Przy okazji premiery książki "The Irreversible", z portretami byłych więźniów obozów koncentracyjnych, przypominamy wywiad z jednym z najlepszych polskich dokumentalistów
PROfil |
Maciek Nabrdalik
|
Maciek Nabrdalik to znakomity, wielokrotnie nagradzany dokumentalista, i pierwszy Polak przyjęty do prestiżowej amerykańskiej Agencji VII. Udowadnia, że w tym zawodzie liczy się nie tylko dobre oko, ale również wrażliwość i umiejętność zjednywania sobie ludzi.
Tak naprawdę to jedyny rodzaj fotografii, który mnie interesuje. Kiedy zaczynałem swoją zawodową przygodę z fotografią w USA, a potem w Polsce, miałem okazję dotknąć wielu gatunków fotografii. Asystowałem wziętym fotografom mody przy sesjach dla światowych magazynów, później fotografowałem wydarzenia.
Odkąd pamiętam byłem zafascynowany Agencją VII. To był główny powód. Tematy, które podejmuję, zwykle mnie osobiście bardzo interesują. Potrzebuję czasu, by je zgłębić, ten rodzaj fotografii mi na to pozwala.
Tak, w Super Expressie. Po powrocie z USA w ogóle nie myślałem, że fotografia może być moim zawodem. Nic nie wiedziałem o rynku prasowym. Super Express przydarzył mi się właściwie przypadkiem. Chociaż na początku traktowałem to tylko jako przygodę, a publikacja w gazecie mnie po prostu cieszyła, po pierwszych tygodniach zrozumiałem, że to może być mój sposób na życie.
Mimo, że profil gazety nie był szczytem moich marzeń, to widziałem go jako produkt skierowany do określonego odbiorcy i - przynajmniej wtedy - bardzo profesjonalnie przygotowywany. Byli tam też fotografowie, od których wiele się mogłem nauczyć. Praca w dzienniku dawała to ekscytujące poczucie, że jest się w centrum wydarzeń. Dla fotografa nie różniła się specjalnie od pracy w innych gazetach, fotoreporterzy i tak spotykali się przy tych samych tematach. To, że moje zdjęcia były potem szparowane, zestawiane z innymi, wtedy mnie nie interesowało.
Kontakty z ludźmi to dla mnie najważniejsza i najciekawsza część mojej pracy. Raczej staram się wniknąć w grupę, która mnie interesuje, niż się jej tylko przyglądać. To dla mnie naturalne działanie.
Niektórzy, realizując materiał o nowym kraju, przejeżdżają go wzdłuż i wszerz - ja bym się raczej zatrzymał u jednej rodziny. Przy wielu tematach często pracuję z żoną, która pisze teksty do moich zdjęć, wtedy zawsze jest łatwiej. Myślę, że jeśli jest się szczerze zainteresowanym życiem poznawanych ludzi, to oni to podświadomie wyczuwają.
W Czarnobylu pod sklepem spożywczym poznałem Aleksieja, który od tamtego momentu towarzyszył mi na każdym kroku. Okazało się, że był grabarzem. Znał wszystkich ludzi w pobliskich wsiach. W tym popa i szefa milicji. Dzięki niemu uzyskałem dostęp do miejsc i zdarzeń, których nie dałoby się ani "załatwić", ani zaplanować. Tylko reportaż daje mi szansę na takie doświadczania.
Jasne. Był i nadal jest - takim prawdziwym, nie w sensie formalnym. Gdy w 2007 roku zdobyłem nagrodę za "Zdjęcie Roku" (w konkursie Grand Press Photo, przyp. MR), postanowiłem zainwestować w siebie. Całą sumę przeznaczyłem na warsztaty z Antoninem. Zawsze byłem pod wielkim wrażeniem jego zdjęć, śledziłem z uwagą wszystko, co robił.
Podczas warsztatów byłem trochę zdziwiony, bo właściwie nie komentował moich zdjęć. Czułem za to, że się jakoś zbliżyliśmy. Być może dzięki temu, że obaj jesteśmy ze Wschodniej Europy. Na koniec dał mi jedną radę: żebym odszedł z gazety.
Byłem tak podekscytowany tym tygodniem, że nie chciałem tego nawet racjonalnie rozważać. I choć po zdobyciu nagrody miałem bardzo komfortową zawodowo sytuację - fotografowałem to, co chciałem, dobrze zarabiałem - odszedłem z pracy dzień po powrocie. Przez kolejne miesiące realizowałem tylko swoje projekty.
Pewnego dnia zadzwonił Antonin i zaprosił mnie do programu VII Mentor, który właśnie ruszał. Nie zastanawiałem się ani przez chwilę. Program trwał 2 lata. Pewnie wielu ludzi wyobraża to sobie jako coś w rodzaju dwuletnich warsztatów z bezpośrednią opieką, sugerowaniem tematów, omawianiem i edycją zdjęć.
Przez pierwsze miesiące nie mogłem się doczekać jakiegoś potwierdzenia, że to, co robię jest OK, próbowałem pokazywać mu nowe zdjęcia. Antonin widział to zupełnie inaczej. Rozmawialiśmy o wszystkim - życiu osobistym, związkach, sprawach współczesnych, polityce, filmach. Gdy próbowałem skierować jego uwagę na zdjęcia, mówił, że ma do mnie zaufanie.
Trochę czasu zajęło mi uświadomienie sobie, że tak naprawdę to, jakie robimy zdjęcia zależy od tego, kim jesteśmy, gdzie się urodziliśmy, kto nas wychował, co przeżyliśmy, co czytamy, co oglądamy. Poznanie go było tak naprawdę dużo ważniejsze, niż rozmowy o zdjęciach, a sam fakt bycia w tym programie sprawiał, że sam podwyższyłem sobie poprzeczkę.
Dziś jesteśmy bliskimi przyjaciółmi. Wiem, że każdy z fotografów VII ma inne podejście do swoich podopiecznych.
Rozmawia się na te same tematy. Wielu moich starszych kolegów wspomina czasy, kiedy magazyny wysyłały fotografów na dwutygodniowe zlecenia klasą business. Najczęściej dwóch równolegle w inne miejsca, by mieć wybór przy składaniu magazynu.
Teraz najczęściej są to 2-3 dni, a fotografów coraz częściej dobiera się według ich położenia geograficznego, by koszty podróży były jak najmniejsze. Magazynów, które wysyłają fotografów na całe miesiące, jak np. "National Geographic", już prawie nie ma.
Słyszy się opinie o końcu dokumentu, końcu reportażu, cenach w Internecie - chociaż tu akurat, inaczej niż w Polsce - ceny różnią się nieznacznie od tych za publikację w wydaniach papierowych. Wśród kolegów z mojego pokolenia, widzę jednak duży optymizm, który podzielam. Prawie każdy pracuje nad własnym albumem, a projekty realizuje dzięki rozmaitym grantom.
To jest najtrudniejsze pytanie. Oczywiście wiem, czym fotografuję, ale to jest dla mnie zupełnie nieistotne. Lubię czasem eksperymentować z formą, ostatnio fotografowałem aparatem, który ma 60 lat, Polaroid Land Camera model 180.
Czasem robię zdjęcia Holgą, telefonem, Leicą albo Mamiyą 7. Pracuję też Canonem 5D Mk II, najchętniej z obiektywem 28 mm. Maksymalnie 35 mm. Z technicznego punktu widzenia, najważniejsze dla mnie jest to, by znać swój aparat i "swoją" ogniskową jak własną rękę i oko. Myślenie o sprzęcie w czasie robienia zdjęć nie może ograniczać. Nie zmieniam obiektywów ani aparatów w czasie pracy.
Zdjęcia czarno-białe są mi bliższe. Ponadto dużo moich projektów jest rozciągniętych w czasie, zdjęcia powstają w różnych warunkach, i tak jest też mi łatwiej zachować ich spójność wizualną. Poza tym wychowałem się na takich zdjęciach - mój dziadek był fotografem amatorem, ale zachowywał się raczej jak profesjonalista - aparat miał zawsze przy sobie. Uwielbiam skanować jego filmy.