Dzięki firmie Nikon Polska już dziś w nasze ręce trafiła pierwsza na rynku, wykonana w stylistyce retro, pełnoklatkowa cyfrowa lustrzanka. Zobaczcie jakie są nasze pierwsze wrażenia!
Aparat jest mały ale masywny, żeby nie powiedzieć "pękaty". Jak na pełną klatkę jest też stosunkowo mały i lekki. Sam korpus waży 710 gram, więc jest lżejszy nawet od najprostszej pełnej klatki Nikon, modelu D610. Gdy spojrzymy na wymiary okaże się, że jest mniejszy nawet od modelu D300s z matrycą APS-C.
Stylistyka aparatu budzi skrajne emocje, co pokazują komentarze internautów. Potrafi zachwycić nawet zagorzałych "canonierów" i jednocześnie zniesmaczyć zdeklarowanych wyznawców systemu Nikon. Naszym zdaniem nawiązujący do klasycznych modeli F korpus prezentuje się interesująco, ale nie zachwyca. Wolimy raczej minimalistyczny design, a w Nikonie Df mamy do czynienia z prawdziwym bogactwem - skóropodobnych wstawek (jak chociażby na kopercie pryzmatu czy przednim pokrętle), i starannie ale dość ozdobnie wykończonych elementów sterujących. Kwestia gustu.
Zdecydowanie lepsze wrażenie zrobiła na nas wersja czarna. Magnezowe body pokryte srebrnym lakierem naszym zdaniem wygląda dość "plastikowo". Czarny model jest elegancki i prezentuje się bardzo profesjonalnie, co lepiej pasuje do promującego aparat hasła "Pure Photography" czy też "Jestem czystą formą", stosowanego w polskiej komunikacji.
Co z ergonomią? Uchwyt Nikona Df jest niewielki i bardzo płytki, ale dzięki obłym kształtom całej konstrukcji, aparat trzymamy wystarczająco pewnie. Raczej nie spodziewamy się zobaczyć go w rękach fotografa sportu czy dzikiej przyrody, z podpiętym długim i ciężkim teleobiektywem. Nie będzie więc problemów z komfortem pracy.
Co ciekawe, tylna ścianka w zasadzie nie zdradza stylistyki retro, rzucającej się w oczy gdy patrzymy na front i górną ściankę aparatu. Na pierwszy rzut oka, nie różni się znacząco od pozostałych, nowoczesnych lustrzanek Nikon. Bardzo podobny jest też układ przycisków, co z pewnością ułatwi obsługę użytkownikom tego systemu.
Zupełnie nowy charakter ma za to górny panel, na którym znajdziemy aż 4 analogowe pokrętła. Umieszczone piramidalnie pierścienie z lewej strony kopułki wizjera odpowiadają za korekcję ekspozycji i czułości ISO. Z prawej strony znajdziemy pokrętła trybu pracy (tylko PASM) oraz czasu otwarcia migawki (który można przełączyć w tryb Auto). To ostatnie połączone jest z dźwignią trybu migawki. "Duże" pokrętła zabezpieczono dodatkowo przed przypadkową zmianą parametru, każdy ma własny przycisk blokady. W pierwszej chwili nieco się gubimy, z pewnością nie ułatwia to też szybkiej zmiany parametrów bez odrywania oka od wizjera.
Do zmiany podstawowych parametrów ekspozycji wykorzystujemy dwa pokrętła, jedno umieszczono typowo pod kciukiem, a drugie, poniżej spustu, pod palcem wskazującym. Lubimy takie tandemy, ale w tym przypadku przednie pokrętło działa dość opornie i nie jest najwygodniejsze.
Do kadrowania służy przede wszystkim duży i jasny wizjer oparty na szlifowanym pryzmacie a nie układzie luster jak w tańszych lustrzankach. Wyświetla podstawowe parametry, a także poziomnicę, czyli sztuczny horyzont, który przyda się w fotografii krajobrazowej czy architektury. Ostatnio testujemy przede wszystkim bezlusterkowce, i zapomnieliśmy już jak przyjemna jest praca z tak dużym wizjerem optycznym.
Testowany przez nas egzemplarz był modelem przedprodukcyjnym dlatego nie możemy publikować wykonanych zdjęć. Możemy jednak podzielić się wrażeniami z użytkowania. Aparat działa bardzo sprawnie. To w końcu mariaż zaawansowanych układów "amatorskiego" D610 i profesjonalnego D4. Pierwszy, z modelem Df dzieli układ AF i pomiar światła, drugi oddał 16-milionową matrycę i procesor EXPEED 3. (szczegóły znajdziecie w artykule "Nikon Df - z sentymentu do analogów"). W połączeniu z restylizowaną stałką 50 mm f/1,8 spisuje się świetnie. Nawet w słabym świetle sali projekcyjnej kina Iluzjon, gdzie odbyła się polska premiera aparatu, ostrość łapał szybko i w zasadzie bezdźwięcznie. O trybie filmowym nie powiemy nic, bo go nie ma. Producent zablokował go systemowo, bo model Df to powrót do korzeni, a kiedyś aparaty przecież nie filmowały...
Tyle na gorąco, z niecierpliwością czekamy na finalny egzemplarz, by lepiej przyjrzeć się zarówno ergonomii jak i jakości zdjęć z nowego Nikona Df. Poprzeczkę stawiamy wysoko, bo cena aparatu może na polskim rynku osiągnąć nawet 12 tys. zł za body. A za te pieniądze można już przecież kupić profesjonalnego, choć nie tak stylowego D800. Tych, którzy nie mogą doczekać się pierwszych zdjęć z tego aparatu, odsyłamy na razie na stronę producenta, gdzie znaleźć już można kilka sampli.