Pierwsze zdjęcie opublikował w wieku 5 lat. Dziś jest uznanym fotografem łączącym autorskie projekty z pracą dla prasy
PROfil |
Michał Szlaga Rocznik 78., absolwent, a od 2015 również wykładowca Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Autor projektów Odyseja, Złe jutro, Polska Rzeczywistość oraz głośnego cyklu Stocznia Gdańska. Ma na koncie wiele wystaw indywidualnych (m.in. w Europäischen Monats der Fotografi e, Polnisches Institut Berlin, na Opolskim Festiwalu Fotografi i i Międzynarodowym Fotofestiwalu w Łodzi) oraz nagród (2012 Grand Press Foto, 2012 BZ WBK Press Foto, International Photography Awards, 2014 Gdańsk Press Photo). Wydał dwie autorskie książki (Paskudne Pocztówki, Stocznia), w przygotowaniu jest nowy album "Polska". Od wielu lat współpracuje z prasą, publikował m.in. w Malemen, Przekrój, Newsweek Polska, Twój Styl czy Viva!. Do zbiorów paryskiego Centrum Pompidou w 2016 r. trafiły wydruki, diapozytywy, film oraz książka "Stocznia". Cały zestaw jest odbiciem lustrzanym wystawy, która została zaprezentowana po raz pierwszy w Berlinie w 2014 roku. www.szlaga.com |
Mój pierwszy projekt nie dotyczył stoczni. Na studiach opublikowałem w „Kwartalniku Fotografia” serię autoportretów, które zrobiłem na Akademii Sztuk Pięknych. Pierwszy raz w Stoczni Gdańskiej pojawiłem się w 1999 roku. Akademia prosiła swoich studentów, żeby znaleźli sobie miejsce, w którym chcieliby popracować przez jakiś czas. Uczelnia zapewniała pismo, które umożliwiało nam wejście w środowisko, które chcieliśmy poznać. Wziąłem to pismo i poszedłem z nim do stoczni, którą obserwowałem od co najmniej kilkunastu lat. Nigdy nie byłem jeszcze „na zakładzie”, chociaż cały czas obcowałem z tym miejscem.
Nie, jestem z Kaszub, jednak jeździłem do Gdańska, bo przez wiele lat leczyłem tam wzrok. Co roku spędzałem miesiąc na ciągłych przejazdach. Pamiętam stację Gdańsk -Stocznia, Dworzec Główny; wysiadanie z autobusu, przesiadanie się do SKM-ki. To było dla mnie szalenie interesujące. Imponowała mi skala stoczni. Kiedy bardziej zainteresowałem się tematem, dowiedziałem się, że zajmuje ona ponad 100 hektarów. W starych granicach stocznia była widoczna z większości punktów w mieście.
Wykorzystałem je, wszedłem do stoczni i od razu wiedziałem, że muszę tam wrócić. Na początku dostawałem jednorazowe pozwolenia, dzięki którym udawało mi się również odwiedzać jednego z dyrektorów zakładu. Po jakimś czasie wróciłem do niego z odbitką z podziękowaniem. To pozwoliło mi dobrze zapisać się w pamięci osoby decydującej o tym, kto ma prawo wstępu na teren stoczni.
Nie do końca. Po roku dowiedziałem się, że nie może mi już więcej wystawiać pozwoleń, bo pojawił się nowy właściciel, czyli firma deweloperska, która kupiła ten teren. To był kolejny etap, który trwał do 2007 roku. Firma miała pomysł, żeby wybudować na terenie stoczni nową dzielnicę.