"Słońce wysoko na niebie, spuszcza żar tropików prosto na mój kark. Po kilkuset metrach dochodzę do portu i staję jak wryty. Jest".
Autokar zatrzymuje się na chwilę w mieście X. Wraz z uczestnikami warsztatów bierzemy ze sobą graty i wysiadamy. Miasto słynie z kamienic wokół rynku. To coś, co oglądałem już w Hawanie i zapewne zobaczę również w kolejnych miastach Kuby. Nuda. Nawet nie przystawiam aparatu do oka. Idę dalej w kierunku portu. Po drodze komercyjne stragany. Ochy i achy nie mają końca, a mnie klapek uwiera w duży palec u nogi. Wyraźnie zwalniam. Słońce wysoko na niebie, spuszcza żar tropików prosto na mój kark. Po kilkuset metrach dochodzę do portu i staję jak wryty. Jest.
Na pirsie dzieciaki łowią ryby, a obok nich jest kot. Temat taki, że wszyscy ruszyli do ataku z aparatami. Analizuję temat. Jeden chłopiec biały, drugi czarny, szare nabrzeże. Pod słońce wszystko wyprane z koloru, ale bliki na wodzie przepyszne. Czyli plastyka atrakcyjna od razu ze wskazaniem na zdjęcie czarno-białe. Otoczenie wokół zdarzenia ascetyczne i mało malownicze, co sugeruje zacieśnienie planu i wykorzystanie długiej optyki. Kot nie ucieka – widać łakomczuch, jest szansa na drugie podejście.
Zajmuję pozycje do strzału. Ustawiam się pod słońce. Aparat mam na takiej wysokości, aby woda z blikami stanowiła większość kadru, jednocześnie podnoszę horyzont mocno do góry. Kontroluje ustawienie parametrów ekspozycji i... czekam. Przed obiektywem od czasu do czasu przechodzą ludzie. Czekam aż coś wydarzy się w kadrze.
Chłopcy zmieniają pozycje, kot się łasi, przymila i czeka na rybkę, potem skubie rybkę, potem idą sobie nasyceni obrazami fotografowie. A potem, kiedy jeden z chłopców obraca się do kota, wyciąga się na nabrzeżu i łapie atrakcyjne światło, strzelam fotkę ja. Będący w tle, w cieniu, czarny chłopiec uplastycznia kadr. Robię serie zdjęć, by uchwycić najlepsze gesty i pozy chłopców, A nie zapominając przy tym o kocie. Szczególnie zależy mi na tym, aby wszyscy odpowiednio, geometrycznie wpisali się w kadr.
Kiedy byłem już zadowolony, zacząłem skracać dystans i fotografować inną ogniskową z wykorzystaniem innej perspektywy, na innym tle, z rożnych kierunków: pod słońce, ze słońcem, itd. Po prostu robiłem warianty tego samego tematu, korzystając z okazji i uprzejmości kota. Powstała bardzo ciekawa seria różnych zdjęć, z których trudno było wybrać najlepsze. Jednak, zgodnie z zasadą pierwszeństwa pomysłu, pokazuję to pierwsze.
Wróciliśmy do autobusu. Całe fotografowanie zajęło nie więcej niż kilka minut, mimo że proces powstania zdjęć był bardzo złożony. Wieczorem przy butelce rumu przejrzeliśmy nasze zdjęcia i naprawdę mieliśmy o czym warsztatowo rozmawiać. Ale szansy na powtórzenie zdjęć dla tych, co nie widzieli i nie czuli tematu, już nie było.