Inspiracje / Wywiad

Lorenzo Castore [wywiad w DCP]

Wywiad | 2019-08-06

O szukaniu siebie w fotografii, powrotach w miejsca już wcześniej sfotografowane i najnowszej książce „Land” – rozmawia Joanna Kinowska

Śląsk i Kraków w latach 90., kopalnie w Słowenii, Indie, Hawana… Jeśli pozbieramy miejsca, gdzie realizowałeś swoje projekty, zobaczymy, że interesujesz się trudnymi i przygnębiającymi regionami. Jak wybierasz lokalizacje?

Zaczynamy od dobrego pytania. Pierwsze były Indie. Wybraliśmy je z moimi najlepszymi przyjaciółmi. Postanowiliśmy pojechać razem, a ja dodatkowo chciałem robić zdjęcia. Inaczej niż dotąd. Miałem 23 albo 24 lata. Wcześniej oczywiście interesowałem się fotografią, ale nie zajmowałem się nią jeszcze na poważnie. Po prostu to lubiłem. I wtedy poczułem, chyba jak każdy, że czas zrozumieć w końcu, co się chce w życiu robić. Pojechaliśmy do Indii przeżyć prawdziwą przygodę. Ta podróż odmieniła każdemu z nas życie. Indie już na zawsze stały się ważne. Były moją szansą, nie tylko pod względem fotografi cznym. Nie chodziło tylko o podróżowanie, ale bardziej o bycie gdzie indziej. Zaraz po ukończeniu studiów pojechałem do Kosowa i Albanii. Wtedy robiłem już coraz więcej zdjęć. Byłem zszokowany tym, co dzieje się po drugiej stronie morza! Sytuacja była tam fatalna, to było potworne. Nie tylko ze względu na wojnę. Czułem się źle w otoczeniu innych fotografów. Oczywiście było tam wiele osób absolutnie niesamowitych, takich które sprawiają, że podchodzisz z empatią do całej sytuacji, zaczynasz rozumieć. Ale w moim przekonaniu, 80–85 % fotografów pracujących w strefach konfl iktu to po prostu wampiry…

Mocne słowa…

Czy mogę to powiedzieć? Tak, nawet muszę! Tak czuję! Byłem zdruzgotany, widząc to wszystko. Czułem atmosferę zdobywania World Press Photo. Nie chcę oceniać, to tylko moje wrażenie. Co gorsza, zdałem sobie sprawę, że cząstka mnie też tego chce, że też biorę w tym udział. Pomyślałem sobie: Jadę tam, bo chcę zmienić świat, w najgorszym wypadku przydać się jakoś społeczeństwu. Ale także, muszę to przyznać, pewna część mnie chciała zdobyć superzdjęcia, które potem wygrają konkursy. Chciałem zostać fotografem, ale wcale nie byłem pewny swojej drogi. Nie czułem się z tym dobrze. W końcu powiedziałem sobie: Pieprzyć wojnę, już więcej nie jadę. Kończę z tym, do momentu, kiedy będę dokładnie wiedział, kim jestem i co mam do powiedzenia. Od tego momentu zdecydowałem nie relacjonować newsów. I to było dobre. Muszę przyznać, z perspektywy lat, że to była ważna decyzja.

Prosta i wyraźna.

Tak. Wtedy postanowiłem jechać, gdzie dzieje się coś wielkiego. A jeszcze później, gdzie nie dzieje się nic albo prawie nic. Zacząłem się interesować bardziej historią, która zawsze gdzieś mnie pociągała. Wtedy odkryłem, że to właśnie w Gliwicach Hitler zaatakował Polskę. Nie wiedziałem o tym. Coś słyszałem, że zaczęło się od radia, ale nie zdawałem sobie sprawy, że to właśnie tam. Zacząłem czytać o Śląsku, kopalniach węgla. Nie miałem tego całego socjologiczno-antropologicznego przygotowania. Odkrycie, że są tam górnicy, było dla mnie absolutnie fascynujące. Wiesz, od dziecka rozdziawiałem szeroko buzię na widok ludzi kopiących pod ziemią. Górnik był dla mnie niemal jak mityczny bohater. Podziwiałem ich, jak schodzą w grupach pod ziemię, pracują w kompletnej ciemności. Zdecydowałem się jechać, właśnie ze względu na górników, nie do końca zdając sobie sprawę, gdzie ten Śląsk w ogóle jest.

Artykuł przeczytacie we sierpniowym wydaniu Digital Camera Polska!

Udostępnij: Facebook Google Wykop Twitter Pinterest

Powiązane artykuły

Wydawca: AVT Korporacja Sp. z o.o. www.avt.pl