Mike Hollingshead jest jednym z tych, dla których marna pogoda, najlepiej w połączeniu z piorunami, to idealna pora na zdjęcia
Hollingshead uwielbia tornada, błyskawice i apokaliptyczne krajobrazy. Niewzruszenie poluje na burze od końca lat 90. Szuka ich na całym świecie, samemu wywodząc się z Blair w stanie Nebraska. 37-latek rocznie przemierza ponad 30 tys. kilometrów w poszukiwaniu efektownych ujęć. Nie zawsze się udaje, bo - jak mówi w rozmowie z "Wired": "Burzy czasem nie ma. Miała być, ale nie ma. Większość minionego roku tak wyglądała".
Z drugiej strony zdarzają się też miesiące, kiedy okazji do fotografowania jest więcej, niż mógłby zliczyć. Mike jest samoukiem - i w zakresie meteorologii, i zasad rządzących kompozycją. Początkowo ścigał atmosferyczne ewenementy tylko w weekendy, pracując w ciągu tygodnia na plantacji kukurydzy. Z czasem poświęcił się swojej pasji w całości, zachowawszy uprzednio trochę pieniędzy. Okazało się to strzałem w dziesiątkę; niedługo później jego starania zaskutkowały sporą popularnością. Dla przykładu - we wrześniu 2012 "National Geographic" umieściło jeden z kadrów Hollingsheada na okładce, a wspominane wcześniej "Wired" poświęciło Mike’owi artykuł, w którym dokładnie opisuje jego drogę do obecnego stanu rzeczy.
Najczęściej Mike używa aparatów Canon. Zaczynał od amatorskich, trzycyfrowych serii, z czasem przesiadając się na pełnoklatkowego EOS-a 6D. Do kompletu wykorzystuje szerokokątną optykę Samyanga (14 mm f/2,8 i 24 mm f/1,4), Zeissa (21 mm f/2,8), klasyczną Sigmę 50 mm f/1,4 i wyraźnie dłuższego Canona EF 100-400 mm f/4,5-5,6L IS USM.
Warto zajrzeć na stronę Mike'a Hollingsheada, gdzie znajdziecie więcej jego niesamowitych fotografii.