Inspiracje / Wywiad

Bartek Woliński - "Dla dobrego zdjęcia trzeba czasem zaryzykować"

Wywiad | 2018-02-06

O tym, jak przekuć pasję w zawodowy sukces, rozmawiamy z jednym z najzdolniejszych polskich fotografów sportów akcji

PROfil

Bartek Woliński
Fotograf sportów akcji. Rocznik 90. pochodzi ze Skarżyska Kamiennej, obecnie mieszka w Warszawie. Specjalizuje się w fotografii rowerowej, jego zdjęcia były publikowane w wielu magazynach poświęconych sportom akcji na całym świecie. Jest członkiem Red Bull Photography, strony zrzeszającej kilkudziesięciu najlepszych fotografów Red Bulla z całego świata. Ma na koncie współpracę z takimi markami jak Red Bull, FMB World Tour, Fox, Swatch, Specialized, Kross, ION, i wiele innych.
Więcej zdjęć znajdziecie na wolisphoto.com

Skąd wzięła się w Twoim życiu fotografia rowerowa? Czy – podobnie jak w przypadku wielu fotografów akcji – zaczęło się od uprawiania sportu, a fotografia przyszła później?

Zawsze byłem związany ze sportem. Już jako mały brzdąc trenowałem bieganie. Jeździłem na zawody, na obozy kadrowe i to ciągnęło się przez ok. 10 lat, aż do momentu, w którym stało się to dla mnie nudne i wspólnie z moim bliskim przyjacielem zainteresowałem się rowerami. Zaczynaliśmy oczywiście od typowo komunijnych "górali", jak każdy, ale w zasadzie od razu była to jazda ekstremalna. Potem pojawiał się coraz lepszy sprzęt, budowaliśmy swoje własne Dirty, czyli skocznie na których robiliśmy sztuczki, i to przerodziło się w moją wielką pasję. Po kilku latach zaczęliśmy nagrywać się nawzajem. Wtedy nie było jeszcze telefonów z aparatami, używaliśmy prostej kamerki kolegi. Później trzeba było zmontować ten materiał w spójną całość i tak zacząłem składać amatorskie filmy.

W międzyczasie pojawił się aparat, który okazał się dla mnie znacznie ciekawszy. Być może wynikało to w jakimś stopniu z lenistwa, bo zdjęcia nie wymagały aż tyle postprodukcji i późniejszego składania wszystkich kadrów w całość, ale od razu czułem w fotografii ogromny potencjał. W krótkim czasie mogłem zrobić wiele kreatywnych rzeczy, podczas gdy przygotowanie filmu wymagało nagrywania materiału przez kilka tygodni.

W międzyczasie wspólnie z przyjaciółmi organizowaliśmy swoje własne zawody Skafunder Bike Fest w Skarżysku Kamiennej, które oczywiście intensywnie fotografowałem i wtedy wszystko się zaczęło. Miałem wtedy 18 lat, ale już wiedziałem, że fotografowanie sportu sprawia mi ogromną radość i że chcę iść właśnie w tym kierunku.


Rob Heran, Madeira Portugalia, podczas sesji katalogowej dla ION Bike. Fot. Bartek Woliński
Rob Heran, Madeira Portugalia, podczas sesji katalogowej dla ION Bike. Fot. Bartek Woliński

W jaki sposób Twoja pasja przerodziła się w zajęcie komercyjne?

Później wyjechałem na studia do Wrocławia, ale w międzyczasie wciąż jeździłem. Tak się akurat złożyło, że mój bliski znajomy Szymon Godziek, który aktualnie jeździ dla Red Bulla, studiował w tym samym mieście, więc dużo wspólnie jeździliśmy, fotografowaliśmy, wyjeżdżaliśmy na eventy za granicę i mniej więcej w tym czasie pojawiły się pierwsze zlecenia. Jak tylko przekonałem się, że jest to coś, co chcę robić, postanowiłem zrobić absolutnie wszystko, aby moją pasję zamienić w zawód. Dałem sobie dwa lata, podczas których rzuciłem studia we Wrocławiu, przeprowadziłem się do Krakowa i poszedłem do Akademii Fotografii, w której nauczyłem się bardzo wiele.

Jak wiedza wyniesiona ze szkoły przydała się w Twojej fotografii?

Akademia zmusiła mnie przede wszystkim do wychodzenia poza moją strefę komfortu. Już wtedy wiedziałem po co tam jestem i wiele przedmiotów najzwyczajniej mnie nie interesowało. Zaliczyć trzeba było jednak każde zajęcia i – czy tego chciałem, czy nie – trzeba było się trochę postarać, aby pójść dalej. Wielokrotnie robiłem więc coś, czego nigdy bym pewnie nie zrobił, gdyby nie wymagała tego ode mnie szkoła. To właśnie nazywam wychodzeniem poza strefę komfortu. Nauczyłem się, że nieważne jaka jest pogoda i jak bardzo by mi się nie chciało, warto wyjść poza przestrzeń, w której czuję się bezpiecznie i zrobić coś na przekór sobie lub na przekór temu, co dzieje się wokół.


Szymon Godziek podczas Red Bull Rampage w Virgin, Utah, USA. Fot. Bartek Woliński
Szymon Godziek podczas Red Bull Rampage w Virgin, Utah, USA. Fot. Bartek Woliński

Wciąż wykorzystujesz tę umiejętność?

Nieustannie. Dzięki temu zdarza się, że patrzę na pewne sytuacje pod nieco innym kątem, niż inni. Podczas eventów nieraz wszyscy stoją w jednym miejscu i strzelają bardzo podobne zdjęcia. Ja wtedy zazwyczaj biegnę 100 metrów dalej i robię coś zupełnie innego, bo często chodzi właśnie o to, aby zdjęcie wyróżniało się spośród tysiąca innych, aby pokazywało daną sytuację z zupełnie nowej perspektywy. Poza tym w szkole wspaniałe było to, że miałem styczność z początkującymi fotografami z bardzo różnych dziedzin. Każdy z nas był totalnie inny i to coś, co bardzo miło wspominam. To dało mi dużego kopa na początku, a potem skupiłem się już na tym, żeby rozwijać moje umiejętności. W międzyczasie pozyskałem kolejnych klientów.

W torbie fotografa

"Mój podstawowy korpus to Nikon D5, ale używam też bardziej kompaktowego D810. Pracuję głównie na zoomach 24–70 mm f/2,8 i 70–200 mm f/2,8, ale w torbie mam też szeroki kąt 14–24 mm oraz stałki 15, 50 i 85 mm. Zawsze mam przy sobie ściereczki do obiektywów, sprężone powietrze do czyszczenia, cienką kurtkę przeciwdeszczową, krem z filtrem, dodatkowe karty pamięci, camelbak z woda, batony energetyczne i okulary przeciwsłoneczne!"

Klienci przyszli sami?

Tak. Nigdy w zasadzie nie skupiałem się na zarabianiu pieniędzy. Nikomu zresztą nie polecam myśleć w ten sposób, że ta praca jest fajna, bo można dużo podróżować i zarabiać pieniądze. To bardzo szybko się znudzi. Myślę, że warto podejść do mojego zawodu jako do czegoś, co się lubi i nieustannie wyznaczać sobie kolejne cele.

Do czego dążyłeś na początku?

Ja zawsze starałem się po prostu robić jak najlepsze zdjęcia rowerowe i myślę, że w jakimś stopniu mi się to udało. To, że przez te wszystkie lata nie skupiałem się na tym, żeby pozyskać jak najwięcej klientów i sprzedać jak najwięcej zdjęć, było moim zdaniem kluczowe. Dążyłem do tego, aby robić dobre zdjęcia, potem riderzy publikowali to na swoich fanpage’ach, a sponsorzy sami się do mnie odzywali. Nigdy o to nie zabiegałem, bo to było drugoplanowe. Chciałem sprawdzić się sam przed sobą. Przekonać się, czy to jest trudne, czy to potrafię, gdzie są granice, które mogę przekroczyć.


Dawid Godziek wykonuje oldschool no hander, Druga linia metra w Warszawie podczas sesji dla Red Bull Polska. Fot. Bartek Woliński
Dawid Godziek wykonuje oldschool no hander, Druga linia metra w Warszawie podczas sesji dla Red Bull Polska. Fot. Bartek Woliński

I co się okazało? Jest trudne?

Myślę, że to zależy od podejścia. Sama fotografia akcji w zasadzie nie jest taka trudna, ale jeśli ktoś chce robić zdjęcia sportowe, w pierwszej kolejności powinien zapytać samego siebie, dlaczego? Z jakiego powodu? Następnie zastanowić się, jakim sportem chce się zająć, w jakim stopniu go to interesuje. Uważam, że bardzo ważne jest to, aby interesować się tym, co się fotografuje. Dzięki temu ta pasja wciąż potrafi na nowo inspirować i dawać kopa do działania. Dla mnie w pewnym momencie same zdjęcia akcji stały się wręcz zbyt przewidywalne i nudne. Poczułem wtedy potrzebę odkrycia tej fotografii na nowo i to wydaje mi się kluczem do sukcesu. Jeśli czujemy się w czymś dobrze, oznacza to, że najwyższy czas na zmianę i warto spróbować czegoś nowego.


Danny Josa wykonuje 360 tuck no hander, Queenstown, Nowa Zelandia. Fot. Bartek Woliński
Danny Josa wykonuje 360 tuck no hander, Queenstown, Nowa Zelandia. Fot. Bartek Woliński

Ale czy samo zainteresowanie daną dyscypliną ułatwia też fotograficzne początki? Wszystko od razu Ci się udawało?

Nie, w ogóle nie. Początki to metoda prób i błędów. Na starcie zwykle nic nie wychodzi, lub wychodzi niewiele. W moim przypadku często było tak, że pracując z lampami, przegapiałem trick, naciskałem spust za późno i lampy błyskały, ale w złym momencie. Innym razem nie działał wyzwalacz lub lampa. Bywało też tak, że wyjeżdżałem na sesję do lasu, a na miejscu okazywało się, że dzień wcześniej padał tam deszcz, wszystkie hopy są mokre i wybrałem się na marne.

Nie można się jednak zniechęcać. Warto dążyć do celu i kiedy np. pogoda krzyżuje nam plany, szukać nowych pomysłów. Sam zawsze staram się pokazywać na zdjęciach także to, co nie wyszło, fotografować wszystko, co się działo. Dzięki temu udaje mi się często zbudować ciekawą historię. Lubię dawać odbiorcy poczucie, że, oglądając zdjęcia, przenosi się w dane miejsce. Zwykle potrzebna jest do tego cała seria kilkudziesięciu zdjęć. Nie zawsze mam też okazję pracować dla takich klientów, bo zwykle zależy im na odpowiednim pokazaniu produktu, ridera czy marki, ale bardzo cenię sobie właśnie takie rozbudowane materiały.


Rob Heran, Madera, Portugalia podczas sesji dla ION Bike. Fot. Bartek Woliński
Rob Heran, Madera, Portugalia podczas sesji dla ION Bike. Fot. Bartek Woliński

Brzmi to w zasadzie jak reportaż.

Dokładnie. Powiedziałbym wręcz, że fotografia sportu to przede wszystkim reportaż! Oczywiście zdjęcia akcji są ważne i wartościowe, ale dla mnie równie istotne jest ukazywanie emocji oraz tego, co dzieje się za kulisami, tzw. behind the scenes. Media bardzo rzadko pokazują widzom to, co dzieje się poza boiskiem, a to jest moim zdaniem bardzo ciekawe. Jest to wciąż nie do końca odkryta przestrzeń, jeśli chodzi o fotografię.

Ale jak łączysz ten reporterski pierwiastek z komercyjnymi zleceniami? Przygotowujesz rzetelnie materiał dla klienta, a przy okazji starasz się zrobić coś autorskiego?

Tak. Przede wszystkim robię to, co sobie wypracowałem, w czym mam dobry warsztat i na czym zarabiam pieniądze, natomiast dla siebie robię równolegle zupełnie coś innego. I to „coś innego” daje mi zwykle znacznie większą satysfakcję.


Victor Salazar, Greymouth, Nowa Zelandia. Fot. Bartek Woliński
Victor Salazar, Greymouth, Nowa Zelandia. Fot. Bartek Woliński

Zdarza się, że klienci pozwalają Ci na absolutną swobodę i możesz wówczas kreatywnie podejść do komercyjnego tematu?

Każde zlecenie staram się robić na swój sposób. Często klient wymaga ode mnie konkretnych ujęć, ale na wstępie zawsze zaznaczam, że zrobię to na swój sposób. Oczywiście z zachowaniem pewnych norm wyznaczonych przez niego, ale dodaję coś od siebie. Finalnie przedstawiam klientom zarówno zdjęcia z dobrze widocznym logotypem na ramie roweru lub silnie wyeksponowanym produktem, jak i te całkowicie autorskie i po tych wszystkich latach mogę przyznać, że właśnie te drugie klienci wybierają najchętniej, mimo że w zasadzie wcale ich nie chcieli. Sami się po prostu do nich przekonują.

Tu przydaje się także biznesowy dryg, umiejętność rozmowy i osiągania kompromisu, jednak staram się nie zatracać nigdy swojego stylu. Zawsze wciskam gdzieś te najbardziej autorskie zdjęcia i chyba dzięki temu robię to, co lubię.


Zachód słońca gdzieś w Nowej Zelandii. Fot. Bartek Woliński
Zachód słońca gdzieś w Nowej Zelandii. Fot. Bartek Woliński

Zawsze rozpoczynasz zdjęcia z określonym zamysłem, czy pomysły powstają spontanicznie jako reakcja na to, co dzieje się podczas realizacji?

To zależy. Każdy trip jest inny. Pracuję dla wielu różnych klientów i każda sesja jest inna, ponieważ każdą z nich tworzą ludzie, a – jak wiadomo – jesteśmy bardzo różni. Na pewno planuję wszystko na tyle, na ile mogę. Staram się wymyślić wszystko w domu, ale potem w praktyce zawsze i tak wychodzi inaczej. Nigdy nie pracuje się w 100% według planu, szczególnie w przypadku sportów outdoorowych. Pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie, a ma ona bardzo duży wpływ na realizację zlecenia.

Jeśli jedziemy robić zdjęcia freeridowe na pustynię Utah do Stanów Zjednoczonych i jest przepiękna pogoda, ale rider nie może zeskoczyć z 10-metrowej skały, bo wieje wiatr, to wszystkie plany idą w diabły i trzeba improwizować. Wydaje mi się jednak, że właśnie wtedy powstają najlepsze zdjęcia. Kiedy pojawia się ten moment improwizacji i trzeba działać szybko, włącza mi się szósty bieg i cieszę się tym, co robię.


Szymon Godziek podczas Red Bull Rampage w Virgin, Utah, USA. Fot. Bartek Woliński
Szymon Godziek podczas Red Bull Rampage w Virgin, Utah, USA. Fot. Bartek Woliński

Zawsze udaje Ci się znaleźć idealną alternatywę?

Może nie idealną, ale zawsze znajduję jakąś alternatywę. Myślę, że z każdego problemu jest jakieś wyjście. Nie jestem raczej typem człowieka, który w takich okolicznościach siada na ziemi i płacze, ale wychodzę z założenia, że na pewno istnieje jakieś rozwiązanie. Nie mogę powiedzieć, że z każdej sytuacji wychodzę bez szwanku, bo różne rzeczy się zdarzają, ale zawsze można pójść na pewien kompromis.

Oglądając Twoje fotografie, mam wrażenie, że ogromny wpływ na atrakcyjność tych zdjęć ma krajobraz, w jakim zostały one wykonane. Że Twoja fotografia to w dużym stopniu także fotografia podróżnicza.

Jak najbardziej! Obecnie 80% roku spędzam na podróżach. Przez zdecydowaną większość czasu fotografuję zawody DH i Cross Country oraz Freeride Mountain Bike World Tour dla Red Bull Contentpool, pozostałe chwile staram się spędzać na realizacji sesji zdjęciowych i moich autorskich projektów foto. Współpracuję także z kilkoma ekipami filmowymi z różnych krajów przy dużych rowerowych produkcjach wideo. Patrząc na to czysto teoretycznie, w zasadzie fotografię rowerową odróżnia od fotografii podróżniczej jedynie to, że na zdjęciach jest rowerzysta. Równie dobrze mogłyby znajdować się na nich osoby, które biegają, wspinają się lub uprawiają jakikolwiek inny sport, a właściwie mógłby to być też po prostu pojedynczy krajobraz. Bardzo lubię bliskość natury i staram się dużo podróżować w miejsca, gdzie ta natura jest oszałamiająca. Rowerzysta jest jedynie dodatkiem.


Dawid Godziek wykonuje old school no hander, Reefton, Nowa Zelandia. Fot. Bartek Woliński
Dawid Godziek wykonuje old school no hander, Reefton, Nowa Zelandia. Fot. Bartek Woliński

Masz swoje ulubione lokalizacje?

Mam już na swoim koncie podróże po Nowej Zelandii, Australii, Kanadzie, USA oraz większości zakątków Europy. Jak dotąd moim zdecydowanym faworytem pod względem różnorodności widoków, przyrody i miejsc do jazdy jest Nowa Zelandia. Szczerze polecam to miejsce, a szczególnie południową wyspę! Nie odkryłem jednak jeszcze wszystkich kontynentów, wciąż sporo przede mną (śmiech). Obecnie moim celem jest odkrycie zupełnie nowych miejsc do jazdy.

Właśnie wróciłem z dwutygodniowego tripu po Maroko, gdzie mieszkaliśmy w glinianych chatach razem z góralami i jeździliśmy tylko i wyłącznie po naturalnym terenie w górach Atlas. To było coś niesamowitego, poznać z tak bliska kulturę tych ludzi, ich codzienne nawyki oraz gościnność! Planuję także kolejne podróże do Afryki oraz do krajów Ameryki Południowej. Z wielką chęcią pokazuję na moich fotografiach, że absolutnie w każdym terenie można jeździć na rowerze. Te miejsca wyglądają niezwykle epicko, zarówno na żywo, jak i na zdjęciach, a jeżdżenie na rowerze w tych dziwnych przestrzeniach sprawia mi ogromną przyjemność.


Dawid Godziek wykonuje Supermana na swoim backyardzie w Suszcu. Fot. Bartek Woliński
Dawid Godziek wykonuje Supermana na swoim backyardzie w Suszcu. Fot. Bartek Woliński

Czyli towarzyszysz riderom nie tylko jako fotograf, ale także jako rowerzysta.

Jak najbardziej. To jest w zasadzie najciekawsza część mojej pracy, bo w 90% przypadków jestem na rowerze, a więc w takiej samej sytuacji, w której znajduje się ten profesjonalny rowerzysta, z tym że zazwyczaj mam na sobie dodatkowe 18 kg sprzętu, w dodatku dzieje się to w wysokich górach na bardzo wąskich trasach. Wprawdzie opanowałem już jazdę z plecakiem na tyle, że jestem w stanie skakać kilkunastometrowe hopy, ale bagaż na pewno w niczym mi nie pomaga. No może oprócz faktu, że dzięki niemu jadę dużo szybciej (chociaż czasem ciężko wyhamować) (śmiech).

Trzeba jednak wziąć pod uwagę także fakt, że nie zawsze jest kolorowo i nie zawsze jedzie się w dół. Jest wiele miejsc, w których nie ma wyciągów i aby dostać się do celu, którym jest zazwyczaj szczyt jakiejś góry, musimy np. wspinać się przez kilka godzin. Mam wówczas perspektywę półtoragodzinnej wspinaczki, w plecaku kilkanaście kg sprzętu, a na plecach zawieszony jeszcze rower. Zwykle mam ze sobą także 3 litry wody. Nie każdy, komu rower sprawia przyjemność, chętnie będzie wspinał się z nim na szczyt, bo w zasadzie nie jest to nic przyjemnego. Często sam czuję, że jestem już na granicy swojej wytrzymałości i mam wrażenie, że umrę z pragnienia (dosłownie). Zawsze jednak pamiętam o tym, że jest ze mną rowerzysta, który wchodzi tam specjalnie po to, żeby zrobić mu zdjęcie i to daje mi potężnego kopa, żeby przekroczyć swoje granice. Zgromadzony materiał rekompensuje cały wysiłek.


Dawid Godziek wykonuje hang ten, Wellington, Nowa Zelandia. Fot. Bartek Woliński
Dawid Godziek wykonuje hang ten, Wellington, Nowa Zelandia. Fot. Bartek Woliński

Gdy już pokonasz wszelkie trudności związane z dotarciem na miejsce, pozostaje już czysta przyjemność fotografowania?

W zasadzie tak, chociaż nie jest to wcale takie proste. Często żałuję, że nie ma ze mną asystenta, który zrobiłby mi zdjęcie podczas tego, jak fotografuję, bo zdarza się, że stoję z monopodem, wysunięty na odległość 3 metrów na skale, na której mieszczą mi się tylko stopy, a obok mnie jest 50-metrowa przepaść. Mogę śmiało powiedzieć, że odbywa się to już cyklicznie podczas zawodów Red Bull Rampage na pustyni w Utah.

Dla dobrego zdjęcia niejednokrotnie trzeba trochę zaryzykować. Wynika to przede wszystkim z faktu, że w wysokich górach bardzo trudno jest odwzorować na fotografii to, jak wszystko jest pionowe. Na zdjęciach zwykle taki krajobraz wygląda płasko i to, że ktoś wisi nad kilkusetmetrową przepaścią, jest zupełnie niewidoczne. Ci rowerzyści jeżdżą z zawrotną prędkością po wąskich krawędziach i każdy błąd równa się z temu, że spadają w przepaść. W dodatku nie jest to jazda na nartach czy snowboardzie i nie ma tam śniegu, ale kamienie i ziemia. Upadki bolą, i to bardzo. To są pęknięte kości lub poważniejsze kontuzje.


Nick Pescetto, Les deux Alpes, Francja. Fot. Bartek Woliński
Nick Pescetto, Les deux Alpes, Francja. Fot. Bartek Woliński

Byłeś świadkiem takich sytuacji?

Niestety tak, byłem świadkiem wielu wypadków i wielu urazów. Także tych historycznych urazów profesjonalnych riderów, którzy do dzisiaj jeżdżą na wózku. Dlatego tak zależy mi na tym, aby pokazać innym, jak bardzo jest to hardcorowe. To jest właściwie mój cel w tym momencie – pokazać trud i karkołomność tych wyczynów poprzez uchwycenie idealnej perspektywy.

Zdradzisz mi na koniec, jaki szalony projekt szykujesz w najbliższym czasie?

Następną moją podróżą będzie projekt w Indonezji, w której będziemy jeździć po wulkanie Bromo na wyspie Jawa oraz po kilku mniejszych wulkanach na wyspie Bali. Ten wulkaniczny teren idealnie nadaje się do freeride’owej jazdy na rowerze, która bardzo przypomina freeride na nartach (przez strome naturalne zbocza i głęboki, ale jednocześnie przejezdny wulkaniczny pył). Poza tym przymierzam się do zrealizowania kilku projektów, które od wielu lat powstają w mojej głowie i będą w pewnym stopniu spełnieniem kilku moich marzeń. Od lat nie miałem czasu na realizowanie autorskich projektów i mam nadzieję, że uda mi się to w tym roku. Będzie to świetna okazja do zaprezentowania nowych umiejętności. Ale więcej na razie nie zdradzę!

Powodzenia! Dziękuję za rozmowę!

Udostępnij: Facebook Google Wykop Twitter Pinterest

Powiązane artykuły

Wydawca: AVT Korporacja Sp. z o.o. www.avt.pl