Jeden z najbardziej znanych dokumentalistów, i reprezentant słynnej agencji Magnum, Martin Parr opowiada nam o swojej niezwykłej karierze
PROfil |
Martin Parr Jest jednym z najbardziej znanych brytyjskich fotoreporterów, który zajmuje się tematyką społeczną, fotografią dokumentalną i artystyczną, a obecnie pełni funkcję prezesa agencji Magnum Photos. Wśród jego licznych projektów i albumów znajdują się: The Last Resort (1986), Common Sense (1999), Think of England (2000) i Black Country Stories (2014). Prezentował swoje prace na całym świecie, m.in. w ramach otwartej w 2008 r. w Monachium wystawy "Parrworld", która później przez kolejne dwa lata była pokazywana w wielu krajach świata. www.martinparr.com |
Martin Parr jest skarbem narodowym fotografii brytyjskiej, znanym ze swojego krytycznego stosunku do zachodzących zjawisk społecznych i ironicznego poczucia humoru. Jest również wybitnym znawcą historii fotografii i kolekcjonerem zdjęć, który ma wielki wkład w to, że albumy fotograficzne uznane zostały za pełnoprawne dzieła sztuki.
Choć ma dziś 62 lata i doskonałą międzynarodową pozycję (chętnie przyznaje się do bycia przez kilka lat najlepiej zarabiającym fotografem Magnum Photos), nie potrafi przestać pracować i stale podejmuje się realizacji wymagających zadań. Oprócz tego, że jest prezesem agencji Magnum, nadal wykonuje zlecenia komercyjne i prowadzi własne projekty.
"Dostaję tyle pieniędzy z tytułu tantiem za zdjęcia, że nie potrafię ich wydać" - wyjaśnia Martin podczas naszej rozmowy, odbywającej się w skromnym mieszkaniu w dzielnicy Shoreditch, z którego korzysta w trakcie swoich pobytów w Londynie. "Wczoraj pracowałem nad projektem dla wydawnictwa Oxford University Press; dziś fotografowałem festiwal czekolady; w przyszłym tygodniu zaczynam robić zdjęcia do projektu dotyczącego regionu słynącego z uprawy rabarbaru".
Pomimo wyglądu i brzmienia głosu przypominającego na wpół prowincjonalnego księgowego, a na wpół oksfordzkiego profesora, Martin lubi być obrazoburcą i na początku lat 70., w czasie swoich studiów fotograficznych na Politechnice w Manchesterze, był niezwykle zbuntowaną osobą. "Zajęcia były prowadzone przez byłych fotografów RAF-u, którzy tak naprawdę nie mieli wielkiego pojęcia o fotografii kreatywnej" - wspomina. "Choć zewnętrzny oceniający przyznał mojej pracy dyplomowej dość wysoką notę, to projekt nie spotkał się ze zrozumieniem ze strony wykładowców".
Martin studiował na tej uczelni wraz z innym ekscentrykiem, Brianem Griffinem. "Brian i ja paliliśmy trawkę oraz komentowaliśmy wzajemnie swoje prace" - dodaje.
Martina zafascynowało nowe pokolenie fotografów, które w ironiczny sposób komentowało swoimi obrazami szybkie zmiany zachodzące w powojennym życiu społecznym oraz ogarniający je konsumpcjonizm. Najważniejsi artyści należący do tej grupy to Robert Frank, Lee Friedlander, Garry Winogrand i, oczywiście, Tony Ray Jones.
Podczas gdy po ukończeniu studiów Brian Griffin przeniósł się do Londynu, Martin zamieszkał na północy Anglii. "Pracowałem przez jakiś czas w Manchesterze, a następnie przeniosłem się do Hebden Bridge w Yorkshire. W tym czasie z upodobaniem fotografowałem okolice tego miasta".
Wczesne prace z Yorkshire sprawiły, że jego nazwisko stało się powszechnie znane. W 1982 r. powrócił do Wielkiej Brytanii, po przeprowadzce do Irlandii, i zaczął fotografować w kolorze.
Nie jesteśmy stanie wymienić wszystkie osiągnięcia Martina, ale jeden jego projekt szczególnie ugruntował jego pozycję. The Last Resort (1986) zawiera zdjęcia upadającego kurortu New Brighton w pobliżu Liverpoolu. To obrazom z tego albumu - przedstawiającym zaniedbaną plażę, opalone ciała i nadpobudliwe dzieci - zawdzięczamy wejście do języka angielskiego przymiotnika "Parr-esque", co można przetłumaczyć jako "parrowski" lub "w stylu Parra". "Projekt Last Resort był bardzo udany i zapoczątkował moją ogólnoświatową karierę" - mówi jego autor. "Nadal jest duży popyt na te zdjęcia".
Projekt ten wzbudził również nieco kontrowersji, ponieważ Martin został oskarżony przez niektórych krytyków o snobistyczną pogardę dla bohaterów swoich zdjęć, należących przeważnie do klasy robotniczej. Jednak nigdy nie przejmował się on opinią komentatorów jego zdjęć. "Ludzie mogą mówić, co chcą - spływa to po mnie jak woda po kaczce" - wzrusza ramionami. "Mam bardzo jasną koncepcję tego, co robię. Będąc kontrowersyjnym, nie muszę wcale nikomu robić krzywdy. Nie ośmieszam wcale bohaterów moich zdjęć, ale jeśli ludzie uważają, że tak jest, to cóż mogę na to poradzić? Godzę się z taką oceną i staram się uczynić z tego mój atut. Lepiej jest nawet drażnić ludzi, niż być przez nich ignorowanym".
Choć Martin nie jest typem artysty opowiadającego z emfazą o tym, jak powstawało każde ze zdjęć, to jego podejście do komponowania ujęć okazuje się dość zaskakujące. "To, czego nie pokazuję, to obrazy, na których fotografowane osoby patrzą na mnie. Robię wiele nieudanych zdjęć, podobnie jak inni; w rzeczywistości, rejestruję ich pewnie więcej, niż większość fotografów - ponieważ wykonuję ich naprawdę dużo.
W większości przypadków, gdy bohater patrzy w obiektyw, kompletnie psuje to zdjęcie. W swojej komunikacji z tematami staram się używać języka ciała, choć nie próbuję łączyć go z wtapiającym w tłum strojem, ani nie wykorzystuję specjalnie małego aparatu. Idę robić zdjęcia ubrany zupełnie zwyczajnie i zabieram taki sprzęt, jaki jest mi potrzebny".
Dużym wyzwaniem w spontanicznej fotografii jest unikanie bałaganu w kadrze, ale i w tym wypadku twierdzi on, że wszystko sprowadza się do ciężkiej pracy i szczęścia. "Trzeba zrobić najlepsze zdjęcie, jakie da się wykonać w danej sytuacji... Czasami się to udaje, a czasami nie. Nie poprawiam swoich ujęć w Photoshopie. Jestem jednak niezwykle wytrwały. Jeśli chcesz być fotografem podobnym do mnie, musisz mieć obsesję na punkcie robienia zdjęć. Nie ma innego wyjścia".
Główne motywy uwieczniane na zdjęciach Martina to: szybko zachodzące zmiany społeczne, skostnienie i dziwactwa brytyjskiego systemu klasowego, pozbawieni skrupułów turyści, wszechobecność fotografii i, oczywiście, żywność. To najważniejsze tematy jego projektu Black Country Stories, wydanego w 2014 r. "Jedzeniem zainteresowałem się naprawdę mocno, kiedy w 1995 r. wpadł w mojej ręce aparat do wykonywania zbliżeń. Dopiero wtedy mogłem z niewielkiej odległości ukazać potrawy w formie krajobrazu społecznego".
Czy Martin obawiał się kiedykolwiek zaszufladkowania? "Ludzie, którzy mnie zatrudniają, mają wobec mnie konkretne oczekiwania, które staram się spełniać. Ale tak naprawdę wcale nie jestem sławny. Jadę w rejony Black Country i nikt nie wie, kim jestem. Widzą we mnie tylko Martina-fotografa i to mi się podoba. Tak właśnie powinno być".