Czy warto zrzeszyć się, by zacząć działać w branży ślubnej na większą skalę? Na Zachodzie to już się dzieje. Czy może sprawdzić się też u nas?
Dziś fotograf ślubny to prawdziwy człowiek-orkiestra: specjalista od PR i promocji, księgowy i poligraf. Sam musi znaleźć klienta, wykazać się kreatywnością, by wyróżniać się na rynku, przygotować foto-książki i odbitki które zachwycą młodą parę, a na końcu rozliczyć się bez potknięć z bezlitosnym fiskusem. Przyczyna jest oczywiście prosta - każdy szuka sposobu by obniżyć koszty na niełatwym w końcu rynku fotografii ślubnej. A może warto połączyć siły, lub stworzyć mini-przedsiębiorstwo by zacząć działać na szerszą skalę? Na zachodzie to już się dzieje...
Amerykańskie wydanie magazynu Forbes przywołuje przykład firmy George Street Photography & Video, która tylko dzięki fotografii ślubnej zanotowała w ubiegłym roku 20 milionów dolarów przychodu. Założyło ją trzech przyjaciół - Michael McMahon, Tim Muller i Dan Creviston, czyli dwóch operatorów i jeden fotograf. Firma bazuje na prostym modelu biznesowym - zlecenia przydzielane są na podstawie oczekiwań klientów co do stylu w jakim reportaż miałby zostać sporządzony. Dzieląc się obowiązkami są w stanie dotrzeć z usługami do 40 amerykańskich miast, co jest wynikiem niewątpliwie godnym pozazdroszczenia.
Do współpracy zapraszają kolejnych fotografów ale selekcja jest wyjątkowo ostra - spośród wszystkich zgłoszeń umowę z George Street Photography & Video podpisuje zaledwie 1% chętnych. W zamian, natomiast, firma jest pewna jakości oferowanych usług, a fotograf nie traci energii na poszukiwanie zleceń i rozliczanie się ze skarbówką – jego zadaniem jest po prostu dostarczanie zdjęć najwyższej jakości.
To jednak nie wszystko - jak zapewne już się domyślacie, George Street współpracuje również z ludźmi odpowiedzialnymi tylko za rozmowy z potencjalnymi klientami, tylko za postprodukcję, czy jedynie za przygotowanie wydruków i foto-książek. W gruncie rzeczy mamy więc do czynienia ze sprawnie funkcjonującą maszyną. George Street zbiera również dobre opinie wśród samych fotografów, bo umowa pozwala m.in. na włączanie wykonanych zdjęć do indywidualnego portfolio, co jak się okazuje, w Stanach jest rzadkością.
Czy tego rodzaju "manufaktura" mogłaby odnieść u nas sukces? I jak wpłynęłoby to na rynkową sytuację indywidualnie pracujących fotografów?