Jurgen Teller nie miał pojęcia, co to jest moda, ale zanurzył się w nią tak głęboko, że jego kampanie zmieniły definicję tego słowa. Sesje z Victorią Beckham czy z Vivienne Westwood na stałe wpisały się w historię fotografii mody
Fotografowanie gwiazd i mody to utęsknione zawodowe rejony większości pasjonatów i adeptów szkół fotograficznych. Oglądanie, podglądanie, jak tego typu zdjęcia wykonują mistrzowie dziedziny to przejaw wizualnej fascynacji, ale także nauka co można, a czego nie można z bohaterem sesji zrobić, by mieć kolejne zlecenia. Bezpieczne pomysły akceptują wszyscy, od producenta po celebrytę. Koncepcje niemieckiego fotografa Jurgena Tellera zdecydowanie wyprzedzają komfortową umowę między odbiorcą a twórcą.
Jego styl dla wielu jest niedopuszczalny, płaski flash z osadzonej na aparacie lampy, przechylające się kadry, nagość, dużo nagości, dostępność techniczna i estetyczna. Pracuje z gwiazdami, które wymyśliły swój wizerunek publiczny i bardzo go strzegą. Jednak ufają mu. Kate Moss zaprosiła artystę do siebie na dzień po 25 urodzinach, by sportretował ją w hotelowym łóżku, Charlotte Rampling pozwoliła na wspólne portrety o mocno "niewalentynkowym" charakterze, a Vivienne Westwood zdecydowała się na sfotografowanie jej nago, będąc w wieku przekraczającym estetyczne możliwości świata mody.
Artysta świadomie korzysta z trudnej estetyki; gdyby się przyjrzeć i zestawić wiele prac Tellera, można by zauważyć, że z upodobaniem na plany zdjęciowe wybiera miejsca w których realizowane są ekskluzywne sesje. Pałace, barokowe ściany, wiktoriańskie meble. Z jednej strony cały czas zachowujemy wrażenie świata gwiazd, jest tu i przepych, i sława, z drugiej strony umowna wizualnie konwencja fotografii prywatnej odkrywa intymny i ludzki charakter idealizowanych często półbogów masowej wyobraźni.
Lampa błyskowa u twórcy jest podstawowym elementem gry z bohaterem. Jest on w świetle flesza, ale nie tego zewnętrznego intruza, którego nie akceptuje, lecz prywatnego, odsłaniającego wnętrze i fotografującego wnętrze. Sesje Tellera są spontaniczne, używa do nich małoobrazkowego aparatu, często Contaksa G2. Czasem trwają 8 minut, a niekiedy kilka godzin. Ten performance przed obiektywem zawsze kończy się uchwyceniem pewnej aury postaci, i aby taki efekt osiągnąć artysta zużywa znaczącą ilość rolek.
Lily Cole to jedna z jego ulubienic. Supergwiazda świata mody, występująca na niezliczonej ilości okładek prestiżowych magazynów, pojawiająca się w każdej możliwej konwencji, estetyce oraz epoce, jakie fotografia mody przywołuje w swoich sesjach. "Lily", zdjęcie wejściowe tego artykułu, to niewielka fotografia z 2004 roku - 61 x 50,8 cm. Jest na niej wszystko, co tellerowskie. Błysk z lampy, ciepło w palecie barwnej, ale przede wszystkim normalność.
Lily Cole ma oryginalną urodę, jest wyzwaniem dla stylistów, fotografów, wizjonerów obrazu. Dla niego to "Lily", bo może jest bardzo znana, ale nie musi grać swojej roli. To jak widzi ją fotograf jest mocno osobiste, wręcz zwyczajne. Fotografując modelkę, łączy konwencję modową z dokumentem, jego fotografie nie korzystają z trendów wizualnych, by po sezonie zostać zapomnianymi, sytuują obraz już w historii fotografii, zatrzymują w czasie młodą Lily, pozwalając nam zobaczyć ją, a nie produkt.
Mam wrażenie, że prace Jurgena Tellera dzielą odbiorców na rozumiejących życie i na resztę. Zdjęcia fotografa nie podają nam już znajomych rozwiązań, raczej każda sesja kończy się przywiezieniem wiedzy, doświadczenia lub wspomnień ze spotkania. To przygoda, więc jest brud i piękno. Ważne, że przeżyta czule i we własnym świecie potrzeb.