasem wystawa rusza w dalszą drogę.