Zaprezentowany dzisiaj EOS-1D X Mark II to flagowa lustrzanka Canona z mnóstwem nowych rozwiązań. Mamy już o niej wstępną opinię!
Na polskiej premierze Canona EOS-1D X Mark II mogliśmy obejrzeć już najnowszą lustrzankę. Niestety aparat był egzemplarzem przedprodukcyjnym bez możliwości oceny jakości obrazu. Ale przyjrzeliśmy się mu przez chwilę pod kątem skuteczności, funkcjonalności i wygody obsługi. Oto nasze spostrzeżenia na gorąco!
Wygląd i jakość wykonania korpusu specjalnie się nie zmieniły. To nadal magnezowo-aluminiowa konstrukcja, uszczelniona przed kurzem i wilgocią. Korpus wyróżnia się jednak przebudowaną kopułą wizjera i jest przez to 4 mm wyższy. Na pierwszy rzut oka wygląda to tak, jakby 1D miał wbudowaną lampę, ale w rzeczywistości w tym miejscu umieszczono moduł GPS. Dzięki niemu w EXIF-ie można zapisać współrzędne miejsca wykonania zdjęć, oraz pozwolić, by aparat pobierał z satelity dokładny czas lub sam zmieniał strefę czasową.
Nie mogliśmy bezpośrednio porównać do poprzednika, ale wydaje się, że dopracowano także uchwyty. Poziomy jest nieco głębszy, a pionowy jeszcze lepiej wyprofilowany. Wygodniejsza obsługa jest możliwa także dzięki dużo szerszym joistickom. Kciuk lepiej do nich przylega i przez to pewniej możemy sterować aparatem.
Przebudowano także system gniazd. Pojawiło się wyjście na słuchawki, a gniazdo wężyka spustowego przesunięto na prawą stronę przy włączniku pionowego spustu migawki. W zasadzie razem z nowym przełącznikiem LV/Filmowanie znajdującym się obok wizjera, to jedyne zmiany w ergonomii korpusu. Drobniejsze szczegóły zapewne uda się wychwycić przy pełnym teście.
Canon 1D X Mark II zyskuje na funkcjonalności dzięki nowemu wizjerowi. Jego parametry optyczne się nie zmieniły, ale teraz wyświetla elektroniczne ikony ustawień tak, jak w modelach EOS 7D Mark II i EOS 5DS. Dzięki temu odrywanie oka od wizjera przy zmianie niektórych funkcji można ograniczyć do minimum.
Kolejną nowością jest dopracowany podgląd obrazu na żywo, połączony z możliwością wskazania palcem na wyświetlaczu punktu ostrości. Przekonaliśmy się, że system detekcji kontrastu Dual Pixel CMOS AF pracuje niezwykle szybko. Ostrość bez udziału lustra ustawiana jest natychmiastowo nawet w słabym oświetleniu. Rozwiązanie to sprawdzi się przede wszystkim podczas filmowania przy przesotrzaniu między planami. Do pełni szczęścia może brakować tylko odchylanego wyświetlacza i dotykowego wyzwolenia migawki. Tego niestety nie oferuje nawet Nikon D5.
Trudno po kilkuminutowej zabawie z 1D X Mark II oceniać jego autofokus, ale z pewnością będzie to kluczowy element w tym korpusie. Tak jak poprzednik bazuje na 61 punktach AF z czego 41 to punkty krzyżowe. W porównaniu do 153 punktów (99 krzyżowych) Nikona nie wygląda to imponująco, ale przewagą Canona może być to, że wszystkie 61 punkty działają przy przysłonie f/8 - u Nikona tylko 15. Dla fotografów sportowych i dzikiej przyrody pracujących z teleobiektywami i konwerterami jest to istotna cecha. Z drugiej strony w normalnych warunkach większa ilość punktów u Nikona może mieć wpływ na płynniejsze śledzenie obiektu, ale tę teorię zweryfikujemy dopiero w teście porównawczym obu gigantów.
Niestety mieszane uczucia mamy w związku z podwójnym gniazdem na karty CF i CFast. Jesteśmy świadomi konieczności przejścia na szybsze nośniki, ale według nas takie rozwiązanie może zniechęcać osoby, które z funkcji 4K nie będą korzystać. Ograniczając się do kart CF są oni skazani tylko na jedno gniazdo i nie mogą tworzyć kopii zapasowej na drugiej karcie. Z drugiej strony filmowcy zapisujący materiał na karcie CFast, po zapełnieniu jej nie mogą przełączyć się na drugą kartę, by kontynuować zapis. Tak więc rozwiązanie Nikona, który postanowił produkować modele D5 w wersjach tylko na karty CF lub tylko XQD jest dużo bardziej praktyczne.
Nowy Canon zrobił na nas bardzo dobre wrażenie. Ciągle jednak pozostaje wiele niewiadomych, szczególnie co do jakości obrazu i porównania pod tym kątem z Nikonem D5. Na pełny test flagowych lustrzanek musimy jeszcze zaczekać.