Jak wygląda prawdziwa zima? Amos Chapple odwiedził wieś Ojmiakon, by pokazać, jak żyją mieszkańcy najzimniejszego miejsca na Ziemi
Przez długi czas Ojmiakon był uważany za miejsce o najniższej temperaturze powietrza na półkuli północnej. Jeszcze w styczniu 1926 roku słupki rtęci spadały do wartości -71,2 stopni Celsjusza; odnotowano tu również najwyższą, roczną amplitudę temperatur, równą 104 stopniom. Położona w rosyjskiej Jakucji wieś liczy obecnie 521 mieszkańców - i każdy z nich musi w jakiś sposób radzić sobie z gigantycznymi mrozami. W praktyce regularnie je się tu mrożone mięso, nie polega na zamarzającej kanalizacji, nie gasi silników samochodów przez całą dobę, a w przypadku pogrzebu, ziemię przez kilka dni ogrzewa ogniskami, żeby w ogóle dało się ją rozkopać.
"Robię zdjęcia podróżnicze dla gazet i magazynów, dlatego potrzebuję mocnego nagłówka", mówi Amos Chapple. ">>Najzimniejsze miejsce na Ziemi<< brzmi wręcz fantastycznie". Okazuje się jednak, że pochodzący z Nowej Zelandii fotograf nie ma racji - w 2004 roku koronę bieguna zimna Ojmiakonowi odebrała wioska Tomtor, leżąca zresztą w tej samej dolinie na wysokości 750 m n.p.m. To tutaj, przeszło dekadę temu, stacja meteorologiczna wskazała równo -72,2 stopni Celsjusza - a więc minimalnie mniej, niż w Ojmiakonie. Niższe temperatury notowano wyłącznie na Antarktydzie.
Amos musiał przebyć przeszło 16 tysięcy kilometrów, by odwiedzić osławione miejsce w dalekim zakątku Syberii. Na pobliskim lotnisku samoloty w zimie nie są w stanie lądować, dlatego Chapple wynajął samochód w Jakucku i jechał przez kolejny tysiąc kilometrów. W Ojmiakonie spędził kilka tygodni, w trakcie których nie tylko fotografował, ale starał się, po prostu, przeżyć.
W styczniu, przez 21 godzin na dobę, Ojmiakon spowity jest całkowitą ciemnością, a arktyczne powiewy wiatru stają są codziennością, do której trzeba się przyzwyczaić, z którą trzeba się oswoić.
"Mnóstwa rzeczy musiałem się nauczyć, żeby być w stanie pracować", wspomina fotograf w rozmowie z Wired. "Opuszczając hotel wiedziałem, że mam ograniczoną ilość czasu, zanim cały mój aparat zamarznie, nie pozwalając na wykonanie następnych kadrów".
Chapple usiłował ogrzewać sprzęt, trzymając go pod kurtką - kilkukrotnie udało mu się jedynie opóźnić to, co nieuchronne. "Raz zachciało mi się fotografować bez rękawiczek, kiedy potrzebowałem zrobić zdjęcie panoramiczne. Momentalnie zamarzł mi kciuk i, przez następne dwa tygodnie, zdzierałem z niego skórę jak po najgorszym oparzeniu słonecznym", opowiada.
Temat życia w Ojmiakonie przybliża też Mikołaj Kriwoszapkin, 50-letni kierowca, który całe życie spędził na Syberii. "W grudniu i stycznu średnie temperatury schodzą poniżej 50 stopni Celsjusza, to tutaj normalne. Codzienne funkcjonowanie jest piekielnie trudne. Można uznać je za niekończącą się walkę z naturą - krótkie miesiące letnie wykorzystujemy do przygotowania się na zimę. Nosimy płaszcze, czapki i buty wykonane z futra reniferów i lisów arktycznych", tłumaczy.
Turyści często zaglądają do Ojmiakonu wyposażeni w najnowszą, technologicznie udoskonaloną odzież. "Nic im to nie da", pokreśla Kriwoszapkin. "Nawet japońskie ubrania ze zintegrowanymi, elektrycznymi grzejnikami nikomu się tu nie przydały. Te nowoczesne tkaniny zamarzają z zewnątrz - a kiedy trzeba je z kolei rozmrozić, rozpadają się i stają bezużyteczne".
Zaczynał w codziennej, nowozelandzkiej gazecie w 2003 roku. Po dwóch latach został zatrudniony na etat przez UNESCO, które wysyłało go w najdalsze zakątki globu. Od 2012 roku Amos pracuje jako freelancer, ale w dalszym ciągu podróżuje, kiedy tylko ma okazję. Zwiedził już 67 państw. Regularnie dostarcza kadry na łamy Guardiana, The Atlantic i włoskiego Vanity Fair. Więcej jego zdjęć znajdziecie tutaj.