Rzecz będzie o mrozie, aparacie w najdziwniejszych miejscach, radzieckich obiektywach, kilku małych lampkach strobistycznych i sesji narzeczeńskiej z fotografem w roli głównej. Tym samym zadam kłam słynnej sentencji z filmu Rejs: "Nie mogę być jednocześnie twórcą i tworzywem". Zapraszam!
Jako że, z jednej strony, zima zbliża się do nas wielkimi krokami, z drugiej zaś, temat jednej lampy omówiliśmy już nader dokładnie, postanowiłem dziś zagłębić się w to, co stanowić może kwintesencję strobizmu. Zacznijmy jednak od początku.
Jest grudzień, tuż po świętach. Panują rekordowe mrozy. W małym krakowskim mieszkanku niepoprawny zapaleniec fotografii wraz ze swoją osobistą narzeczoną rozmyśla nad zbliżającym się ślubem. Postanawiają, że na zaproszenia ślubne muszą zrobić sobie "odjechane" zdjęcia. W końcu pasjonat fotografii i najlepsza asystentka muszą mieć niecodzienną sesję!
Od dawna chciałem zrobić zdjęcia obiektywem typu rybie oko z perspektywy maski jadącego samochodu. Zawsze jednak zastanawiałem się, jak zamocować aparat na masce. Pierwszą myślą był uchwyt typu treq - wielka przyssawka z jednej strony, śruba mocująca aparat z drugiej. Oglądałem, przymierzałem - nie da rady. Statyw ten jest za słaby, z informacji producenta wynika, że wytrzymuje obciążenie do 300 gram. W tym czasie używałem Canona 5D Mark II, który, nawet bez gripa i obiektywu, waży przecież ponad 800 gramów!
Znacznie lepszym rozwiązaniem okazał się GorillaPod SLR-Zoom. Wyglądał znacznie solidniej, a specyfikacja gwarantowała udźwig do 3 kg. Producentowi zapewne nawet nie śniło się, że jego wynalazek będzie podróżował na masce samochodu z "piątką" na grzbiecie, ale strobizm to często właśnie sztuka używania codziennych przedmiotów niezgodnie z ich przeznaczeniem. Producenci taśmy typu Gaffer Tape, czarnych rurek do napojów, czy "kulek z gumką" (ball bungee), pewnie do tej pory drapią się w głowę i zastanawiają, skąd ich nagły wzrost przychodów...
Tylko jak to zamontować? Na lusterku? Odpada, kadr nieciekawy, niestabilnie. Na grillu? Na dachu? Wybór padł na wycieraczki. Wbrew pozorom, po wprawnym zawinięciu "gorylka" wokół wycieraczek - system był bardzo stabilny (a jechałem nawet 40 km/h). A i kadr, taki jak chciałem. Teraz najprzyjemniejsze - ustawianie lampek. Od razu wiedziałem, że chcę, aby główne światło błyskało lekko z góry, aby uniknąć mocnych cieni na twarzy. Na szczęście w osłonie przeciwsłonecznej jest zakładka, która idealnie trzymała lampę Canon 580 EX II ze Stofenem (1/32 mocy).
Drugą lampkę z pełnym filtrem CTB na 1/16 mocy ustawiłem bezpośrednio na desce rozdzielczej, aby osiągnąć efekt pulsujących zegarów samochodowych.
Z trzecią lampką improwizowałem, raz była z przodu na fotelu, raz z tyłu na kanapie, na półce itd. Ostatecznie powędrowała pod sufit, tak aby i moja narzeczona była poprawnie oświetlona.
Największym problemem był dla mnie brak pilota zdalnego wyzwalania migawki. Ciut uciążliwe było, nawet przy 10 sekundowym opóźnieniu samowyzwalacza, opanowanie następstwa zdarzeń w tej sytuacji fotograficznej (pamiętając o jakiejś znośnej minie). Procedura wyglądała pozornie prosto - zapalić samochód, zostawić na luzie, by w samej marynarce wyjść na 20-stopniowy mróz i uruchomić samowyzwalacz. Szybki powrót do samochodu, bieg, gaz, mina numer 47 i jazda!
Wcale nie jechałem szybko - kręciłem się po parkingu z prędkością około 20 km/h, ale czas naświetlania około 5 sekund (przy przysłonie f/16 i ISO 320) dał wrażenie szybkości i pędu. Dynamikę zdjęcia spotęgowały jeszcze kosmicznie wyglądające smugi światła zastanego, które pochodziły po prostu od okolicznych latarń. Przy takim czasie naświetlania malowały one dość interesujące wzory.
Zdjęcia wykonałem wspaniałym radzieckim obiektywem Zenitar 16 mm f/2,8. Jak na szkło z imperium sowieckiego przystało, to konstrukcja mocna jak czołg. Konieczne jest ręczne ostrzenie, a kontrast i ostrość nie powalają przy "pełnej dziurze", ale od około f/8 jest już naprawdę ciekawym, a do tego niedrogim szkłem.
Zdjęcia mają parę ładnych lat, ale darzę je ogromnym sentymentem. To wspomnienie pięknych, narzeczeńskich chwil i dowód na to, że z użyciem małych lampek i własnej wyobraźni, można uzyskać coś kreatywnego. Spróbujcie sami!