W pracach fotografa Piotra Stokłosy szeroko pojęta tradycja sztuki spotyka się z perfekcjonizmem cyfrowej technologii
Paryż był tak naprawdę zbiegiem życiowych okoliczności - z jednej strony podążałem za swoja miłością, a z drugiej jako fotograf chciałem zasmakować życia w stolicy stylu. Z czasem okazało się, że to idealne miasto dla mnie - tradycja i elegancja towarzyszy tu niezliczonym artystom o zupełnie nonkonformistycznym podejściu do twórczości i życia.
Spotyka się tutaj wiele światów. Miasto ma przy tym bardzo hermetyczny charakter. Po kilku latach ciężkiej pracy, moje zdjęcia zostały zauważone i otworzyło się przede mną wiele, zamkniętych wcześniej, drzwi. Miałem to szczęście, że odpowiedni ludzie postanowili ze mną pracować.
Tak, choć w moim subiektywnym odczuciu, piękno to jedno z najbardziej niejednoznacznych pojęć. Można je wydobyć w oczywistej estetycznie sesji z fantastyczną modelką o nieskazitelnej urodzie, ale również - pracując nad kompozycją spleśniałych, zgniłych owoców, których kolory idealnie współgrają z luksusowymi przedmiotami i które mogę na przykład celowo, z przekorą, przeciwstawić. Myślę, że piękno nie lubi definicji.
Fotografia towarzyszy mi od dziecka. Mój tata jest fotografikiem, ale z bardziej konceptualnym zacięciem graficznym. Odkąd pamiętam, bawiłem się rolkami po filmach, kawałkami światłoczułych papierów, na których odbijały się cienie zabawek zalanych światłem. Później w naturalny sposób poznawałem tajniki sztuki. Spędzałem czas, eksperymentując z aparatami ustawionymi w przeszklonej szafie w naszym domu, godzinami przesiadywałem w ciemni.
To był chyba swego rodzaju bunt, fotografia zeszła na drugi plan. Zająłem się pracą związaną ze studiami, ale nie czułem się dobrze bez aparatu w dłoni. Robiłem sporo portretów, myślę, że podążałem w kierunku fotografii mody. Na brytyjskiej uczelni artystycznej wciągnąłem się w multimedia, cyfrowe technologie obróbki obrazu, interaktywne instalacje oraz realizacje filmów. I zorientowałem się, że to już nie zwykłe hobby, ale chyba ta część życia, która najbardziej mnie pociąga.
W Paryżu miałem możliwość pracy z najlepszymi w Europie specjalistami od fotografii martwej natury. Okazało się, że to dziedzina, która idealnie definiowała moje podejście do zdjęć i w której najlepiej się czuję.
Chyba jest wręcz odwrotnie. To właśnie fotograf po studiach jest rzemieślnikiem, który sprawnie posługuje się techniką, w celu uzyskania oczekiwanego skutku.
No tak, bo fotografik to nie tylko rzemieślnik! Bardzo ważna jest ta wrażliwość estetyczna. Czasami zaprzecza regułom, każe przekraczać granice, by dojść do pożądanego efektu, który często czujemy podświadomie. Trzeba wyczuć, jak długo próbować i w którym momencie zatrzymać przesuwanie elementów kompozycji, światła czy czasami pracy modelki - żeby powiedzieć: "koniec! mamy to!". Tego niestety szkoła nie uczy, to chyba dojrzewa gdzieś w nas, niezależnie od dyplomu.
Bardzo ważna jest współpraca ze stylistką magazynu. Na początku omawiamy pomysły, szukamy inspiracji i właśnie wątków przewodnich. Oczywiście w nawiązaniu do przedmiotów, które mają się pojawić na zdjęciach. To przedmioty nadają ton, wiele zależy też od sezonu, w którym ma ukazać się materiał.
Na początku sesji jest ich bardzo dużo i powoli wybieram "głównych aktorów" danego ujęcia. Dopasowuję do nich kolejne elementy, które podkreślają pomysł. Często okazuje się też, że wyselekcjonowani aktorzy w parach nie grają ze sobą tak dobrze, jak się spodziewaliśmy. Wtedy trzeba zmienić obiekty lub zainspirować się innym zestawieniem. Kompozycja często ewoluuje, kolejne etapy wyznaczają kolejne "cyfrowe polaroidy".
W torbie fotografa |
"Używam średniego formatu Mamiya/PhaseOne 645DF ze ścianką P45+ oraz obiektywami Mamiya (28 mm AF f/4,5, 120 mm MF f/4) oraz Schneider Kreuznach (55 mm LS f/2,8, 80 mm LS f/2,8). Drugi aparat to Canon EOS 5D Mark II z obiektywami 16-35 mm f/2,8L II, 24-70 mm f/2,8L II, 50 mm f/1,4 i 100 mm f/2,8 Macro. Do tego kilka starych filtrów i statyw Manfrotto z włókna węglowego z głowicą kulową. W zdjęciach beauty i portretowych, najczęściej używam światła Profoto, a przy bardziej wymagających projektach, przydaje się Broncolor z jego nowymi Scoro". |
Staram się nie oceniać pracy innych i nie zaśmiecać głowy kiepskimi zdjęciami. Najbardziej irytuje mnie, gdy wiem, że kiepski efekt to nie wina fotografa, ale na przykład grafika, który na prośbę klienta zaczyna przerabiać i maltretować dobre zdjęcia, usuwając z nich też jakość i całą wartość. Tworzy obrazek, który ma niewiele wspólnego z początkowym ujęciem.
Oczywiście jestem wielkim zwolennikiem fotografii cyfrowej i możliwości, jakie daje praca na komputerze. Nie przeszkadza mi to jednak w stosowaniu "klasycznych metod", tak, by zdjęcia z mojej sesji nie wydawały się nudne i miałkie, nie były tylko zestawem luźno składanych klocków. Postprodukcja jest ważnym narzędziem, które może udoskonalić ujęcie. To jak przestawienie statywu ze światłem i kalką dyfuzyjną o kilka centymetrów, żeby uzyskać ładniejsze przejście tonalne w metalowym detalu.
Poza tym postprodukcja to ułatwienie dla każdego - klient może przysłać na sesję zegarek i nie trzeba demontować szkła, co w przypadku fotografii analogowej było zazwyczaj nieuniknione.
Jedno drugiego nie wyklucza! Uwielbiam skupiać się na detalach ust i makijażu, gdy modelka ma zakres ruchu zamykający się w kilku milimetrach. To wielka sztuka uchwycić idealne połączenia kobiecego piękna np. z zegarmistrzowską precyzją nowego modelu zegarka. Z drugiej strony, przepadam za tymi technicznymi łamigłówkami, to bardzo wciągające.
Praca dla klientów akceptujących wszystko bezkrytycznie nie jest tak inspirującą. Precyzyjny brief zmniejsza też ryzyko nieporozumień w komunikacji. Natomiast zawsze można dyskutować o różnych pomysłach i interpretacjach tematu. Odpowiedni partner w dyskusji ma bardzo pozytywny wpływ na końcowe ujęcie. Często jest też tak, że klient ma po prostu do mnie zaufanie i wie, że wystarczy kilka jego wstępnych uwag, żeby otrzymał zdjęcie, którego oczekuje. To efekt wspólnych doświadczeń, a czasami po prostu dobrego portfolio i rekomendacji.
Myślę, że to się tyczy nie tylko fotografów martwej natury, choć faktycznie technicznych tricków jest naprawdę dużo i nie do końca chcemy się dzielić wypracowanym doświadczeniem z każdą napotkaną osobą.
Martwa natura to jedna z tych dziedzin, gdzie poza talentem i estetycznym wyczuciem, liczy się także warsztat - umiejętność oświetlenia przedmiotów, eksponowania jednych cech i maskowania innych. To wymaga też sporo cierpliwości, spokoju i lat praktyki, więc w zasadzie nawet podpatrzenie tricków na niewiele się przyda bez niezliczonych eksperymentów.
Nie wiem, czy najtrudniejsze, ale na pewno frustrujące jest fotografowanie niedokończonych modeli. Tworzenie iluzji doskonałości końcowego produktu na bazie prototypu to prawdziwa ekwilibrystyka. Często wynika to z coraz krótszych terminów, do których przyzwyczajają się klienci i niestety małej wrażliwości estetycznej. Na przykład plastykowy model flakonika perfum może i będzie identyczny, jak końcowy w sensie formy, ale szkło inaczej rozszczepia światło, co bezpośrednio wpływa na zdjęcia. Druga strona nie zawsze rozumie takie niuanse.
Nie wolno zapominać, że to jakość zdjęć jest wizytówką fotografa. Nie warto na pewno chodzić na skróty. Prosta rada, ale potrafi uratować godziny mozolnej pracy w postprodukcji: trzeba dokładnie i skrupulatnie przygotowywać elementy do sesji. Mały odcisk palca na szkle, czy metalu, potrafi zrujnować efekt i przerodzić się w wyretuszowaną powierzchnię, która tylko podszywa się pod rzeczywistość.