Prace JeeYoung Lee to przykład fotografii konceptualnej dalekiej od realizmu. Ukazany przez nią świat fantasy nie powstał jednak w Photoshopie...
Im powszechniejszy staje się dostęp do zaawansowanych programów do graficznej obróbki zdjęć i im więcej oferują one możliwości, tym większą popularnością cieszy się fotografia konceptualna czy surrealistyczna - pozwala autorom na zabawę w wyobrażone światy i pogrywanie sobie z prawami fizyki niemal bez ograniczeń. Teraz bez większego wysiłku można do woli lewitować i chodzić na rzęsach. Czasami daje to rezultaty w postaci naprawdę ciekawych prac (o czym zdarza nam się pisać), nieco częściej wyobraźnia radośnie galopuje w krainę kiczu - niezależnie od tego, fotografia daleka od realizmu nigdy chyba nie miała się tak dobrze.
W gąszczu propozycji "z innej bajki" zwróciłam uwagę na JeeYoung Lee, która na pierwszy rzut oka jest kolejną fotografką z Krainy Niby Niby - to nasycone nierealnymi kolorami scenerie rodem ze snu, w których mała bohaterka chowa się w nenufarze albo siedzi na chmurze, a podłoga zaczyna po Lynchowsku falować w dziwnej perspektywie lub zarasta kolorowymi wachlarzami. Tym, co wyróżnia koreańską artystkę, jest fakt, że jej światy naprawdę istnieją. Każdy z nich to pieczołowicie przygotowana scenografia, która powstaje przez kilka miesięcy w jej studio w Seulu. Sama JeeYoung Lee mówi, że zdjęcia to jej osobista wyprawa do wewnątrz - na wymyślone scenerie składają się motywy z jej własnych marzeń i myśli, a czasem wątki z koreańskich baśni.
Za swoje prace JeeYoung Lee otrzymała wiele nagród i dzisiaj uchodzi za jedną z najbardziej obiecujących młodych twarzy koreańskiej fotografii. Ale na tym pięknym obrazku jest niestety rysa: mój początkowy podziw dla jej pracochłonnych i urokliwych dzieł nieco zbladł, gdy zobaczyłam fotografię "Last Supper", na której nakryty stół otacza stado białych szczurów. Wyglądały podejrzanie znajomo, całkiem jakby uciekły z prac Sandy Skoglund, szwedzkiej fotografki, która również ręcznie wykonuje scenografie do swoich zdjęć zaludnianych przez armie fluorescencyjnych wiewiórek i kotów. Zatem pomysł wspaniały, szkoda tylko, że z odzysku.