Zuzą Krajewską rozmawiamy o "Imago" - jej głośnym projekcie poświęconym wychowankom zakładu poprawczego w Studzieńcu
Kiedy byłam małą dziewczyną, to miałam niezbyt grzecznych kumpli, z których niektórzy zahaczyli o wymiar sprawiedliwości. Może dlatego. Ten projekt wymyśliłam sobie jakieś 6 lat temu, ale Bartek Wieczorek, z którym wtedy pracowałam, nie chciał go robić, więc nie naciskałam.
Wiesz, interesują mnie rzeczy, które są na styku kontrastujących ze sobą pojęć, a w tym przypadku mamy ładne połączenie, bo to dzieci, czyli niewinność i słodycz, które zrobiły już bardzo złe rzeczy - czyli mrok. Ten kontrast spowodował, że chciałam się temu przyjrzeć. To była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy 6 lat temu - przyjrzeć się złym dzieciom. I dopiero po urodzeniu córeczki byłam w stanie emocjonalnie w to wejść, bo jest w tej opowieści bardzo dużo nieszczęścia.
Tak, poprawczaka szukałam w zrywach od 5 lat. W związku z tym, że moja mama jest lekarzem w Malborku, myślałam o tamtejszym poprawczaku, bo w małych miastach wszyscy się znają i byłoby łatwiej. Tak się jednak szczęśliwie złożyło, że znalazłam Studzieniec. Trafiłam tam dzięki mojemu chłopakowi. Pokazał mi to miejsce w drodze do term i jestem mu za to bardzo wdzięczna. Do term nie dojechaliśmy.
Za pierwszym razem nie weszliśmy do środka, jeździliśmy wokół taką dresiarską beemką z przyciemnianymi szybami, podejrzane prawda? Pamiętam jak łyse chłopaki patrzyli na nas zza płotu. Musiało to wyglądać co najmniej dziwnie.
Rok później. Napisałam list, zadzwoniłam i weszłam.
Zaczęłam po prostu robić zdjęcia. Nie jestem typem człowieka, który sobie coś wymyśli i próbuje rzeczywistość w to wkręcić. Jestem raczej typem polującym. Zresztą, tak też mam na sesjach komercyjnych. Mówię: "koniec" i obserwuję, co się wtedy dzieje na planie, czasem krzyczę: "poczekajcie, poczekajcie". I mam coś, czego nie byłabym w stanie zaplanować. Zależy mi na naturalności i łapaniu czegoś niepowtarzalnego. To jest cała zabawa.
Na prawdziwe emocje. Okazało się, że w chłopakach jest zapis nieszczęścia, przez które są uwarunkowani i wszystko, co robią, jest na ten temat. Nawet jak się wygłupiają czy żartują, zawsze z tyłu głowy mają nieszczęśliwe, skopane, skrzywdzone dziecko.
Decyzja zapadła po rozmowie z Michałem Suchorą (kuratorem wystawy "Imago"), bo chciałam najpierw zrobić dziewczyny, ale jak zaproponował mi wystawę z Anią Grzelewską, a tematem Ani zdjęć jest jej córeczka, pomyślałam, że chcę wzmocnić ten kontrast i zestawić ją ze złymi chłopakami właśnie.
Foto
|
IMAGOTo tytuł wystawy dwóch artystek, Anny Grzelewskiej i Zuzy Krajewskiej, która do tej pory pokazana została w Galerii im. Jana Tarasina w Kaliszu (2016) i Domu Słowa Polskiego w Warszawie (2016). Podczas wernisażu w Warszawie odbyła się aukcja charytatywna, z której dochód przekazany został na rzecz wychowanków Zakładu Poprawczego im. J. Wieczorkowskiego w Studzieńcu. Tytuł projektu nawiązuje do stadium rozwoju owada, stanowiącego etap przejściowy pomiędzy dzieciństwem a dorosłością. W takim właśnie momencie życia sportretowana została córka Anny Grzelewskiej, bohaterka cyklu "Julia Wannabe". Fotografowana na przestrzeni lat dziewczynka przechodzi na naszych oczach metamorfozę. Ze złotowłosego dziecka zasypiającego w łóżku rodziców zmienia się w piękną, świadomą swej kobiecości nastolatkę. Sportretowani przez Zuzę Krajewską chłopcy są rówieśnikami Julii. Nie mieszkają jak ona w domach z rodzicami i rodzeństwem, tylko w zakładzie poprawczym. Jak tam trafili? Za eksperymenty z dorosłością i nieprzestrzeganie norm społecznych. Kiedy jako 18-latkowie opuszczą zakład nikt nie da im już taryfy ulgowej; będą musieli poradzić sobie bez pomocy wychowawców, zajęć terapeutycznych, narzuconych im ograniczeń. |
Myślę, że jest tak, że jak coś robisz najuczciwiej jak się da, to to działa na ludzi. Poza tym zobacz, w jakim jesteśmy momencie teraz. Dużo się rozmawia o przyszłości kraju, nowym pokoleniu, Polsce. Oni są nowym pokoleniem, dzieciakami, o które trzeba zadbać. Myślę, że sukces aukcji spowodowany był właśnie tym, że ludzie byli poruszeni i chcieli chłopakom pomóc. Czuły punkt. Bardzo dobrze "Imago" zostało też odebrane na świecie, piszą o tym portale fotograficzne, magazyny, sama jestem zaskoczona zasięgiem, tym, że porusza i interesuje również bez kontekstu polskiego.
Jak każesz komuś przestawić dwa krzesła, bo coś wygląda jak "Ostatnia wieczerza", a oni już wiedzą, że to jest "Ostatnia wieczerza", i ten który siedzi w środku krzyczy: "Frajerzy, przytulcie się do Jezusa", to kreujesz czy nie? Ja ich czasami prowokowałam do wygłupów, a oni często mnie w coś wkręcali: "Proszę Pani, niech Pani patrzy". Nie jestem dokumentalistką. Po prostu rejestruję sytuacje, które, moim zdaniem, znaczą więcej, niż się pozornie wydaje. Plus robię masę portretów.
W wieku 15 lat, na pierwszej lekcji języka polskiego w liceum plastycznym w Orłowie pani Maria Morawska pokazała nam album Nan Goldin i się zaczęło. Moja głowa pamięta obrazy, historie sztuki, rzeźby, zdjęcia, więc pewne kompozycje, kadry, światło na mnie działają bardziej.
Wieczór w Studzieńcu, grupa numer jeden, ich ukochana wychowawczyni mówi nam, że ma urodziny i będzie impreza. Chłopaki pracujący w kuchni zrobili w ciągu dnia ciasta, przynieśli napoje i wszystko rozłożyli na takim bardzo długim stole, przy którym wszyscy usiedli. Naprzeciwko stoją piłkarzyki, gdzie trzymaliśmy z Borysem (asystentem) nasz sprzęt. Kiedy się obróciłam, nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam - symetria, czerwone kotary, oni w jednej tonacji (piżamy, klapki, skarpetki), absolutnie ładny obraz. Poprosiłam: "Poczekajcie chłopaki, zostańcie tam, tylko zabierzcie te dwa krzesła z przodu". Zrobiłam tylko cztery klatki, bo ktoś włączył disco polo, i się rozpierzchli.
Porównywalnie, bo praca z ludźmi wygląda podobnie, niezależnie od okoliczności. Musisz być dla nich. A technicznie? Na początku zawsze dużo rozmawiam, robię notatki, przyglądam się, podobno krzywię głowę i mrużę oczy. Tak mnie naśladują. (śmiech)
Duże wrażenie zrobił na mnie przede wszystkim dyrektor, który jest niesamowitą osobą. Jego ojciec też pracował w Studzieńcu, teraz pracuje tam jego syn. Całe życie służą tym chłopakom. Jeżeli zapytasz któregokolwiek z tych chłopaków o osobę, którą bezgranicznie szanują w tym ośrodku, to powiedzą, że jest nią dyrektor. On z jednej strony jest bardzo otwarty, mądry i dobry, a z drugiej musi być twardy, zna zasady, wie, że ciężko jest im zaufać, że potrafią być podli. Traktuje ich jak prawdziwy ojciec - figura, jakiej w realnym życiu nie mieli.
Jeśli chodzi o chłopców, najcieplej wspominam opowieści bliźniaków, z których jednego już niestety nie ma. Ich historie to jest scenariusz na film - urocze dzieci w świecie przestępczym. Wszystko, co robili, jest niepoważne, zabawne i rozczulające, mimo tego, że poza prawem.
Brak czasu. Chciałabym siedzieć tam cały czas. Gdybym mogła z tego żyć, to pewnie byłoby tak, że 30% mojej pracy to byłaby moda, okładki, magazyny, a 70% to grzebanie w tego typu tematach.
Ale to jest w tym kraju jeszcze zbyt trudne, bo nie ma instytucji, które kupują taką fotografię, jako zapis Polski teraz, a prywatni kolekcjonerzy wolą raczej przyjemniejsze tematy. Chciałabym służyć fotografią społeczeństwu jak Sharon Lockhart, ale nie wydaje mi się to tu możliwe.
No jasne.
Przede wszystkim chciałam spuścić manto tym rodzicom. Jak można tak źle traktować takie wspaniale, inteligentne, kochane dzieciaki.
Taka, jaką zafunduje im społeczeństwo i ich rodziny. Taka, jaką sobie wymyślą i wytrwają w postanowieniu, pokonają trudności. Oni mają cholernie trudny start. Warto im pomagać.
Wiesz co, dla mnie najbardziej wzruszające było to, że na wernisażu widzieli ludzi zaangażowanych w cały ten projekt, licytujących prace, na których są te ich japki, ciała niedorosłe. Dostali inny wymiar siebie, poczuli, że są ważni - nie wtedy, jak potrafią sprawnie komuś zrobić krzywdę, ale po prostu, bo są dzieciakami. To było super.
Wytworzyła się między nami więź. Myślę, że utrzymanie jej w czasie może być trudne. Kiedy robiłam projekt, to starałam się trzymać ich emocjonalnie w ryzach, mówić im, co jest dobre, a co złe i jak można prostymi sposobami pewne rzeczy przeskoczyć. Ale nie wiem, jak to będzie wyglądać za jakiś czas. "Kiedy Pani do nas przyjedzie?" - to bardzo częste pytanie.
Każde spotkanie było wyjątkowe. Cały proces pracy nad "Imago" był mega wciągający, nauczył ich i mnie bardzo wielu rzeczy. Pamiętam, jak trudna była dla nich pierwsza rozmowa i sytuacja, w której bliźniak miał złapać brata bliźniaka za głowę i na chwilę się zatrzymać. Z zakłopotania zaczęli się śmiać. Albo jak Patrykowi koń położył na głowę swój pysk. Ten chłopak uśmiechnął się pierwszy raz, odkąd go poznałam.
Na początku używałam cyfrowego średniego formatu - Phase One'a. Dość szybko jednak przerzuciłam się na analogową, średnioformatową Mamiyę 6x7.
Już mówiłam Ci, co mnie interesuje. Zobacz, mówisz brutalność kontra delikatność, ja stawiam między tymi pojęciami "i". Łączę je i patrzę, co z tego wychodzi. Myślę, że "Imago" to jest mój pierwszy, szczęśliwie zakończony, poważny projekt. Mam wrażenie, że jestem dopiero na początku swojej drogi. Nie wiem, co się wydarzy dalej, ale spokój, jaki przynosi robienie takich projektów, jest mi bardzo potrzebny do życia.
Ale to wzrusza właśnie. Najciekawsze są dla mnie prawdziwe tematy. Również komercję staram się robić w taki sposób, żeby zachowywała ona taką prawdziwą, czasem również niepokojącą wibrację.
Traktuję je jako część mojej fotograficznej misji, mojego życia fotograficznego. Nie traktuję tej pracy jako "pracy". Fotografia jest czymś, co wprowadza mnie w stan oderwania - kiedy fotografuję, nie czuję, że pracuję. Żyję.
Tak, to jest zachowanie zdrowego balansu. Moje własne projekty stanowią dla mnie podstawę bycia fotografem.
Może tak kiedyś się stanie, przede mną jeszcze co najmniej 40 lat fotografowania, więc jest szansa, że się coś tu zmieni, że fotografia będzie poważniej traktowana, będzie źródłem wiedzy o świecie, o Polsce, o nas. Może zacznie być szanowana i dobrze opłacana przez instytucje, nie tylko w służbie mody i reklamy.