Okazuje się, że tegoroczny zwycięzca WPP, John Stanmeyer, jest bliskim znajomym przewodniczącego jury World Press Photo - Gary'ego Knighta. Czy doszło do naruszenia regulaminu?
Pracujący przede wszystkim dla National Geographic, Stanmeyer jest jednym z członków-założycieli słynnej agencji fotograficznej VII. Tej samej, w której od początku był też Gary Knight - tegoroczny szef gremium jurorskiego. Momentalnie więc zaczęły pojawiać się wątpliwości i podejrzenia o nepotyzm, przeradzając się w kolejny skandal związany z World Press Photo. Tyle tylko, że teraz nie dotyczy on nadmiernej postprodukcji, a właśnie osobistych konotacji. Wszyscy zainteresowani zdołali jednak zareagować odpowiednio wcześnie, nie dopuszczając do prawdziwej burzy medialnej.
"Zapewniamy, że w ciągu dwóch tygodni sędziowania kierowaliśmy się tylko procedurami ustalanymi na przestrzeni 57-letniej historii konkursu. Jurorzy, którzy brali udział w tym procesie, zadbali o to, by każda fotografia była traktowana uczciwie i na równi z innymi. Żałujemy tym samym, że ich reputacje zostały poddane pod wątpliwość (...)", czytamy w oficjalnym oświadczeniu organizacji.
Okazuje się przy tym, że sam Knight - według nowojorskiego "Timesa" - chciał się wycofać z sędziowania. Nie pozwoliły mu oficjalne zasady World Press Photo.
"Jeśli już, to dla Johna byłem bardziej przeszkodą, niż pomocą" - podkreśla Knight. Każdy z jurorów ma jeden głos, który musi oddać. Według sekretarza WPP, wstrzymywanie się jest niedozwolone. Wszystkie głosy są anonimowe i tajne - jeden juror nie wie, jak głosował drugi. Co w związku z tym? Stanowisko organizatorów WPP jest jednoznaczne - "Tutaj po prostu nie ma żadnej podstawy do powątpiewania w etykę i integralność Garyego Knighta. Każdą decyzję poprzedzano ogólnym, otwartym forum, na którym każdy mógł wyrazić swoje wątpliwości", uzasadnia David Campbell, sekretarz World Press Photo.