Mistrz narracji i jeden z najbardziej utytułowanych polskich dokumentalistów, opowiada o kondycji reportażu i budowaniu historii za pomocą zdjęć
PROfil |
Tomasz Tomaszewski
|
Kiedyś fotografia była tajemnicą, więc zajmowały się nią skomplikowane, wykształcone umysły. W ciągu ostatnich 30 lat o fotografii powiedziano niesamowicie dużo. Wśród słyszalnych głosów były też te wielkich autorytetów - jak Brecht, Baudelaire, Sontag - którzy próbowali fotografię kompromitować jako medium, czy jako gałąź sztuki. Może dlatego tym zjawiskiem zajmuje się coraz mniej ludzi wyjątkowych. Ale również, a może przede wszystkim dlatego, że stała się powszechnie dostępna.
To wywołało przekonanie, że każdy potrafi zrobić zdjęcie. Łatwość, z jaką możemy udostępniać dziś zdjęcia, nie sprawdzając ich wiarygodności ani jakości wizualnej, sprawiła, że w świecie promowane są najgorsze wzorce. Ludzie, obserwując bylejakość publikowaną w przestrzeni publicznej, dochodzą do wniosku, że każdy może. Codziennie uczą się kultury wizualnej na złych przykładach.
Dawniej aby zaistnieć w tym zawodzie, najpierw trzeba było się poddać weryfikacji innych zawodowców. Dziś dużo łatwiej opublikować zdjęcie, które zobaczą tysiące ludzi, i wcale nie oznacza to, że zdolnym łatwiej się przebić - przeciwnie. Według mnie, zmierza to w dość nędznym kierunku.
Można dojść do wniosku, że fotografia przestała być zawodem elitarnym, dla tych utalentowanych, mających coś do powiedzenia. Stała się zawodem dla wszystkich, więc czymś, czym nie warto się zajmować.
Lubię wyciągać wnioski w oparciu o tradycję, o to, co świat osiągnął dzięki najlepszym. Dla mnie, kluczem do rozwiązania tego problemu jest edukacja. Demokracja może nawet mi się podoba, ale nie dlatego, że jest to najlepszy system, tylko dlatego, że lepszego jeszcze nikt nie wymyślił. Na pewno nie podoba mi się demokracja w kontekście kształcenia ludzi.
Dawniej uczelnie i uniwersytety skupiały się na najlepszych, wychodząc z założenia, że to oni są gwarancją przetrwania narodu. Dziś wszystkim daje się to samo, choć moim zdaniem nie wszyscy na to samo zasługują. Czuję dyskomfort z tego powodu. Przecież tylko nieliczni z nas są w stanie odkryć źródła zasad dla ogółu. Tylko najlepsi wśród nas reprezentują ten symboliczny wybór pomiędzy objawieniem a rozumem, nauką i pobożnością, z którego to wyboru wynika cała reszta. Tych właśnie ludzi powinniśmy chronić szczególnie, stwarzać im możliwie najlepsze warunki. Mają najwięcej do zaoferowania i korzystają na tym wszyscy inni.
Na początku niektórzy mówili, że dzięki nowym technologiom fotografia ma szanse penetrować obszary dotychczas niedostępne. Bo nie musimy już przejmować się czułościami filmów - kiedyś nie mogliśmy fotografować przy świetle świecy. Używaliśmy dużych, inwazyjnych aparatów, które straszyły ludzi. Teraz nie przychodzi nikomu do głowy, że telefonem można komuś zrobić krzywdę. Powstają zdjęcia obrazujące sfery, które dawniej były może nie tabu - ale po prostu niedostępne.
Katalog rzeczy, którymi fotografia mogłaby się zajmować, stworzono zaraz po tym, jak ją wymyślono. Szereg rzeczy był w tym katalogu skreślony lub zabroniony, ale byli ci najodważniejsi, choćby taka Diane Arbus, która uwolniła bardzo wiele tematów uważanych za wstydliwe, żenujące, wulgarne. Ona rozciągnęła skalę dopuszczalnych tematów.
Po piętnastu latach z fotografią cyfrową nie widzę jeszcze tego procesu, tego wyłaniania się jakości z ilości. Widzę ludzi, którzy fascynują się kolejnymi aparatami, obiektywami, czułościami, wielkością matrycy. Według mnie, obraz bardziej świadczy o tym, kto stoi za aparatem, niż o obiektach, jakie się na nim znajdują. Wiedza i talent pozwalają zobaczyć rzeczy w sposób wyjątkowy.
Ponieważ teraz do fotografii dopuszczony jest każdy, bez weryfikowania jego intelektualnego poziomu, to jest ona często tak banalna, jak ten przeciętny umysł, który się nią zajmuje. Obserwuję, sporo czytam, zaglądam do Internetu i nie widzę tej obiecywanej nam jakości.
Uczę, ale na moich zajęciach więcej rozmawia się o filozofii niż o fotografii. Staram się tłumaczyć ludziom, że to, jakie będą robić zdjęcia zależy od ich wizualnej edukacji. Mogą robić zdjęcia oczywiste, dotyczące rzeczy gwałtownych, zmiennych, bezpośrednich i przewidywalnych, ale jeśli wzbogacą swoją wiedzę, będą potrafili zająć się tematami bardziej złożonymi, subtelnymi, szlachetnymi, wysmakowanymi, lub przynajmniej przyzwoitymi.
To oczywiście bardzo dobrze, ale wolałbym, żeby było ich mniej, lecz żeby wykładali w nich wspaniali ludzie. To jest skomplikowana sprawa, wiedzę trzeba też umieć przekazać, potrafić otwierać ludzi na świat, uczyć ich odwagi, wiary w siebie i swoją wyjątkowość. W Polsce nie ma, moim zdaniem, zawodowej kadry, która mogłaby podołać temu zadaniu.
Przez wszystkie lata komunizmu nie było szkoły, która stworzyłaby tradycje nauczania i wykształciła odpowiednich ludzi. Człowiek, który uczy fotografii nie musi koniecznie być fotografem, ale jeśli nim jest, to powinien być wiarygodny, z dorobkiem i własnymi osiągnięciami. Można natomiast uczyć historii, edycji zdjęć.
Picture editora na Zachodzie kształci się przez 3 lata. To jest ktoś, kto wcale nie musi umieć fotografować, ale potrafi zarządzać obrazem na płaszczyźnie. Żeby przejąć młodego człowieka potrzeba więc przede wszystkim wiarygodności. Takich ludzi jest w Polsce bardzo niewielu, dlatego byłbym za tym, by szkół było mniej, ale na wyższym poziomie. W grupie 20-osobowej zawsze jestem w stanie znaleźć kogoś o jakimś szczególnym uzdolnieniu. Wtedy nie martwię się przeciętnością reszty, tylko skupiam się na tym jednym człowieku i pompuję w niego wszystko, co sam potrafię.
W Polsce obserwuję czasem pewną tendencję - zrobią byle jaką fotografię i mają pretensję, że CNN nie nakręciło o nich jeszcze dokumentu. Niestety, z tego co widzę, mało kto tak naprawdę pracuje. Gdy prowadzę warsztaty za granicą, to uczestnicy wypruwają sobie żyły. Mnie przy okazji zresztą też! Zarzucają mnie setkami fotografii, chcą, żebym im tłumaczył, gdzie jest początek, a gdzie koniec tej historii, autentycznie chcą się uczyć! Kiedy daję im jakieś zadanie, to widzę ten wysiłek, przychodzą do mnie nieraz zlani potem.
Tutaj czasem trudno wyegzekwować choćby pół zdjęcia po miesiącu przerwy. Oferują mi walizkę argumentów, czemu nie mogli nic zrobić. Trudno przebić się z informacją, że fotografii można się nauczyć głównie poprzez doświadczenie. Nie widzę też za wiele fascynacji w odkrywaniu świata oraz jego różnorodności, tej prawdziwej pobudki Odyseusza. Może po części wynika to z tego, że przez tyle lat byliśmy krajem za żelazną kurtyną, gdzie wszystko jest byle jakie, gorsze.
Rodzi się kompleks i postawa, która każe nam prezentować siebie od razu jako super zawodowców. Zanika potrzeba czegoś, co nazwałbym "umysłem pierwotnym", który nie zna żadnych ograniczeń, jest na wszystko otwarty i głodny odkrywania tajemnic. Reprezentuje wiele możliwości, podczas gdy "zawodowy umysł" zna ich kilka, a skupia się głównie na ograniczeniach. Nie zrobię zdjęcia, bo: nie mam obiektywu, nie ma światła, pada deszcz, w końcu - bo po co?
Przypominam sobie jedno z moich zdjęć, które zresztą wygrało konkurs. To była niezwykle prosta scena, jaką w swoim zawodowym życiu widziałem kilkanaście razy: dziewczynki rzucające płatki róż w czasie procesji Bożego Ciała. To nie jest odkrycie nowego kontynentu. Ale ciągle uważam, że jest w tej sytuacji coś metafizycznie pięknego. Kobierzec z róż, radosne, odświętnie ubrane dzieci, słońce. To jest jakiś boski obraz.
Ukląkłem i zacząłem to fotografować, mając za sobą ze czterech fotografów lokalnych, którzy palili papierosy i prowadzili sarkastyczne rozmowy. Zaczęli to fotografować dopiero, gdy ja wstałem i zobaczyli moją zlaną potem twarz. Próbowałem w tym wysiłku zaaranżować przestrzeń, w którą co chwila wchodziły i wychodziły jakieś postacie. W końcu przyłapałem ten świat realny, kiedy siedem bytów ułożyło mi się w coś co Bresson nazywał "decydującym momentem". To prowadzi do myśli, wcale nie odkrywczej, ale pięknej: że jest zasadnicza różnica między widzeniem a patrzeniem. Widzi tylko ten, który potrafi dostrzec piękno, i od tego się wszystko zaczyna.
Wszyscy patrzą, ale widzą rzeczy oddzielnie: dziewczynki, płatki róż, bruk, krzyż, niebo. Rzecz w tym, aby połączyć je wszystkie tak, by odniosły się do czegoś symbolicznego. Przecież my mniej więcej wiemy, jak świat wygląda. Cała tajemnica tej najlepszej fotografii tkwi w tym, że ktoś fotografuje jakąś rzecz w taki sposób, że widzimy w niej nowe znaczenie, odsyła nas do naszej wiedzy, skojarzeń, emocji.
Jeśli ktoś nie zna na przykład historii o drabinie jakubowej, to gdy zobaczy drabinę - uzna, że nie ma czego fotografować, bo kogo może interesować głupia drabina. Wiedza sprawia, że najbanalniejsze przedmioty można sfotografować w taki sposób, by umysł nasz od razu naprowadzić na jakieś skojarzenie. Czy to nie jest cudowne?
Tak. Matką wszystkich cech, którą trzeba codziennie pielęgnować jak coś najcenniejszego, jak miłość, czy przyjaźń, jest odwaga. Czyli to, że akceptujemy swoją odmienność i używamy jej jako tego najważniejszego narzędzia. Człowiek nie pogodzony z samym sobą, moim zdaniem, nie zaoferuje niczego światu. Nie chodzi mi o próżny komfort. Uwielbiam ból zmagania się z materią, której nie mogę uchwycić.
Fotografia jest przecież syntezą, więc ja się straszliwie wysilam, ale jestem zachwycony, że nie jest to zajęcie banalne. Jest wyzwaniem, czymś tajemniczym, skomplikowanym i trudnym. Fotografia bywa sztuką, jeśli za sztukę uważać przedmiot, który jest wartością sam z siebie. I całe szczęście, że tylko nieliczni umieją robić te cudowne rzeczy. I niech tak zostanie.
To, czy coś jest banałem, oczywistością czy sztuką - zawsze zweryfikuje czas. W Polsce mamy mnóstwo sformułowań do mówienia o niczym. Jednym z nich jest "fotografik" - coś kompletnie wymyślonego, co ma sugerować, że jest się artystą. W przeciwieństwie do "fotografa", który jest nie wiadomo kim - nie rzemieślnikiem, bo było jeszcze pojęcie "fotograf rzemieślnik", należący do cechu, istniejącego zresztą do dziś. To są podziały bez znaczenia.
Przychodzi mi do głowy taka teza, że obecnie nie zapamiętujemy świata takim, jaki on jest, tylko za pomocą fotografii. Poznajemy świat poprzez zdjęcia. A trzeba wiedzieć, że fotografia nie zajmuje się naśladowaniem rzeczywistości, tylko raczej wyzwoleniem od niej.
Nie dokumentuje, tylko kreuje. Świat jest wielowymiarowy, ma przebieg ciągły, smak, dźwięk. Tego wszystkiego fotografia jest pozbawiona. A mimo to, przy całej ułomności posiada tę tajemniczą moc perswazyjną, potrafi zasugerować. Gdy myślę że zainwestowałem większą część swojego zawodowego życia w coś, co dysponuje taką siłą, to dobrze się z tym czuję. Co do narracji - w Polsce jest wiele miejsc, które uczą o rozmaitych aspektach fotografii, ale ani jednego, gdzie można nauczyć się czegoś, co przejęte z angielskiego nazywamy "edycją zdjęć". Selekcją. Redakcją. Nawet nie mamy określenia na to.
Kiedy w opisie swoich warsztatów mam "edycję zdjęć", to ludzie myślą, że będę uczył ich Photoshopa. Edycja fotografii, budowanie narracji to są dziedziny, których akurat można się nauczyć. To przedmiot wykładany np. w University of Missouri przez 3 lata.
Po studiach zostaje się zawodowcem od wybierania zdjęcia otwierającego, najważniejszego, zamykającego, wkładania zdjęć uzupełniających, które dopowiadają całą historię, budowania narracji, wywoływania napięcia.
Czym się zajmuje reportaż fotograficzny? Opowiadaniem historii, poprzez osobiste zaświadczenie. Byłoby fantastycznie, gdyby powstała w Polsce taka szkoła. Poza Witoldem Krassowskim, trudno jest mi wskazać kogoś, kogo z pełnym zaufaniem poprosiłbym o edycję zdjęć. Widzę to jako główny problem wielu młodych uczniów. Przynoszą świetne pojedyncze zdjęcia, z których nie da się złożyć koherentnej całości. Albo w żaden sposób nie umieją uszeregować tego, co przynieśli, innymi słowy przekazać obrazem myśli. Przywiązują się często do swoich zdjęć. Wychodzi z nich strach przed przełamaniem tego, co oczywiste.
Czy to odkrywcze opowiadać publicznie, że słońce wschodzi na wschodzie, w dodatku rano? Spróbujcie mnie czymś zaskoczyć - co z tego, że coś było na końcu, dajcie to na początek. Zawiążcie intrygę, złapcie na haczyk, łamcie stereotypy.
Teraz prowadzę takie warsztaty fotograficzne - 10 spotkań, raz na miesiąc. Każdy ma jakiś temat, nad którym pracuje, leitmotiv. Celem jest zrobienie jednej historii przez te wszystkie miesiące. Ostatnio przekazałem na tych zajęciach zestaw 60 zdjęć (każdemu ten sam) i poprosiłem, żeby zbudowali z tego spójną opowieść. Będziemy wybierali najlepiej skonstruowaną.
Studenci na warsztatach odkrywają nowe światy. Dostają kręćka, jak widzą 30 zdjęć i mówię im, że tu jest historia do opowiedzenia. Przecież fotografia jest porządkowaniem chaosu, nie tylko na poziomie pojedynczego zdjęcia. Jak można przytrzymać człowieka, żeby odwrócił kartkę? Poprzez budowanie napięcia. Jak pokażemy dwa portrety albo dwa zdjęcia statyczne obok siebie, to rezygnujemy od razu z tego elementu zaskoczenia, nudzimy, powtarzamy się, a fotografia szczególnie nie znosi powtórzeń. Nawiasem mówiąc, mnie też nikt tego nie uczył. Przekazuję to, co zdobyłem przez doświadczenie.
W "National Geographic" nieźle mnie wytresowali. Przyglądałem się, uczestniczyłem, boksowałem się z nimi, walczyłem o swoje. Jedną z większych cnót jest według mnie zaangażowanie. Dzisiaj prawie stało się ono odpowiednikiem wiary. Mamy do czynienia nieomalże z nowym zakładem Pascala: tym razem trzeba uwierzyć nie w istnienie Pana Boga, lecz w siebie i cele, jakie sobie stawiamy, w tym myśli, które chcemy przekazać. Kiedy byłem młody, dziko pracowałem.
Z doświadczenia mogę powiedzieć, że zło i dobro poruszają się w obiegach zamkniętych. Jeśli pojawiamy się w jakiejś sytuacji z ładunkiem dobra, to możemy spodziewać się, że otrzymamy w zamian rzecz podobną. Człowiek, za pomocą niezidentyfikowanych jeszcze narzędzi, intuicyjnie wyczuje, z jakimi intencjami przychodzi do niego drugi człowiek.
W torbie fotografa |
"Używałem aparatów Canon EOS-1Ds Mark II, Nikon D3 oraz Leica M9 z asferycznym obiektywem 35 mm. Teraz poznaję aparaty firmy Sony, które uważam za najbardziej zaawansowane technologicznie i niezwykle obiecujące. Zwłaszcza nowy RX1". |
Kiedy zaczynam coś fotografować, to nie dlatego, że ktoś mi obiecał za to pieniądze, tylko dlatego, że tym autentycznie się interesuję. Generuję tę energię i ludzie odczytują, że we mnie nie ma fałszu. Potrafię sfotografować pogrzeb, wchodząc nagle w orszak żałobny, zrobiłem to z 50 razy. I nigdy nikt mi nie powiedział "jak pan może wchodzić w tę naszą tragedię, serca pan nie ma?".
Raczej odwrotnie, prosili mnie, żebym przysłał zdjęcia. Przecież nie zatrzymuję orszaku, mówiąc "Excuse me, this is »National Geographic«". Komunikujemy się na różnych poziomach, moim zdaniem poziom werbalny jest najmniej wiarygodny. Przychodzę, patrzę ludziom w twarz i nigdy im nie mówię czegoś o sobie, co jest nieprawdą. Jednocześnie pokazuje im, że jestem nimi autentycznie przejęty. Pytam, a nie opowiadam o sobie. To ja się dowiaduję czegoś od nich. Każdy ma historię do opowiedzenia, wystarczy przyłożyć ucho.
Mogę wrócić wszędzie, gdzie robiłem zdjęcia, mimo że bywały to sytuacje intymne, czy niezbyt szczęśliwe. Dla mnie generalnie nie ma znaczenia, czy mam do czynienia z profesorem zwyczajnym, czy z górnikiem dołowym o podstawowym wykształceniu. Nie sądzę, aby o wartości człowieka decydowała ilość przeczytanych książek. Raczej umiejętność współczucia.
Fotografując górników, byłem z nimi nie chwilę, ale całą szychtę, 9 godzin. Rzadko podnoszę aparat do ręki zaraz po tym, jak się w jakimś miejscu znajdę. Byli zachwyceni tym, że ktoś chce pokazać ich pracę i tak samo haruje przy tym, jak oni. Wpuszczali mnie nawet w miejsca, gdzie sami nie wchodzą. Stałem z dwoma fleszami w kopalni metanu i fotografowałem maszynę górniczą od przodu. Reasumując: przychodzę i mówię, jak jest.
Numer Digital Camera Polska 07/2015 dostępny jest z płytą DVD - filmem dokumentalnym o Tomaszu Tomaszewskim. To dramatyczna historia człowieka, którego pragnienie wolności, niezwykły upór i chęć walki z komunistycznym systemem zaprowadziła na szczyty światowej fotografii. To również opowieść o niezłomnym człowieku który z wielką determinacją, z aparatem, jedyną bronią w jaką był wyposażony, walczył o wolną Polskę. W filmie zobaczycie archiwalne, nie publikowane dotąd materiały dot. grudnia '70 w Polsce, stanu wojennego, więzionego Lecha Wałęsy, Danutę Wałęsa z dzieckiem w oknie przed zgromadzonym tłumem tuż po ceremonii chrztu. Dzięki rozmowom z Tomaszewskim poznajemy kulisy tych wydarzeń.
Fotograf po ponad 20 latach pracy dla National Geographic, niezliczonych podroży po świecie powrócił do Polski, kraju, który jak sam mówi, interesuje go najbardziej. Polscy fotografowie nie poświęcają swojej ojczyźnie wystarczającej uwagi. Twórcy filmu z kamerą towarzyszą mu w pokazywaniu niezwykłego oblicza Polski.
Tomaszewski dzieli się ze swoimi bohaterami wiedzą i pasją. Opowiada im historie swojego życia. To film o miłości, pasji, o Polsce. O człowieku który cale życie poświecił walce o te wartości. "Kiedy tworzyliśmy dokumentacje, byliśmy zdumieni faktem że nikt w Polsce do tej pory nie zrobił filmu o jednym z najwybitniejszych fotografów, znanym nie tylko w Polsce ale i na świecie" – mówią realizatorzy Czarnej skrzynki.