Jeden z najlepszych polskich fotografów, Tomasz Gudzowaty opowiada nam o kulisach "Planets Alive" - projektu realizowanego wspólnie z żoną Melody
PROfil |
Tomasz Gudzowaty* Rocznik 71, urodzony w Warszawie. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.* Jeden z najbardziej utytułowanych polskich fotografów. Wielokrotny laureat polskich i zagranicznych konkursów fotografii prasowej, m.in. World Press Photo, Grand Press Photo, Picture of The Year International, International Photography Awards, B&W Spider Awards i National Portrait Gallery Photographic Portrait Prize. * Jego zdjęcia publikowane były w takich magazynach, jak: L’Equipe, Newsweek, Forbes, Time, Photo, GQ, The Guardian, National Geographic Traveler, British Journal of Photography, Red Bull magazine. www.gudzowaty.com |
Współpracujemy od ponad trzech lat, małżeństwem jesteśmy od niedawna. O dużym, wspólnym projekcie, w którym nasze role wykraczałyby poza tradycyjny układ: fotograf i jego modelka, pomyśleliśmy gdzieś pośrodku. Od kilku miesięcy poświęcamy większość wysiłku i czasu tylko temu, ani nie kreując specjalnie atmosfery oczekiwania, ani nie trzymając sprawy w sekrecie. Nie pozwala na to skala i charakter przedsięwzięcia, które - w porównaniu z moimi wcześniejszymi projektami - wymaga większego zespołu. Są z nami moi stali, długoletni współpracownicy, ale potrzebowaliśmy ludzi o specjalnych umiejętnościach których nie można po prostu wynająć; trzeba ich jeszcze przekonać, że to wszystko ma sens z punktu widzenia ich własnej biografii zawodowej i artystycznej. Jest jeszcze dodatkowy czynnik: projektem "Planets Alive" zainteresował się włoski Vogue i jego redaktor naczelna Franca Sozzani.
Jak 8 planet układu słonecznego. Tytuł faktycznie nawiązuje do planet - obiektów fizycznych, lecz istniejących poza horyzontem bezpośredniego doświadczenia, elementów wielkiego i zimnego kosmosu. Każda z nich ma swój odpowiednik w zbiorowej wyobraźni, stworzony przez mitologię, literaturę, sztukę i indywidualne fantazje. Zdjęcie - dobre zdjęcie, oczywiście - jest ekspresją wnętrza artysty, fotografia jednak, w odróżnieniu od innych sztuk wizualnych, zawsze pozostaje obrazem realnego świata. Chcę połączyć w fotografii te dwa porządki - realny i fantastyczny. Część zdjęć powstaje w studio, ale chodzi tu wyłącznie o portrety, większość zaś w scenerii "naturalnej" w tym znaczeniu, że nie utworzonej na użytek projektu. Pejzaży i wnętrz, oddających charakter planet, poszukujemy na całym świecie.
...największa z planet, gazowy olbrzym, którego kolorowa, ruchliwa powierzchnia pozbawiona jest trwałej rzeźby. Pustynie Namibii wydały mi się najlepszą analogią wśród krajobrazów na naszej planecie: kolorowe wydmy, rzeźbione tylko przez wiatr. Do pełnej jowiszowej scenerii potrzebowałem jeszcze kilkudziesięciu balonów - księżyców. To nie są jakieś jednoznaczne alegorie, poruszamy się raczej w obszarze dryfujących znaczeń i płynnych kategorii, co samo w sobie jest bardzo "jowiszowe". W tych rozległych pejzażach, fotografowanych szerokim kątem, pojawia się Melody w otoczeniu innych postaci i majestatycznych, dzikich zwierząt.
Tamto zdjęcie z 1999 r. przedstawiało gepardy, które pojawiają się także na zdjęciach z Namibii. O fotografii przyrodniczej mówiłem kiedyś jako o idealnym temacie dla młodego fotografa, temacie wymuszającym postawę pokory wobec rzeczywistości, cierpliwość, wyczucie momentu. Dzisiaj wycofałbym z tego określenie "młody". Do fotografii przyrodniczej wróciłem zresztą w 2008 r., pokazując kolonię pingwinów na Antarktydzie. W tym projekcie zwierzęta pełnią inną, równie istotną rolę.
Ścisłe rozgraniczenie kategorii jest potrzebne tylko jury rozstrzygającemu konkurs. Ja nigdy nie jestem do końca pewny, do jakiego rodzaju fotografii zakwalifikuje moje zdjęcie pojedynczy widz. Ten sam obraz może być przez kogoś odczytany jako fotografia sportowa, zdaniem innego jest to reportaż społeczny, a trzeci wreszcie dostrzeże i doceni czysto formalne walory, kładąc nacisk na kreacyjność.
W "Planets Alive" ten ostatni element jest może łatwiej dostrzegalny, ale nie chciałbym, żeby całkowicie zdeterminował "lekturę" zdjęć. Stylistka włoskiego Vogue'a, Rushka Bergman, rzeczywiście była bardzo ważną osobą w tej części projektu, nie jest to jednak fotografia modowa. Wraz z Melody korzystamy z dorobku wybitnych projektantów, lecz chcemy realizować naszą wizję bez poczucia skrępowania nazwami wielkich domów mody.
Zupełnie na odwrót. W porównaniu z pracą, jaką oboje wkładamy w ten projekt, każdy inny może wydać się relaksem. "Planets Alive" to zadanie nie tylko ciekawe, ale i piekielnie trudne. Poza tym, musimy go skończyć w określonym czasie.
Inne projekty na razie odłożyłem.
Pozostaję wierny technice tradycyjnej. Cyfra pełni drugorzędną rolę. Prawdopodobnie mógłbym z cyfrą pracować znacznie łatwiej, ale wciąż nie do końca jestem przekonany, że współczesna technologia potrafi emulować pewne cechy właściwe kliszy, zwłaszcza wielkoformatowej. Mówiąc o kolorze, powoływałem się wielokrotnie na cytat z Księgi Tao o "pięciu kolorach", które zaciemniają widzenie. Całkiem serio mówiłem, że w mojej fotografii kolor pojawia się dokładnie w momencie, w którym czegoś nie da się wyrazić przy pomocy bardziej ascetycznego języka fotografii monochromatycznej. Do Namibii pojechałem ze sporym zapasem czarno-białych filmów nie dlatego, że lubię coś mieć na wszelki wypadek, tylko w związku z jakąś wizją. Przywiozłem je z powrotem prawie w komplecie.
Zawsze miło jest słyszeć, że moje prace robią wrażenie. Dziękuję. Sport rzeczywiście jest tematem większości dotąd zrealizowanych przeze mnie projektów, a właściwie jednego, wieloletniego i czekającego na kontynuację projektu "Beyond the Body". To nie jest formuła, to po prostu temat.
O formule możemy mówić wtedy, kiedy efekt polega wyłącznie na zastosowaniu mechanicznego zabiegu, na przykład powtórzenia. To dość łatwy sposób na fotografię. Jakimś sprawdzianem tego, że udaje mi się uniknąć przynajmniej tego rodzaju łatwizny, są nagrody za zdjęcia pojedyncze, z których każde musi obronić się samo - nie jako część historii czy cyklu.
Przez naszą świadomość przepływa mnóstwo informacji z różnych źródeł, nie pozostawiając w niej śladu. Poszukiwanie to nastawienie się na wykrycie i zatrzymanie pewnych danych. Dobry, ciekawy temat znajdzie się dość szybko. Potem idzie się jego śladem, zbierając informacje i próbując dotrzeć do ludzi, którzy mogą pomóc nawiązać kontakt. Czasem ma się szczęście i wyjazd można przygotować w ciągu kilku tygodni, ale bywa i tak, że przebicie się do jakiejś zamkniętej społeczności wymaga wielu prób.
Wiele się zmieniło od nie tak dawna, kiedy nieznajomy z aparatem był w wielu częściach świata jak przybysz z innej planety. Dzisiaj bohaterowie też mają aparaty, przynajmniej w swoich telefonach, a przy tym doskonale wiedzą, po co robi się im zdjęcia i jaki oni sami mogą mieć z nich pożytek lub szkodę. Dzisiaj "my" i "oni" jesteśmy, mimo wszystkich różnic, obywatelami naprawdę jednej planety.
Nagrodę World Press Photo za zdjęcia meksykańskich luchadores skomentował bardzo szybko na jakimś forum jeden z głównych bohaterów tej historii. Po latach od powrotu z klasztoru Szaolin skontaktował się ze mną mnich, który wykonał słynne ćwiczenie z chodzeniem po ścianie, pytając o możliwość skorzystania z moich zdjęć podczas jakichś warsztatów czy wykładów w Berlinie. Pozwalają, odkrywają się, bo widocznie wydaję im się wiarygodny jako ktoś, kto chce po prostu pokazać, a nie ośmieszyć czy w inny sposób nadużyć ich zaufania.
Trudne było sumo - projekt, który za pierwszym razem spalił na panewce. Nie przywiozłem wtedy z Tokio po trzech tygodniach ani jednego zdjęcia. Z Osaki też niewiele wyszło. Dopiero za trzecim raz, mądrzejsi o tamte doświadczenia, dotarliśmy najpierw do właściwych pomocników, a potem do właściwych bohaterów. Bardzo trudne były wyścigi samochodowe oraz skaterzy z Meksyku - z oczywistych względów. Z nieprzyjaznymi reakcjami spotykałem się okazjonalnie i nie sądzę, żeby wpłynęło to na jakikolwiek projekt.
Rzadko pokazuję sytuacje niepowtarzalne w takim sensie, jak na przykład pewne "historyczne" gesty polityków, uchwycone przez fotoreporterów-szczęściarzy. Kadrów jest o wiele więcej niż widać. Pokazuję tylko te, które uważam za idealne lub wystarczająco bliskie ideałowi.
Dwóch asystentów to, wbrew pozorom, nie żaden luksus, ale konieczność. Tak, używam rusztowania, jeśli nie mogę w prostszy sposób uzyskać odpowiedniej perspektywy. Wyścigi Naadam to tak ogromna impreza, że samochód z wysięgnikiem dla fotografa niewiele dodaje do rozgardiaszu i - w granicach zdrowego rozsądku - nie zmienia prawdziwego wydarzenia w inscenizację.
Intruzem rzeczywiście staram się nie być, co właśnie wyklucza nieinwazyjną obserwację. Kto to jest "nieinwazyjny obserwator"? Prywatny detektyw? Szpieg? Naiwny antropolog z XIX stulecia, myślący, że obserwuje dzień jak co dzień w wiosce w dżungli, a nie dzień, w którym wszyscy rozmawiają tylko o nim?
Mój projekt "sportowy" wciąż nie jest zamknięty. Możliwości jest wiele, na plany jest na razie za wcześnie. Dla mnie i Melody priorytetem jest obecny projekt. Nie jestem już sam. To szczęście, ale i wielkie zobowiązanie.