Zdjęcia odzwierciedlają jego charakter. Żywe, pełne koloru i dynamiki fotografie z cyklu "Sexual Color" czy "Animals" to czyste szaleństwo, twórcze, piękne i niesamowicie zmysłowe podejście do tematu ludzkiego ciała i body paintingu
Rozmowa z Gabrielem Wickboldem przypomina próbę złapania lustrzanego zajączka na ścianie: ten brazylijski fotograf kipi energią, skacze z tematu na temat, o wszystkim opowiada z równym entuzjazmem i zaangażowaniem. Portrety i akty to najczęstszy temat jego zdjęć, ale Brazylijczyk traktuje je w sposób bardzo oryginalny: maluje, chlapie farbą, a nawet... rzuca zdjęcia na pożarcie świerszczom!
Gabriel Wickbold pierwsze szlify zdobywał w fotografii komercyjnej, portretując brazylijskich muzyków oraz pracując nad kampaniami dla tamtejszych marek odzieżowych. Dzisiaj, dzięki sukcesowi "Sexual Color" zyskuje rozgłos na całym świecie. Postanowiliśmy zapytać, skąd biorą się jego szalone pomysły...
Pracę nad cyklem "Sexual Color" rozpocząłem jeszcze w 2009 roku. Kolega przyniósł mi zdjęcie dwojga ludzi oblewających się nawzajem farbą. Zainspirowało mnie to, postanowiłem spróbować tego sam. Najpierw musiałem się oczywiście dowiedzieć, jakiej farby mogę użyć na skórze tak, by nie wywołała żadnych reakcji alergicznych. Poszedłem do sklepu plastycznego, zapytałem, o co trzeba - okazało się, że najlepiej sprawdzą się gwasze. Od razu mi się to spodobało, rozkręciłem się, zacząłem zapraszać znajomych, żeby mi pozowali.
Tak się złożyło, że miałem później okazję pracować z kilkoma brazylijskimi gwiazdami, więc ich zdjęcia również weszły do cyklu. I wtedy się zaczęło: moje prace trafiły do mediów na całym świecie, były publikowane w tak wielu miejscach, że nie jestem w stanie już tego zliczyć. Choć z Polski chyba nikt wcześniej się nie odzywał! (śmiech)
Tak, widać to zresztą na zdjęciach - kolory wybuchają, w studio było przy tym sporo zabawy. Dziś bardziej od eksplozji ruchu interesuje mnie skupienie. Myślę, że trochę dojrzałem. Wciąż pracuję z farbami, ale zmieniłem nieco technikę. Mam już dosyć samego chlapania farbą, teraz zajmuje mnie bardziej malowanie na ciele, to, jak farba współgra z ludzką skórą. To w końcu zajęcie znane ludzkości od prehistorycznych czasów. Kiedyś malowaliśmy ciała dla celów rytualnych, dzisiaj mamy makijaż.
Używam przede wszystkim pełnoklatkowych lustrzanek Canon oraz jasnych stałek - najczęściej 50 i 100 mm. Najważniejszy jest jednak flesz. Tak naprawdę, to od jego szybkości wszystko zależy - musi "zamrażać" lecącą farbę w ruchu. Zazwyczaj stosuję lampy Broncolor. Jeśli chodzi o postprodukcję, to korzystam trochę z Photoshopa - unikam retuszu, ale oczywiście podkręcam kontrast i nasycenie koloru.
Równoważenie komercyjnych prac z tym, co robię dla siebie jest dla mnie niesamowicie ważne. Zarobkowo pracuję od dawna przy kampaniach reklamowych, fotografuję sporo mody, ale powoli dojrzewam do tego, żeby zajmować się przede wszystkim własnymi projektami. Chciałbym być "artystą pełną gębą", wydawać albumy, wystawiać swoje prace. To mój plan na najbliższe dwa lata. Wiem, że nie będzie łatwo - trzeba w końcu płacić rachunki, a fotografia reklamowa to dochodowe zajęcie, więc trudno mi będzie się z nim pożegnać (śmiech).
Na szczęście na razie moje prace cieszą się sporym zainteresowaniem, praktycznie codziennie dostaję wiadomości od ludzi, którym się spodobały.
W fotografii reklamowej trudno jest dzisiaj robić coś własnego. Klienci lubią iść na łatwiznę i powtarzać wypróbowane pomysły. Poza tym w reklamie i w modzie fotografia jest działaniem zespołowym, nad jedną sesją pracuje tak wielu ludzi, że głos fotografa ginie w tłumie. Od kiedy realizuję swoje projekty, mogę odetchnąć - mam kontrolę nad czasem i mogę sam decydować, w jakim kierunku rozwinie się sesja. Mam większą swobodę, ale też muszę liczyć się z większą odpowiedzialnością.
Mam jedną zasadę: chciałbym, żeby ludzie, oglądając moje zdjęcia, pytali: "jak on to zrobił?". Dlatego zawsze staram się wymyślić jakąś nietypową technikę, zaskoczyć widza. Ostatnio pracowałem nad cyklem portretów, który nazwałem "Naive". Jak zwykle użyłem farby, którą pomalowałem twarze modeli i zaczekałem, aż uzyskała pokruszoną, niejednolitą fakturę. Na portrety nałożyłem elementy ze świata przyrody: liście, kwiaty, ośmiornice. Jak pewnie się domyślasz, chodziło mi o pokazanie relacji człowieka i przyrody.
Ludzie w świecie natury zajmują niejednoznaczne miejsce, jednocześnie należymy do tego świata i jesteśmy poza nim. Nie mamy żadnych naturalnych wrogów, co nas uniezależnia od reguł przyrody, ale koniec końców wszystkich nas czeka powrót do natury, kiedy umrzemy. Wyobrażamy sobie, że jesteśmy ponad prawami przyrody, ale to naiwna wiara. Dlatego na moich zdjęciach ludzie są "glebą", z której wyrastają żywe istoty.
Tak, obecnie pracuję nad kolejnym, nieco zbliżonym cyklem fotografii, opowiadającym o przemijaniu, starzeniu się. W skrócie - fotografuję akty, robię odbitki naturalnej wielkości, a następnie wpuszczam na nie świerszcze. Sprawiają, że papier starzeje się w jednej chwili.
Fotografia doskonale pokazuje to, jak człowiek nie potrafi przejść do porządku dziennego nad tym, że zmienia go czas: na zdjęciach staramy się upiększać, odwracać bieg czasu przy użyciu Photoshopa. Moje ujęcia pokazują, że nawet doskonały obraz nie może być nieśmiertelny.
Jestem zdania, że artyści mają przed sobą bardzo poważne zadanie: pokazywać nowe drogi i zmuszać ludzi do myślenia. Sam staram się to robić, jak potrafię i wykorzystuję przy tym różne media. Fotografia jest w zasadzie ukoronowaniem mojej pracy - po drodze jestem trochę malarzem, trochę rzeźbiarzem, a trochę choreografem i reżyserem, bo pracuję wciąż z ludźmi i odpowiadam za energię, która tworzy się na planie. Tak naprawdę chyba byłem skazany na to, żeby zostać artystą - moja mama malowała, więc w domu wciąż pachniało farbą. Właściwie wciąż jestem dzieckiem, które lubi dla zabawy pochlapać farbami...