To jeden z najbardziej oryginalnych polskich fotografów komercyjnych, który konsekwentnie rozwija swój niezwykły, inspirowany sztuką współczesną styl. Poznajcie Jacka Kołodziejskiego - pasjonata mody i designu, człowieka żyjącego na styku klasyki i nowoczesności.
PROfil |
Jacek Kołodziejski
|
Chyba zawsze miałem podwójną osobowość. Z jednej strony interesowałem się sztuką, a z drugiej - popkulturą. Czytając filozoficzne książki, miałem puszczone w tle Fashion TV - taki dosyć specyficzny miks. To były pierwsze fascynacje licealne, ale najciekawsze jest to, że tak naprawdę nigdy nie definiowałem się w stu procentach jako fotograf. Zawsze myślałem, że zostanę artystą, który będzie się posługiwał fotografią.
Nie. Trafiłem najpierw do Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi, po roku przeniosłem się na Akademię Sztuk Pięknych do Poznania. Nie myślałem o tym, żeby pracować jako fotograf komercyjny, modowy czy dokumentalista. Miałem ambicje artystyczne. Akademia w Poznaniu dała mi coś, co było bardzo ważne, czyli nauczyła myślenia o tym, co się chce zrobić, a nie jak.
Zgadza się. Ciekawe jest to, że najmniej lubianą przeze mnie pracownią była wtedy pracownia fotografii reklamowej, największą kosę tam miałem. To, co proponowałem, kłóciło się z ogólnie przyjętą definicją tego rodzaju fotografii. Z perspektywy czasu myślę, że upór się opłacał.
Wydaje mi się, że to była bardziej zmiana pokoleniowa, jeśli chodzi o traktowanie fotografii reklamowej. Już wtedy myślałem o niej w innych kategoriach, a szkolne podejście gryzło mi się z tym, co miałem w głowie. Trzeba było spełniać określone wymagania wykładowców i to było bardzo złe.
Tak. Wiesz, z przyjemnością poznawałem ten warsztat, ale nie tak się to teraz robi. Postprodukcja była niedozwolona. Wyobraź sobie, że w 2003 czy 2004 r. nie wolno było używać Photoshopa w pracowni fotografii reklamowej. Fotografii nie można w tej chwili oderwać od postprodukcji. To jest jej element twórczy.
W 2004 r. przyjechałem z Poznania do Warszawy. Stworzyłem swoje pierwsze, bardzo niestandardowe portfolio, które wydrukowałem na drukarce laserowej. Pokazałem je Przemkowi Bogdanowiczowi, który wtedy był dyrektorem artystycznym G7, jednej z najlepszych agencji w stolicy. Spodobało mu się to, co robiłem i umówił mnie z Tomkiem Paśkiem, który prowadził jedną z pierwszych agencji fotograficznych w Polsce - Photoby. Tomek też polubił moje prace, lecz powiedział, że będzie trudno je sprzedać. Zaczęliśmy jednak sobie rozmawiać o fotografach, którzy, tak jak Erwin Olaf czy David LaChapelle, komercję przeplatają z bardzo kreatywnym podejściem. To były postacie, które przez swój styl definiowały współczesną reklamę. Jako młody, 24-letni człowiek szybko sobie uświadomiłem, że nie chodzi o to, żeby zrobić perfekcyjne zdjęcie reklamowe, tylko żeby sprzedać swój pomysł. Tylko wtedy jesteś w stanie osiągnąć sukces w tej branży.
Potem nastąpił bardzo ciekawy okres samorozwoju, czyli budowania portfolio na bazie własnych projektów autorskich, pierwsze sesje do Exklusiv, realizowanie autorskich rzeczy, które przyłożyły się do tego, że wkładałem je sukcesywnie do portfolio i w końcu dostałem się do agencji Photoshop (teraz Summer 76). Następnie zrezygnowałem z niej i w krótkim czasie poznałem Michała Majewskiego, który założył nową agencję - Shootme. Dla Michała fotografia to pasja, szybko się dogadaliśmy i do dzisiaj właśnie Shootme mnie reprezentuje. Bardzo ważne jest to, że zarówno Michał, jak i ja szukamy nowych rozwiązań i cały czas staramy się rozwijać.
Że w stu procentach ją kreuję.
Moim celem jest bycie pomiędzy. Wydaje mi się, że u nas powstaje nisza, która już jest na Zachodzie. Na tamtejszym rynku funkcjonuje wielu fotografów, którzy z jednej strony są reprezentowani przez galerię, a z drugiej - przez agencję, która załatwia im zlecenia komercyjne. Fotograf jest wręcz bardziej doceniany przez to, że zajmuje się działaniami artystycznymi. Przy wynajmowaniu go na zlecenie, interesuje cię jego styl, a nie umiejętności rzemieślnicze, umożliwiające wykonanie zdjęcia.
Mało inspiracji płynie do mnie bezpośrednio od innych fotografów. Może to jest kwestia tego, że bardzo interesuję się sztuką współczesną. Mam wrażenie, że wielu fotografów wchodzi w jakieś konkretne inspiracje fotograficzne i to bywa dla nich zgubne. Oczywiście, mogę powiedzieć, że Helmut Newton czy Viviane Sassen są dla mnie inspirujący...
Nie, mam dla nich szacunek, lecz nie nazwałbym ich moimi mistrzami. Mój mistrz to jest taka wirtualna postać, zlepek wielu nazwisk, pośród których znajdują się malarze, fotografowie i designerzy. Jest to postać, która nigdy nie mogłaby zaistnieć w rzeczywistości.
Jedna z moich bardzo wczesnych inspiracji zrodziła się około 2002, 2003 r., kiedy wpadł mi w ręce magazyn Wallpaper, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Myślę, że właśnie takie magazyny jak Surface czy bardziej modowy WAD, związane z designem, były dla mnie największą inspiracją przy tworzeniu fotografii reklamowej. Magazyny, które nigdy nie przyjeżdżały do Polski, przywoziłem z zagranicy. Pamiętam taki, nieistniejący już, niestety, super-magazyn z Holandii - Baby.
Powiem Ci szczerze, że to był magazyn, w którym mógłbym być naczelnym. Łączył on sztukę, modę, fotografię, design. Teraz takich magazynów jest dużo i stały się powszechne, ale wtedy to była rewelacja. W tej chwili uwielbiam między innymi Toiletpaper czy Aperture. Wallpaper wydaje mi się już zbyt komercyjny.
Te projekty mieszczą się w szerszym cyklu poświęconym rudości. Sam jestem rudy i rudość mnie fascynuje.
Bycie rudym to jest bycie odmieńcem. Jest, oczywiście, wiele cykli poświęconych rudym osobom, co nie przeszkadza mi opowiadać o rudości w moich projektach. To chyba najbardziej widać w projekcie "Fake Fleck", w którym rudość została uwypuklona, co doprowadziło do przeskalowania pewnych cech. Piegi nagle rosną do jakichś kuriozalnych wielkości, same obiekty stają się piegowate. Model jest uprzedmiotowiony, ale też staje się takim spoiwem między scenografią a całością tego projektu.
To już chyba zasługa mojej szalonej wyobraźni. A tak na poważnie - to myślę, że towarzyszy temu duża konsekwencja, większość moich projektów zahacza o tematy, które mnie interesują. Między innymi rudość, odmienność, czy nawet androgeniczność. To się opłaca. Po tym jak opublikowałem cykl "Fake Fleck" w magazynie Melba, odezwał się do mnie francuski magazyn Milk Decoration, który zaprosił mnie do Paryża, żebym zrealizował dla nich sesję w podobnym klimacie. To pokazuje, że konsekwentne budowanie swojego stylu procentuje.
Przy realizacjach prywatnych mam swoją stałą ekipę, do której należy m.in. niezastąpiony asystent Bartek Sołtysiak, Marianka Jurkiewicz i Ala Gabillaud, które zajmują się make-upem, czy Elwira Rutkowska, która pracuje nad stylizacjami. Ważne jest to, że mój zespół tworzą osoby, które absolutnie się wyczuwają. Podobna estetyka nas kręci, umiemy się dogadać. Nie potrzeba wielu rozmów, żebyśmy wiedzieli, co chcemy zrealizować. Ich talent jest bezcenny. Bez tych osób w życiu nie zrealizowałbym swoich pomysłów tak dobrze.
Mnie, ogólnie, fotografia, która nas otacza - strasznie męczy. Otwieram jakiś lajfstajlowy magazyn, doceniam kunszt fotografa, ale jest to dla mnie straszliwa nuda. To jest problem krótkotrwałości tego typu projektów. Ja mam naturalność za oknem, mam piękną dziewczynę, i tak dalej, i nie muszę tego robić. Mój świat jest światem dosyć hermetycznym, dusznym czasami.
To jest pewien fetysz. Dopiero wymyślając tego rodzaju obrazy, czuję, że coś tworzę. Myślę, że motywowany jestem silną definicją obrazu. Po prostu, ten obraz tak zamykam, tak go z każdej strony obudowuję sobą i działaniem, że on tak naprawdę staje się takim hermetycznym pudełkiem z moją wizją tego, co chciałem zrealizować. Wtedy się czuję dobrze.
Wiesz, ja jestem zbieraczem. Fascynuję się designem. Moją partnerką życiową jest Ania Łoskiewicz, która razem z Zosią Strumiłło prowadzi studio Beza Projekt. Ona również skończyła fotografię i design, więc nasz dom jest przepełniony designem, albumami. Z jednej strony fotografia, z drugiej strony sztuka. Myślę, że ten fetyszyzm przedmiotów jest istotny.
No tak, samochody to tak na marginesie zupełnie. Uwielbiam klasyczną motoryzację. To jest bardzo pociągające, takie połączenie klasyki i moderny. Myślę, że właśnie taki jestem ja. Z jednej strony, świetnie czułbym się pewnie w latach 60. czy 70., jednak uwielbiam nowinki technologiczne, współczesny design. To jest takie połączenie fascynacji XX w. z wypatrywaniem tego, co będzie dalej. I to jest bardzo ciekawe, podniecające wręcz.
Sprzęt traktuję absolutnie użytkowo. Oczywiście, korzystam ze wszystkiego co jest najlepsze i najnowsze. Powiem Ci, że będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, kiedy nie będę musiał myśleć o sprzęcie. Jak będę mógł mieć w telefonie to, co ma w tym momencie przystawka Hasselblada - to będzie genialnie.
Myślę, że musisz mieć na planie pewien flow. Koncepcję musisz skonfrontować z prawdziwym człowiekiem, scenografią, światłem. W tym flow zawarty jest też przypadek, to, że masz dobry lub zły dzień.
Mnie najbardziej irytuje to, że np. coś nie dojechało, czegoś nie udało się zbudować, nie ma jakieś stylizacji, albo ktoś nie mógł dojechać, dlatego bardzo skrupulatnie podchodzę do produkcji. Dużo fotografów ma z tym problem. Musisz wydzwonić wszystkich, potem martwisz się, czy modelka dojedzie - a chodzi o to, że ty na planie masz zajmować się tylko i wyłącznie tworzeniem. Inspirujące jest dla mnie obserwowanie organizacji na planach filmowych, które czasami odwiedzam. Tam reżyser jest świętością. Żeby z nim pogadać, najpierw musisz podejść do jego asystenta, a on może się dopiero zapytać reżysera, czy ma w tym momencie czas. Tak na Zachodzie traktują też fotografów profesjonalnych.
Powiem Ci szczerze, że to jest mój ideał pracy. Nie kręci mnie bieganie z aparatem. Na planie jest tyle rzeczy, na których musisz się skoncentrować, że nie powinno cię interesować, czy aparat działa czy nie. To powinien ogarniać twój asystent i w razie potrzeby powiedzieć - "słuchajcie, mamy przerwę techniczną". Może to zabrzmi bałwochwalczo, ale wydaje mi się, że to jest bardzo ważne. To daje profesjonalizm.
Ostatnim moim dużym projektem była kampania na stulecie butelki Coca-Coli. Podszedłem do tej sprawy sentymentalnie, ponieważ główną kampanię tworzył David LaChapelle, a ja robiłem wersję na Polskę.
Wiadomo, że duże komercyjne realizacje są o wiele bardziej wymyślone - w takim sensie, że muszą być przegadane z agencją i klientem, bardzo skrupulatnie zaplanowane. W przypadku takich realizacji, to nie do końca ja jestem pomysłodawcą tych fotografii, tylko agencja reklamowa. A jak mam do zrobienia plakat czy sesję dla Pan Tu Nie Stał, to oni dzwonią do mnie i ja jestem też pomysłodawcą całej kampanii, więc masz rację.
Wydaje mi się, że na pewno w Polsce powstaną magazyny, które będą pokazywały bardziej konceptualne realizacje modowe. W tym momencie nie ma wydawnictw, które by takie sesje publikowały. Mamy duże magazyny, takie jak Harper’s Bazaar, Elle, potem są mniejsze, takie jak K Mag czy Label, ale tak naprawdę brakuje tytułów prezentujących bardziej konceptualne sesje. Wydaje mi się, że to też pokazuje, co się dzieje na rynku. Jest Fashion Week w Łodzi i Art & Fashion w Poznaniu.
A & F jest dla mnie o wiele bardziej profesjonalną imprezą, która ściąga z zagranicy ważne osoby, które prowadzą zajęcia, wykłady itd., i tam prezentowany jest o wiele bardziej współczesny wizerunek mody. A Fashion Week w Łodzi jest coraz bardziej wtórne i komercyjne.
Ważne jest dla mnie rozwijanie mojej fotografii w kontekście galeryjnym. Moim celem jest w tej chwili również robienie coraz większej liczby sesji zagranicznych. Tworzenie plakatów filmowych czy teatralnych oraz zdobywanie klientów, którzy doceniają mój styl, bo wtedy powstają najlepsze projekty. O to trzeba, oczywiście, walczyć.
W najbliższym czasie chcę kontynuować "Fake Fleck". Kilka innych pomysłów wisi nad moim biurkiem, więc na pewno będzie ciekawie.
Tak. Myślę, że to, co teraz jest najświeższe u mnie na stronie, będzie kontynuowane w najbliższym czasie. W moim przypadku czas potrzebny na stworzenie dobrego cyklu zdjęć jest dość długi. Potrzebuję co najmniej dwóch miesięcy na wymyślenie koncepcji, zbudowanie scenografii itp. To zupełnie inny rodzaj pracy, niż w przypadku fotografii lajfstajlowej, gdzie wystarczy dobra pogoda. Mój rytm twórczy wymaga czasu.