Inspiracje / Wywiad

Mateusz Stankiewicz - emocje i estetyka w fotografii mody

Wywiad | Jacek Gąsiorowski | 2013-09-29

Chciał pracować dla "National Geographic", wyszło zupełnie inaczej - poświęcił się bez reszty fotografii mody

PROfil

fotograf Mateusz Stankiewicz

Mateusz Stankiewicz

  • Ukończył studium fotograficzne w Gdyni, przeniósł się do Warszawy aby studiować dziennikarstwo. Współpracował z "National Geographic" aby następnie poświęcić się bez reszty fotografii mody.
  • Niegdyś asystent Marcina Tyszki. Od kilku lat samodzielny, uznany na rynku fotograf mody.
  • Pracuje z czołowymi polskimi i światowymi modelkami tworząc sesje reklamowe, okładki i edytoriale dla najważniejszych w tej branży klientów. Związany z warszawską agencją AF photo.

Jesteś rozchwytywanym fotografem mody. Pytanie o początki. Przypadek czy determinacja?

Przypadek połączony z determinacją. Przypadkiem było to, że mój ojciec przypadkiem kupił sobie lustrzankę. Taka klasyczna trochę historia. No i ja uczyłem się na niej, poznając np. pracę z głębią ostrości, fotografując pszczoły, kwiatki. To było super. Od tego się zaczęło. Później lustrzankę już cały czas miałem przy sobie. To była bodajże Yashica 270 AF. Dosyć nowoczesna jak na tamte czasy, a do tego bardzo ładna, miała bardzo ładny korpus.

Stąd zamiłowanie do rzeczy ładnych i ładnych ludzi?

Tak, ale to mi powoli mija. Widzisz, to jest kwestia decydowania, co jest rzeczą ładną i który człowiek jest ładny. Ja absolutnie stronię od tej kwalifikacji. Faktycznie jest trochę tak, że w tej komercyjnej pracy ci ładni ludzie wygrywają. Modelki mają za zadanie być ładne już od samego początku.

Jest duża różnica, gdy robisz zdjęcie dziewczynie wysokiej, szczupłej i z taką twarzą, którą możesz sfotografować z każdym światłem, również tym trudnym, na przykład od "tyłoboku" albo z latarką pod brodą i ona ciągle wygląda ładnie. To już są takie kategorie superkomercyjne, ale w granicach tej "ładności" można rozgraniczyć dużo dewiacji, gdzie te mniej ładne są zazwyczaj ciekawe.

Kobiety, które wyglądają jak mężczyźni i odwrotnie, coś, co nie jest kanonem, coś, co nie zostałoby uznane przez większość za ładne. I to jest ciekawe i fajne przy pracy trochę mniej komercyjnej, bardziej autorskiej, gdzie po sesji dla magazynu Fashion można pozwolić sobie na własne spojrzenie.

A tak poza tym to jest rzemiosło artystyczne. Przynajmniej do dziś, może kiedyś inaczej na to spojrzę. Nie miałbym śmiałości tytułować się artystą, raczej rzemieślnikiem artystycznym wykonującym rękodzieło.

Mateusz Stankiewicz, fot. Jacek Gąsiorowski

A ten drugi przypadek, kopiący tak wysoko na orbitę, czyli spotkanie Marcina Tyszki?

I tak, i nie, bo jak ja go pierwszy raz spotkałem, to nic z tego nie wynikło. Po szkole plastycznej, studium fotograficznym w Gdyni, przyjechałem do Warszawy i dla spokoju ducha, dla rodziców, poszedłem na dziennikarstwo, nie wiążąc zupełnie żadnych planów na przyszłość z tym zawodem. Miałem też świadomość, że to nie jest tak, że w mojej specjalizacji mógłbym połączyć dziennikarstwo z fotografią, ale te studia pochłonęły moją uwagę i zabrały możliwość rozwijania się fotograficznie.

Przez parę lat owszem, fotografowałem, ale nic z tego nie wynikało. Na czwartym roku spotkałem Marcina Tyszkę i z głupia frant podszedłem z propozycją asystowania. On bardzo miło mi odmówił, że ma ekipę i żebym pofatygował się do jednego czy drugiego studia.

Tyszka nauczył mnie tego, co bezcenne: planu, pracy z ludźmi i tego niezwykłego poczucia odpowiedzialności, które później nie raz poczułem na własnej skórze.

To było takie metafizyczne, że przez najbliższy rok spotykaliśmy się z regularnością zegara. Przynajmniej raz w miesiącu spotykałem go gdzieś, najczęściej w Empiku albo na Dzikiej w ProfiLabie. No i siłą rzeczy po prostu mówiliśmy sobie cześć. On chyba na początku za bardzo nie pamiętał, komu mówi cześć, aż przyszedł moment, gdy spotkaliśmy się o 5.30 rano na lotnisku w bardzo małej kolejce. On leciał do pracy, a ja leciałem na wakacje, minął kolejny miesiąc po moich wakacjach i po powrocie znów spotkaliśmy się w Empiku, no i wtedy zaczęliśmy rozmawiać.

Rozmawialiśmy ponad 40 minut, on opowiadał o sesjach, jakie przywiózł do Warszawy z zagranicznej pracy, ja mu opowiadałem o wakacjach. Wymieniliśmy się telefonami, a on za tydzień zadzwonił z propozycją pracy asystenta, bo jego dotychczasowy rozpoczął własną karierę. Tak to się zaczęło i to był kamień milowy w tym, co stanowi teraz mój chleb powszedni. Nauczył mnie tego, co bezcenne - pracy na planie, z ludźmi, tego niezwykłego poczucia odpowiedzialności, które później poczułem na własnej skórze - koniec końców jesteśmy ostatnim ogniwem, które musi połączyć wszystkie klocki, fotograf jest ostatnią osobą, która zostanie oceniona i podsumowana za powstałą pracę.

Mateusz Stankiewicz, fot. Jacek Gąsiorowski

Obserwacja, jak sobie radzić z tym stresem, jak brać za mordę ten twór - plan zdjęciowy, czasami 6-osobowy, a czasami 50. To było bezcenne doświadczenie. Plus oczywiście poznanie ludzi, z którymi w przyszłości współpracowałem. To też było, że tak powiem, bardzo ułatwiające. Chociaż od momentu, gdy po raz pierwszy podszedłem do Marcina, do momentu, gdy zacząłem z nim pracować, minęło 1,5 roku.

Ja w tym czasie zacząłem robić własne rzeczy i wtedy współpracowałem z dwoma czy trzema pismami, nie robiąc tego co teraz. Pierwszym periodykiem w tym segmencie prasy kobiecej był "Glamour". Fotografowałem różne miejsca w Polsce dla takiej rubryki "Trendy", "Na tropie" albo jakiś przewodnik zakupowy wydawany raz na jakiś czas czy bohaterów dnia codziennego, czytelniczki, które wygrały sesje. Już wtedy pracowałem na własny rachunek, a pierwsza okładka, paradoksalnie, poswatała na rynek niemiecki dla "Elle".

Spałeś z tą gazetą pod poduszką?

Nie, w ogóle nie spałem. To było coś tak istotnego i przełomowego, że nie było już potem odwrotu. Kropka nad i. Tak to się zaczęło.

Mateusz Stankiewicz, fot. Jacek Gąsiorowski

Co takiego fascynuje Cię w świecie mody, co odnajdujesz dla siebie w tej formie iluzji?

Dobre pytanie. Czasami też je sobie zadaję i szczerze mówiąc, mam problemy z odpowiedzią. Przyznam się bez bicia, że nie mam na co dzień takiego bieżącego rozeznania w tym, co jest supermodne w danym momencie, a ta moda zmienia się przynajmniej dwa razy w roku. Ja się tego uczę na planach zdjęciowych. Obserwuję. Jeśli na piątą sesję dostaję futrzaną czapkę, to widocznie jest ona w trendach na pokazach w Paryżu, natomiast nie mam tak, żebym wychodził przed szereg i chyba nie jest tak, że jestem superrzetelnie przygotowany merytorycznie, modowo, jeśli o to pytasz.

Natomiast jeśli chodzi o klimat i środowisko, to są rzeczy, które nigdy mnie nie pociągały i nie jest to żadne krygowanie się, wszystkie osoby w branży pewnie to potwierdzą, że nie jestem osobą, która integruje się z tym światem. Bardzo szanuję i lubię tych ludzi, to są wrażliwe i bardzo kreatywne jednostki.

Mateusz Stankiewicz, fot. Jacek Gąsiorowski

Tak jak rozmawialiśmy wcześniej, wolałbyś być w tym czasie w lesie lub na działce?

I zazwyczaj jestem. To środowisko ma umiejętność integrowania się po godzinach. Ja w tym nie uczestniczę. Czasami zdarzy mi się, z racji obowiązku zawodowego, gdzieś się pojawić i wtedy też potrafię się dobrze bawić. Natomiast po godzinach nie czuję potrzeby, aby pielęgnować te relacje, które są naszą znajomością zawodową.

Na planach zdjęciowych przewija się setka osób. Mejkapiści, styliści, asystenci, szefowie działów mody. Spośród tych ludzi mam też swoich bliskich przyjaciół, z którymi czasami spotykam się na stopie życia prywatnego. Natomiast jest jeszcze taki prozaiczny powód pt. brak czasu. Mam teraz poczucie, że czas stał się dla mnie tak cenny, że chcę go faktycznie poświęcić tylko dla mnie i dla najbliższych.

Odeszliśmy trochę od tego, co Cię fascynuje.

Ten moment, w którym jestem przyszedł dosyć płynnie. Ja od początku swojego pobytu w Warszawie byłem na stażu u Andrzeja Koziary, który wówczas był bodajże wicenaczelnym w "National Geographic". Według mnie to była moja przyszłość. Ja byłem przekonany, że tam będę fotografował. Poszedłem ze złożoną książką i dowiedziałem się w sposób dość impertynencki, że to nie są dobre zdjęcia, a to były fajne zdjęcia i dalej tak uważam, że bronią się same przez się.

Przyznam bez bicia, że nie mam bieżącego rozeznania w tym co jest akurat modne, uczę się na planach zdjęciowych. Obserwuję. Jeśli na piątą sesję dostaję futrzaną czapkę, to widocznie jest ona w trendach.

Gdybym przyszedł z polecenia znanego i cenionego autorytetu w tej dziedzinie, inaczej byłbym oceniony. Po chwili wahania potwierdził to później sam recenzent. Zdjęcia w ich piśmie funkcjonują nierozerwalnie z materiałem. Publikowane są często zwykłe i nudne zdjęcia, które funkcjonują dzięki opisowi. Miało być tak, że jak zaliczę roczny staż, to może coś tam zacznę publikować, ale ja w tym czasie zacząłem zwracać się w kierunku świata mody i kolorowych pism dla pań.

Podróżuję i jak tylko mogę fotografuję podróżniczo, dla samego siebie no i w dalszym ciągu nie wiem, jak udzielić odpowiedzi na Twoje pytanie - co mnie fascynuje w tym świecie? Może mniej, niż myślę...

fot. Mateusz Stankiewicz

Może nie czas na odpowiedź?

Na pewno "jaram się" - mówiąc kolokwialnie, fotografowaniem ludzi, a fotografowanie portretowe bohaterów, najczęściej gwiazd - choć nie stanowi to dla mnie szczególnej różnicy - bo to nadal są ludzie i to jest ciekawe w tym wszystkim. Bez tej medialnej maski są to megazwykli ludzie i ja mam do nich podejście takie jak do każdego przechodnia na ulicy i w ten sposób staram się ich fotografować. Dzięki temu ludzie czują się swobodnie u mnie na planie i to jest rzecz, która mnie pociąga, a uroda i potencjał fizyczny schodzi trochę na dalszy plan.

Wolę dziewczynę, która nie jest wybitną pięknością, a która ma "jajca", charakter i jest kontaktowa. Nie lubię pracować z osobami, z którymi nie mogę nawiązać najmniejszej nawet nici porozumienia. Rzadko kiedy kręcimy thriller psychologiczny o skomplikowanej fabule i zaangażowaniu emocjonalnym na planie. To są zwykle dosyć proste rzeczy. Czasami bardziej subtelne. Zdarzają się kompletnie nic niewyrażające dziewczyny, a czasem świetne osobowości, które pozwalają dać się sportretować, poznać swoje wnętrze, ukazać emocje. Które, jak się uśmiechną, to jest to prawdziwe i szczere i to jest super, to jest rzecz, która mnie nakręca - emocje i estetyka.

Nasz wspólny przyjaciel nazwał mnie przecież wczoraj "księciem estetów", coś w tym rzeczywiście jest, jest w tym trochę prawdy. Ale jednocześnie jest to dosyć trudny kawałek chleba, bo ja mam taki "oblig" nad sobą do "teasowania" odbiorców, czytelnika, ja muszę pokazać, że to jest smaczne i ładne.

fotograf mody Mateusz Stankiewicz inspirujące zdjęcia
fot. Mateusz Stankiewicz

To nie może być "brudne"?

Czasami się zdarza, że może, ale w taki "ładny" sposób. Ja nie mam z tym problemu. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Podstawową trudnością jest przymus bycia kreatywnym w piątek czy w poniedziałek o ósmej rano. I to jest coś, co utrudnia. Ja nie pracuję uniesieniami. To nie jest tak, że wstaję o szóstej i mam wizję. Ja muszę przyjść, bo mam "booking" na tę godzinę i muszę zrobić coś świetnego i to jest największa trudność mojej pracy.

Będąc przy okazji swoim największym krytykiem, dostrzegam, że czasami zrobię coś słabszego, ale staram się, żeby to zawsze było na jakimś poziomie. Ale takie chwile, gdy mogę zrobić coś swojego, mocnego, coś, co będzie takim krokiem naprzód - to nie są częste momenty. To są rzeczy, które zależą od mojej dyspozycji ale też od wielu czynników. To jest coś, czego potrzebuję, żeby nie zwariować. Marzy mi się, aby w tych moich pracach był taki stosunek 33% do 66% własnych wizji.

Czy fotograf mody, z racji środowiska i profesji, jest rozchwytywany przez kobiety?

Nie, to jakiś mit. Nie jest rozchwytywany i nie muszę sobie z tym radzić. To jest taka trochę obiegowa opinia. Wiesz, trochę trzeba pomóc w tym, żeby być rozchwytywanym i myślę, że to dotyczy każdej sfery życia i każdego rodzaju profesji. Jeśli ktoś chce być rozchwytywany, to pewnie kiedyś będzie.

fot. Mateusz Stankiewicz

Taka struktura psychiczna?

Tak. Ja tego nie czuję. Na pewno nasza profesja i konieczność przebywania z ludźmi w sytuacjach na poły intymnych, gdy na przykład mamy sesję wyjazdową, która trwa tydzień i po zdjęciach integrujemy się w pokojach, biesiadując. Sytuacja bardziej już prywatna niż zawodowa.

Podstawową trudnością w tym zawodzie jest przymus bycia kreatywnym w piątek czy w poniedziałek o ósmej rano. A ja nie pracuję uniesieniami, to nie jest tak, że budzę się i mam wizję.

Wiadomo, że zdarzają się sympatie i antypatie. Natomiast jeśli chodzi o taką męsko-damską relację, to ja poruszam się w trochę innych strukturach. Nigdy też nie miałem potrzeby, by wykorzystywać swoją pozycję zawodową i walory fizyczne do zdobywania takiej relacji.

Wyobrażenia ludzi, którzy nie są związani z tym biznesem, są często mylne i nad wyraz bajkowe. A praca przy sesjach rozbieranych, gdzie granice intymności cielesnej są przekroczone, to często jest katorga i męczarnia i jest to niejednokrotnie orka, w której nie ma miejsca na innego rodzaju intymność niż próba nawiązania relacji zawodowej takiej w sam raz do zrobienia dobrych zdjęć.

Ponadto mnóstwo ludzi, którzy powodują, że sytuacja pomiędzy mną a w tym wypadku powiedzmy dziewczyną fotografowaną, jest sytuacją stricte zawodową, za moimi plecami stoi 10-15 osóbi one wszystkie pracują na to, co wpadnie do komputera.

fot. Mateusz Stankiewicz

Na ile producent, zleceniodawca pozwala Ci na kreowanie klimatu i wizerunku i jacy klienci są najbardziej otwarci?

Jest troszkę tak, że mam na sesjach dość dużą swobodę i mam też tę świadomość, że przez ostatnie 5 lat na to pracowałem ciężko, ale potrafię nadać kierunek estetyczny swojej pracy bez specjalnej zgody odgórnej.

Już samo portfolio to determinuje?

Jak się do mnie zwracają, to wiedzą czego chcą i czego mogą oczekiwać, a cały proces powstawania koncepcji, pomysłu, zawsze odbywa się w takich serdecznych, przyjacielskich relacjach. Trudne sytuacje zdarzają się na przykład przy klientach reklamowych. Mają prawo albo często uzurpują je sobie, aby wymóc wykonanie ich wizji. To jest dylemat, czy machnąć ręką i robić fuchę, gdzie klient płaci znacznie więcej niż klient prasowy. Czy też zawalczyć o wkład w ostateczny wygląd pomysłu.

Marzy mi się taka sytuacja, gdzie klient reklamowy nie boi się wydać swoich pieniędzy na oko, styl i charakter prac pewnego fotografa. Aby zatrudniał fotografa do współkreowania wizji danej marki, a nie tylko i wyłącznie odtwarzał wizję agencji reklamowej. Nasze doświadczenie przy okazji prac nad sesjami modowymi, które są naszym chlebem powszednim, nasze osadzenie w tym świecie i ta wrażliwość, to co jest dobre, a więc umiejętność zrobienia dobrego modowego zdjęcia, to wszystko powinno być cenne, a nie zawsze tak jest.

Mam takich klientów reklamowych, którzy pozwalają mi realizować moją wizję od A do Z, choć zawsze jest jakaś granica, której nie można przekroczyć. To zależy od charakteru marki. Inaczej się fotografuje markę American Apparel, a inaczej taką dla kobiet w przedziale wiekowym 40-50. To są te granice, których się nie przekracza, a cała reszta potrafi zależeć ode mnie. Dziś już rzadko spotykam się z sytuacją, w której oczekuje się ode mnie czegoś, w czymś się słabo czuję.

Mateusz Stankiewicz fotograf moda akt
fot. Mateusz Stankiewicz

Zaczynasz od pomysłu, lokalizacji. Oglądasz koncepcje stylistów, zanim zaczniesz układać to sobie w wyobraźni?

Z tym jest różnie, bo tempo, które panuje w naszej pracy, jest ogromne. Zdarza się, że robię sesję, która jest umówiona tylko telefonicznie. Nikt nic nie wie, nikt niczego wcześniej nie widział. Często superrzeczy powstają w taki sposób. Im więcej swobody dostaję, tym większe mam poczucie odpowiedzialności i stresu ale później większą satysfakcję z osiągniętego wyniku. Często wówczas mam poczucie, że właśnie zrobiłem kolejny kroczek do przodu. Uwielbiam rzeczy, które są niespodziewane.

To opowiedz mi o najbardziej zwariowanej, magicznej sesji, jaką realizowałeś.

Wszystkie są na swój sposób zwariowane. To też dobre pytanie, bo tych sesji robi się rocznie strasznie dużo. Parę sesji naprawdę mnie zaskoczyło. Kiedyś fotografowaliśmy miłą starszą panią, Beatę Kraftównę do "Pani" i to była właśnie sesja magiczna, to było świetne doświadczenie. Pani Beata miała wówczas około 87 lat i nie wiadomo było, czego się spodziewać. Minęły 3-4 lata, a ja tę sesję mam ciągle w portfolio, świetnie nam się pracowało.

Byliśmy w jakimś pałacu w Otwocku, była tam taka wielka aula z pianinem. W pewnym momencie zaczęła mi śpiewać do obiektywuw ramach pracy, pozowania. Śpiewała takim operowym głosem. Ja miałem poczucie, że ona mnie obdarzyła olbrzymim poziomem intymności duchowej.

fot. Mateusz Stankiewicz

Zdarzało mi się, że ktoś płakał na moich zdjęciach. A takich zwariowanych sesji jest mnóstwo. Przyjeżdżamy na plażę nad polskie morze w kwietniu, zimno i pada, a my musimy udawać, że jest lato i ma być egzotycznie. I to dopiero jest wariactwo. To była sesja z gwiazdą, a ponieważ miało być lato, ona była ubrana w jakieś zwiewne tkaniny, a cała ekipa stała dookoła w kurtkach puchowych. Ja się dużo nie namyślałem, od razu się rozebrałem żeby moja aktorka poczuła się bardziej komfortowo, że ktoś oprócz niej marznie. Cały czas ktoś nam donosił herbatę z rumem.

Marzy mi się taka sytuacja, gdzie klient reklamowy nie boi się wydać swoich pieniędzy na oko, styl i charakter prac pewnego fotografa.

Sesje wyjazdowe są cenne, bo często zyskujemy nowe perspektywy, doświadczenia. Kiedyś robiłem w Warszawie pewnemu Francuzowi sesję modową dla jednego z wydań "Vogue". Sesja odbyła się przy ulicy Marszałkowskiej. To nie jest miejsce, gdzie ja poszedłbym zrobić sesję, a fotograf z Francji nie zrobiłby zdjęć tam, gdzie ja chciałbym zrobić w Paryżu.

Kiedyś na pustyni w Tunezji pojechaliśmy zrobić kolejną, ósmą czy dziewiątą sesję z rzędu. Pojechaliśmy nad słone jezioro. Wiał wiatr niczym orkan, huragan, można się było na nim niemalże kłaść. Zrobiłem te zdjęcia w ciągu ultrakrótkiego czasu 3 godzin, co dla niewtajemniczonych oznacza bardzo krótki czas sesji. Od razu wrzuciłem dłuższy czas i wszystko było takie fajnie nieostre. I takich sesji jest wiele, przyjemnych i zwariowanych, a także dużo jest zwariowanych ale mniej już przyjemnych.

Zdarzają się takie sesje, gdzie nic nie idzie albo bohater ma muchy w nosie. Za takie rzeczy też ceni się fotografów, że potrafią wziąć sprawy w swoje ręce i postawić sprawy na planie do pionu. Doskonałym przykładem jest dzisiejszy model pracy na planie, gdzie zdjęcia w czasie rzeczywistym schodzą do komputera i wszyscy to widzą.

Wystawiasz się natychmiast na konfrontację i ocenę, w szczególności osoby, którą fotografujesz, a osoba ta jest rozkapryszona i na forum 15 osób mówi Ci, że Twoja praca jest słaba, jest beznadziejne światło, jak ja tutaj wyglądam - to jest taka sytuacja, z którą trzeba sobie poradzić. Tak, to są te niełatwe, zwariowane i stresujące momenty.

Mateusz Stankiewicz fotografia mody stylizacja
fot. Mateusz Stankiewicz

Powiedz, kiedy powiesz sobie: dość. Rozmawialiśmy o tym na balkonie.

Myślę, że ten moment się zbliża. Nigdy nie powiem dość fotografowaniu. Mam natomiast takie przeczucie wewnętrzne i intuicję, że coś się musi zmienić, ale co, to jeszcze nie wiem, bo na przykład marzy mi się, żeby spróbować innych miejsc, popracować trochę za granicą. Nie dlatego, że mam jakiś rozbuchany plan na to, żeby wylądować w jakiejś absolutnej czołówce i robić kolejne okładki dla "Vogue", natomiast zależy mi na otoczeniu, pracy z nowymi ludźmi, którego tutaj u nas czasami już brakuje.

Pracując tutaj, co sobie bardzo cenię, mam dosyć duży komfort psychiczny. Znam się ze wszystkimi ludźmi, ufamy sobie, nie mam już takich sytuacji, które miałem kiedyś, czyli sytuacji ekstremalnie emocjonujących ale mam trochę głód stresu, który powoduje, że to co robię, co później dostaję jest takie wynagradzające. Kiedy zdarza mi się od czasu do czasu pracować dla zagranicznego klienta z jego ekipą, to odczuwam ten poziom emocji. To co kiedyś doświadczałem, jak zaczynałem.

fot. Mateusz Stankiewicz

Motyle w brzuchu?

Tak, ale też coś jak polujący zwierz. Mam wyostrzone zmysły i instynkty, czuję, że wzrastają moje możliwości. Ja nie wiem, o co chodzi, bo nigdy nie mam poczucia, że odwalam swoją robotę tutaj na miejscu. Ja nie odpuszczam nawet małej, jednozdjęciowe sesyjki. Zawsze pilnuję wszystkiego od A do Z, łącznie z postprodukcją i nadawaniu zdjęciu tożsamości w komputerze. Natomiast spotkałem się z opiniami, że rzeczy, które przywożę z Zachodu, są w jakiś sposób inne niż te, które robię tutaj.

Może umiesz łapać ducha. Ten duch jest inny od tamtego? Jeździmy tymi samymi samochodami, ubieramy się w te same ciuchy, rysy mamy podobne i światło na tej szerokości geograficznej też.

To prawda, z jednej strony to mnie pociąga, ale z drugiej pragnę uporządkowania i uspokojenia tego tempa. Robienia może mniej, ale jednocześnie więcej. Trzeba mieć świadomość, że przekładając to na wysoką pozycję na rynku polskim, ten sam fotograf robiący karierę na Zachodzie musi trzy razy więcej pracować, bo konkurencja jest tam dużo większa.

Wszyscy zdolni i przebojowi fotografowie jadą do Paryża, Londynu czy Nowego Jorku. A więc jeśli w tej konkurencji uda Ci się zająć pozycję na piedestale, to masz poziomu stresu 5-10 razy większy niż tutaj. Dopóki nie wyrobisz sobie świetnego nazwiska, nie możesz pozwolić sobie na żadną słabość, powinięcie nogi. Ja nie wiem, czy byłbym w stanie wytrzymać psychicznie w takich warunkach. Nie sądzę, więc próbuję sobie własnym tempem i rytmem robić coś tam na Zachód.

Dziękuje za rozmowę.

fot. Mateusz Stankiewicz
Udostępnij: Facebook Google Wykop Twitter Pinterest
Jacek Gąsiorowski

Fotograf, dziennikarz, felietonista i baczny obserwator. Fotografuje jakby pisał, pisze jakby fotografował. Z fotografii uczynił medium, które łączy go z otaczającym światem.

Powiązane artykuły

Wydawca: AVT Korporacja Sp. z o.o. www.avt.pl