O dokumencie zaangażowanym, nowych modelach współpracy i współczesnym aktywizmie rozmawiamy z członkami nowo powstałej agencji RATS
Karol Grygoruk: Trudno w naszym wypadku mówić jedynie o fotograficznej agencji. Każdy z nas ma przynajmniej dwie funkcje. Jest nas siedmioro. Ja fotografuję i pomagam z tekstami, Agata Grzybowska zajmuje się fotografią i wideo, Filip Skrońc tworzy wideo i oczywiście pisze teksty, Grzegorz Wełnicki fotografuje i aktualnie eksperymentuje z VR, Marta Soszyńska jest reżyserką i producentką, Ewa Mielczarek to kuratorka i producentka, a Michał Dąbrowski jest grafikiem oraz pracuje z nami nad składaniem projektów w całość.
Agata Grzybowska: Absolutnie demokracja. Agencja ma pracować na nas, a my wszyscy na agencję i ideę, która jej przyświeca. Tylko podczas pracy nad projektami dzielimy się na podgrupy z liderką lub liderem. Karol: W agencji jest siedem osób. Jesteśmy w stanie podejmować decyzje większością głosów. Na razie nie mieliśmy z tym problemów.
Karol: Od dłuższego czasu chodziła za nami myśl stworzenia agencji, która podjęłaby się realizacji trudnych, zaangażowanych tematów związanych z szeroko rozumianymi prawami człowieka. Wymarzyliśmy sobie grupę szybkiego reagowania, która byłaby odpowiednio przygotowana do wyruszenia na realizację najtrudniejszych tematów w krótkim czasie. Zaczęliśmy rozmawiać o tym pomyśle z Agatą i Filipem. Był też taki moment, gdy przez chwilę spotykaliśmy się z członkami i członkiniami agencji Napo Images, by zastanowić się nad możliwością współpracy z jej fotografami i fotografkami. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na zupełnie nowy, własny projekt, choć wciąż pozostajemy z nimi w bliskim kontakcie. Nasza agencja miała nazywać się nieco inaczej, ale zablokował nas pewien istniejący już projekt…
Karol: AIMS, jak cele po angielsku. Długo zwlekaliśmy z rejestracją domeny, bo nie byliśmy pewni, czy to dobra nazwa. Któregoś dnia spotkaliśmy się i sprawdziliśmy adres www.aims.org. Okazało się, że istnieje duża organizacja chrześcijańska, która zrzesza misjonarzy z całego świata i niestety operuje postkolonialnymi kliszami. W międzyczasie, dla żartu, układaliśmy z Agatą różne anagramy i wyszło nam RATS, czyli Report, Advocacy, Transmedia and Storytelling. Muszę przyznać, że długo nie mogłem się przekonać do tej nazwy. Ekipa Napo Images nakręciła nas, że to dobry pomysł, bo RATS łatwo zapamiętać. Bałem się, że nikt nie będzie traktował poważnie agencji, której nazwa kojarzy się raczej z punkowym zespołem.
Agata: Dzięki. Potraktujemy to jako komplement (śmiech).
Karol: Trzeba dodać, że matką chrzestną tego projektu jest Katarzyna Lach, z którą przegadaliśmy wiele godzin. Bardzo pomogła nam też w pracy nad stworzeniem RATS bliska nam Aleksandra Szymczyk. Gdy spotkaliśmy się z Agatą i Filipem, wiedzieliśmy, że chcemy mieć agencję, od początku mającą konkretny charakter i cel. Mamy pracować nad zaangażowanymi materiałami. Wierzymy w fotografię, w jej wpływ na świat.
Karol: Słuchałem wystąpienia Piotra Andrewsa w ramach Wszyscy Jesteśmy Fotografami. Pamiętam jego krytyczne zdanie o znaczeniu fotografii wojennej i swoją wielką ochotę, by pokłócić się z nim publicznie (śmiech). Totalnie się z nim nie zgadzałem. Mam wielki szacunek do jego pracy i doświadczenia, dlatego oczywiście nie odważyłem się odezwać. Jest jednak mnóstwo przykładów na to, że fotografia zmienia świat. Choćby znane zdjęcia z placu Tiananmen, fotografie Nicka Uta czy Kevina Cartera. Gdy rozmawiamy, w Hongkongu odbywają się ogromne protesty, w Jemenie panuje głód. Bez pracy fotografów i fotografek media z trudem zainteresowałyby tym tematem opinię publiczną. My jesteśmy zaledwie malutkim trybikiem, podobnie jak ludzie z organizacji pozarządowych. Ale jeżeli nie jesteś częścią tej wielkiej machiny przemian, to nic nie zdziałasz.
Agata: Nasza praca zmienia też sytuację bardzo konkretnych osób. Mam bardzo stary przykład z pracy na Ukrainie. Pierwszy raz poczułam, że to ma sens, gdy fotografowałam pewną dziewczynkę, która miała na twarzy narośl nowotworową. Jej matka nie posiadała środków na leczenie. Tydzień po publikacji zdjęcia w Gazecie Wyborczej czytelnicy i czytelniczki zebrali pieniądze na niezbędną operację. Widzę też, jak rozmowy o fotografii i jej oddziaływaniu wpływają na moich studentów i studentki. Gdy pokazuję im cykle fotograficzne opowiadające o wojnie czy łamaniu praw człowieka, zostają po zajęciach, zadają pytania, otwierają się na nowe informacje.
Karol: Gdy New York Times opublikował fotografie umierającej z głodu 7-letniej Amal Hussain z Jemenu – autorstwa Tylera Hicksa – wywołały one lawinę działań pomocowych. Oczywiście nie mamy takiego zasięgu jak NYT, ale cały czas staramy się dotrzeć z naszymi projektami do jak najszerszej grupy odbiorców.
Ewa Mielczarek: W najbliższym czasie mamy w planach wprowadzić fotografię w przestrzeń miejską, m.in. na bilbordy. Wydaje mi się, że to jest pewna nowość i ma szansę dotrzeć do szerokiego grona. Dla mnie też dużym odkryciem było podejście członków zespołu do myślenia nie tylko o treści, lecz także korzystaniu z nowych mediów w świadomy sposób, np. wykorzystując pozornie banalne formy takie jak InstaStories.
Karol: Chcielibyśmy używać metod m.in. ze świata reklamy do komunikowania materiałów zaangażowanych. Michał Dąbrowski, nasz grafik, słusznie zauważył, że jeśli zrobisz kolejną reklamę na kolorowej kartce A4 i wrzucisz ją do skrzynki, to najprawdopodobniej nikt nawet na nią nie spojrzy, bo istnieją już miliony identycznych. Jeśli zrobisz ją np. w nawiązaniu do formy pocztowego awizo, to jest duża szansa, że tak się nie stanie. Musimy wyjść poza klasyczne formy medialne, bo coraz mniej osób śledzi media w ogóle.
Agata: Chodzi o to, by dotrzeć do jak najbardziej zróżnicowanej grupy odbiorców. Chcemy publikować z jednej strony online, a z drugiej pojawiać się z naszymi projektami w galeriach, ale też np. w ekskluzywnym salonie samochodowym. Jeśli znajdą się zainteresowani i będzie możliwe zwiększenie zasięgu tego, o czym opowiadamy, nie ma złych metod.
Agata: Każdy ma chyba trochę inny. Moim celem jest opowiadanie historii ludzi, których z różnych powodów, np. politycznych, nie można lub nie da się usłyszeć.
Agata: Rzeczywiście nie robię już miejskich tematów dla Gazety Wyborczej. Jednocześnie chyba zawsze była we mnie pewność, jakie historie interesują mnie fotograficznie.
Ewa: Dla mnie najważniejszym celem jest zwiększenie świadomości w obszarze współczesnych problemów dotyczących praw człowieka. Prócz opowiadania historii, ważną częścią jest edukacja, realizowana poprzez panele dyskusyjne, debaty itd.
Agata: Ważna jest też praca z dziećmi i nastolatkami. Wydaje mi się, że najwyższy czas zwrócić uwagę na całkowity brak edukacji wizualnej.
Karol: Zwyczajnie wierzę w to, że fotografia może zmieniać postawy ludzi i – szerzej – może zmieniać świat. Czy nasze projekty, czy publikacje działają? Na ogół trudno to dostrzec, innym razem nasza praca zmienia życie jednej osoby, ale z mojej perspektywy to właśnie sprawia, że warto się angażować, działać. Natomiast nie czuję potrzeby udowodnienia sobie, że moje zdjęcia mają wpływ na rzeczywistość. Ja to po prostu wiem.
Agata: Polskie organizacje pomocowe bardzo często mają taką zasadę, że wysyłają fotografa w jedno miejsce i nie ma on szans, by w nie wrócić. Taki model pracy jest dla mnie bez sensu. Byłam teraz w Jordanii wraz z dwójką dziennikarzy, którzy mieli też ze sobą aparaty fotograficzne. Pracując w miejscach dotkniętych konfliktem, staram się nawiązać kontakt z bohaterami i bohaterkami, dać im czas na oswojenie się ze mną i z obiektywem. Tymczasem, gdy udawało mi się zbliżyć do bohaterek z obozu dla uchodźców i uchodźczyń w Jordanii, za chwilę pojawiali się dziennikarze z aparatami i bez pytania zainteresowanych o zgodę zaczynali fotografować. Przez to, że fotografowie czy dziennikarze mają dwie godziny w jednym miejscu na realizację materiału, to ta praca właśnie tak wygląda.
Dla mnie ważne jest, by bohater nie był anonimowy, by uznać jego sprawczość, uszanować wolę. Nie potrzebuję ilustracji. Zawsze podziwiałam Maćka Moskwę, który nie ma ani jednego zdjęcia bez imienia i nazwiska bohatera, więcej: jego historii. Do dziś nie mogę przestać myśleć o słynnej już fotografii Alana Kurdiego, 3 letniego chłopca, który utonął podczas próby przedostania się do Europy. Przerażało mnie to, że ludzie będą pamiętać jego czerwoną koszulkę, ale za chwilę nikt nie powtórzy jego imienia i nazwiska. Zaczęłam sobie tatuować imiona i nazwiska ofiar kryzysu uchodźczego.
Karol: Polska Akcja Humanitarna ma bardzo mocno określone zasady etyczne. Działając w terenie, pracownicy organizacji po prostu ich nie łamią. Nam jako agencji RATS zależy na tym, by współpracować z organizacjami pomocowymi i przekazywać to, co ważne za pomocą innych mediów, ale tak, by nigdy nie rezygnować z tych etycznych ram.
Karol: Przy fotografie czy dziennikarzu na ogół jest ktoś z organizacji. Za chwilę jedziemy we trójkę do Iraku: Filip, Agata i ja. I po raz pierwszy bez opieki pracownika PAH-u. To jest przełom. Będziemy tam również dwa tygodnie, a nie dwa dni.
Karol: Jedziemy do irackiego Kurdystanu. Będziemy pracować w obozach dla uchodźców i IDP (Internally Displaced People). Dostaliśmy również propozycję realizacji długoterminowego projektu opowiadającego o koncepcji domu. Ostatecznie chcielibyśmy dotrzeć do wszystkich miejsc, gdzie pracuje PAH. W efekcie ma powstać platforma multimedialna z materiałami fotograficznymi, wideo oraz tekstami i dźwiękami, wystawa i materiały gotowe do publikacji w prasie i mediach społecznościowych. Od samego początku pracujemy z Michałem, który podpowiada nam, jak realizować materiał, mając na uwadze publikacje w różnych formatach, z Ewą, która zastanawia się, gdzie i jak wykorzystamy materiały. Czasem mam wrażenie, że bliżej nam do pracy w reklamie (śmiech).
Agata: Chodzi nam o to, by pokazać historie z Ukrainy, Syrii czy Iraku. Historie uchodźcze mogą być bardzo podobne. Mogą dotyczyć Ciebie, jak i pani przy stoliku obok. Zależy nam na tym, by zatrzeć granice inności.
Ewa: Uprzedzenia i strach wynikają przede wszystkim z niewiedzy. Pokazując, jak żyją uchodźcy i uchodźczynie, chcemy zwrócić uwagę na to, jak mało nas różni.
Karol: Wydaje mi się, że często popadamy w pychę i uważamy, że my fotografowie czy dziennikarze jesteśmy wolni od uprzedzeń i myślowych skrótów. Niedawno pracowałem na Ukrainie z Minority Rights Group, fotografując rodziny Romów. W ostatnich latach dochodziło do fali przemocy i pogromów na tej społeczności. Uświadomiłem sobie, że mając 34 lata, nie wiem nic o tym, jak żyją i z jakimi problemami zmagają się romskie rodziny. Nigdy nie poświęciłem czasu, by poznać tę grupę.
Ewa: Myślę, że nasza przewaga polega na tym, że jesteśmy tego świadomi i ciągle w rozmowach stawiamy sobie nowe cele. Projekt DOM miał mieć inny tytuł, po ang. shelter, czyli „schronienie”, ale też „schronisko”. Uznaliśmy, że to jest stygmatyzujące i nie chcemy tego tak nazywać. Ale sami nie jesteśmy wolni od pewnych kalk.
Karol: Wychowaliśmy się w pewnej kulturze dziennikarskiej i dokumentalnej, która potrafi być naznaczona rasizmem, mizoginią i postkolonializmem. Ostatnie lata zmieniły bardzo wiele, pojawiło się nowe podejście w myśleniu o fotografii i obrazowaniu. Gdy przyjrzymy się fotografiom dokumentalnym z lat 80. i 90., to trochę się dziwimy, jak pracowali fotoreporterzy. W świecie dokumentu funkcjonował mit twardziela kowboja, który pojedzie i pokaże innym, jak wygląda świat. Dziś, gdy ten świat stał się mały, liczy się głębsze spojrzenie i przede wszystkim próba zrozumienia tematu.
Agata: Mnie to przeraża, bo moim zdaniem ten model wciąż jest obecny. W zeszłym miesiącu pojawiła się na rynku nowa książka o reporterach wojennych, reklamowana jako publikacja o polskich bohaterach. Jakich bohaterach? Mam wrażenie, że pominięto historie ludzi, którzy są tutaj najważniejsi.
Karol: Jestem przekonany, że zdarzają się przypadki, w których pieniądze są źle wydatkowane lub czasem źle skalkulowane, jak zła inwestycja. W miejscach objętych kryzysem dochodzi również do nadużyć, sytuacji przemocowych. W pomocy humanitarnej tak jak w mediach zdarzają się źli ludzie. Nie wyobrażam sobie, by nie reagować w takich sytuacjach. Gdyby nie udało mi się tego zmienić, to zerwałbym współpracę. Starałbym się nagłośnić daną sytuacje.
Ewa: Marta jest u nas ekspertką od NGO. Przez kilka lat pracowała z Lekarzami bez Granic. Ma dużo kontaktów, zna wiele organizacji i to ona jest pewnym filtrem dla nas, z kim współpracować, a na kogo lepiej uważać.
Karol: Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało, jakbym oskarżał tzw. stare pokolenie fotografów. Zrobili wiele wspaniałych zdjęć, które miały wpływ na rzeczywistość, na mnie i na to, że dziś chcę fotografować, ale też „stare” media doprowadziły do sytuacji, w których rzeczywistość została zniekształcona, np. współcześnie Afryka Subsaharyjska kojarzy nam się przede wszystkim z głodem, Islam – z przemocą, a mało kto stara się dostrzec coś więcej. Wciąż dochodzi również do sytuacji, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Przykład z Bangladeszu: kobiety, uchodźczynie, które przetrwały gwałty, były bohaterkami wywiadów 50 różnych dziennikarzy. Nikomu nie przyszło do głowy sprawdzić, czy fi xer nie wystawia tych samych osób po wielokroć. To nie jest zła wola dziennikarzy. System medialny jest tak skonstruowany, że trzeba oddać materiał natychmiast. My pracujemy z zupełnie innym nastawieniem, często również nie mamy nad sobą redakcji, która dociska nas, by oddać coś „na szybko”. Część z nas ma również doświadczenie w pracy z organizacjami pozarządowymi.
Agata: Może jesteśmy młodzi (śmiech), ale większość z nas pracuje z tematem kryzysu od wielu lat. Kiedyś wojny wyglądały inaczej. Miejsca, do których dziennikarze mieli dostęp, były też inne. Współcześnie praca dokumentalisty polega głównie na czekaniu i pracy z ofiarami wojen, a nie z wojskiem.
Ewa: Podczas realizacji projektu DOM nie mamy żadnych ograniczeń dotyczących tematów, miejsc, czasu pobytu. Może jedynie finansowe, nad czym pracujemy (śmiech).
Agata: Ustaliliśmy też, że możemy wracać w każde miejsce kilkukrotnie, by mieć szansę pogłębić temat. Mamy szczęście, że organizacja (PAH) doskonale rozumie takie podejście.
Karol: Wciąż utrzymuję się z tej pracy. Mam fantastycznego agenta, który rozumie, że nie przyjmuję zleceń z fast foodów, koncernów paliwowych itd. Poza tym działam jak dawniej.
Agata: Podstawą są stałe składki. Chcemy realizować zlecenia fotograficzne także w Polsce, np. portrety na zamówienie i w ten sposób dofinansowywać działalność agencji.
Karol: Nie bardzo wierzę, że można żyć tylko z jednego źródła, więc każdy z nas robi także inne rzeczy. RATS ma formę trochę spółdzielni, czasem związku zawodowego. Od samego początku jesteśmy przekonani, że musimy się wzajemnie wspierać.
Karol: Nie widzę innej możliwości.
Agata: Chyba tak (śmiech). Musimy o siebie dbać, ale to nie znaczy, że wszyscy się przyjaźnimy.
Ewa: Lubimy się i szanujemy.
Karol: Nie mógłbym pracować z kimś, kogo nie lubię. Musimy być nakierowani na grupę. Moja siła jest mierzona tym, jak silna jest grupa, którą tworzymy.