O tym, jak ważna jest w zdjęciach autentyczność, opowiada nam David Alan Harvey, weteran agencji Magnum
PROfil |
David Alan Harvey Fotograf dokumentalny. Wychował się w Wirginii, a fotografią zainteresował już w wieku 11 lat. Swój pierwszy album Tell It Like It Is opublikował, mając 20 lat. Inne jego publikacje to m.in. Cuba (1999), Divided Soul (2003) i Living Proof (2007). David jest założycielem magazynu fotograficznego Burn oraz członkiem agencji Magnum od 1997 r. www.davidalanharvey.com |
Bardzo starali się mi pomóc, choć pozowanie nie było dla nich czymś naturalnym. W wieku sześciu lat zachorowałem na polio i moje dalsze życie zawisło na włosku. Zatem jako dziecko odizolowane od rówieśników - miałem dużo czasu na różne zajęcia, dlatego w czasie rekonwalescencji zacząłem interesować się sztuką i przeczytałem wiele książek o fotografii.
Przed zrobieniem zdjęć do książki Tell It Like It Is, prowadziłem - jak możesz się domyślać - dość rozrywkowe życie, robiłem bowiem to, co wszyscy chłopcy robią na studiach, a zatem interesowały mnie wyłącznie dziewczyny, dziewczyny, i jeszcze raz dziewczyny.
Dorabiałem jako fotograf na plaży, co jeszcze dodatkowo ułatwiało mi poznawanie młodych kobiet. Podrywałem więc na okrągło wciąż nowe panny, ale zainteresowałem się również fotografią. Wieczorami uczestniczyłem w szalonych imprezach, a następnego dnia rano zmuszałem się do pracy na kacu w ciemni.
Można powiedzieć, że to poczucie winy doprowadziło do powstania albumu Tell It Like It Is. Już mając 12 czy 13 lat, byłem przekonany, że mam talent i zaczynałem powoli czuć, że go marnuję.
Zacząłem zdawać sobie sprawę, że ludzie różnych kultur są bardzo do siebie podobni, a jednocześnie zupełnie inni. Mają rozmaite zachowania, ale w każdej z tych osób można odnaleźć człowieczeństwo. To mnie zafascynowało. Fotografowani przeze mnie członkowie czarnej rodziny poruszali się inaczej, mówili inaczej i interesowali się innymi rzeczami.
Miałem tylko 20 lat, lecz wiedziałem, że muszę się z nimi zintegrować. Nie ukończyłem żadnej szkoły artystycznej, ani nikt nie uczył mnie wcześniej fotografii. Jednak jakoś zdobyłem niezbędną wiedzę i wypracowałem własny styl.
Można powiedzieć, że był to cud, naprawdę. W szkole nie spotkałem nikogo, kto robiłby zdjęcia, a na uczelni były to w sumie może ze dwie osoby. Dlatego też zajmujący się przede wszystkim surfowaniem biały chłopak, fotografujący w 1960 r. w getcie zamieszkiwanym przez ludność murzyńską - musiał wywoływać zdziwienie.
Cóż, w wieku 22 lat urodziło mi się dziecko - moje nieustające podrywy doprowadziły w końcu do wczesnego małżeństwa! Wówczas był to dla mnie wielki szok, ale później wszystko ułożyło się doskonale.
Podczas gdy reszta moich znajomych upijała się na koncertach zespołu Grateful Dead, ja musiałem ciężko pracować, tym bardziej, że nadal jeszcze studiowałem, a musiałem utrzymać żonę i dziecko. Byłem więc bardzo zdeterminowany i w wieku 22-23 lat wygrałem kilka krajowych konkursów fotograficznych. Zaraz po ukończeniu szkoły, zacząłem aktywnie szukać pracy i moje podanie zostało przyjęte przez National Geographic, dzięki czemu - mając zaledwie 28 lat - zdobyłem tytuł Fotografa Roku tego świetnego magazynu.
Podobały mi się obrazy malarzy, takich jak Goya i Caravaggio, którzy pracowali w kolorze. I wtedy właśnie otrzymałem stypendium artystyczne, co zachęciło mnie do spróbowania swoich sił w tej nowej dziedzinie fotografii.
W torbie fotografa |
"Jestem pod wielkim wpływem dokonań Cartier-Bressona, który pisał o tym, by używać tylko jednego obiektywu i aparatu. Dlatego, podobnie jak on, jestem minimalistą i wykorzystuję tylko kilka obiektywów: 35 mm, czasem 28 mm, ale głównie 50 mm. Ciągle szukam natomiast takiego korpusu, jak Leica M6, której używam od 10 lat, ale który rejestrowałby zdjęcia cyfrowo, jednak pewnie nigdy takiego nie zrobią. Podobają mi się również aparaty Fujifilm X-100S i X-T1. Ogólnie wolę stosować amatorskie modele aparatów cyfrowych: lubię po prostu małe korpusy, które są wygodniejsze w użyciu". |
Nie, są tak naprawdę takie same. Nie znoszę, gdy ludzie mówią, że nie potrafią fotografować w kolorze. Nie ma dla mnie znaczenia, czy obraz jest barwny czy czarno-biały, chcę po prostu zobaczyć dobre zdjęcie. Można przekonwertować moje obrazy do odcieni szarości i nadal będą miały taką samą siłę oddziaływania.
Ze wszystkich, które pozwoliły mi opublikować później album Divided Soul, zawierający zdjęcia ukazujące migrację kultury hiszpańskiej do obu Ameryk - wykonywałem je w Ameryce Środkowej i Południowej, na Kubie, w stanie Oaxaca w Meksyku, w Hiszpanii, Portugalii i wielu innych miejscach.
Praca dla NG była dla mnie prawdziwą szkołą: dzięki nim zwiedziłem cały świat. Uważam, że ciężka praca, jakiej wymagało dostanie pracy w National Geographic była nawet ważniejsza niż zdjęcia, jakie dla nich zrobiłem. Zdjęcia z albumu Tell It Like It Is są szczere i pozbawione wpływów, z kolei te publikowane w National Geographic wymagały już bardziej profesjonalnego podejścia.
Dla mnie życie i fotografia są ściśle ze sobą połączone. Większość ludzi ma jakąś swoją pracę zawodową, a poza nią hobbystycznie robią zdjęcia. Ja natomiast prowadzę życie rodzinne, przygotowuję album, tworzę film, bawię się, prowadząc warsztaty - wszystko naraz. Trzeba myśleć w ten sposób, a nie oddzielać swoją pasję od innych działań.
Nad morzem zawsze czuję się jak w domu. Plaża jest doskonałym miejscem do medytacji i zastanowienia się nad różnymi rzeczami. Na plaży uwypuklają się pewne części ludzkiej natury: niektóre z nich są dobre, a niektóre nie... Dlatego właśnie tak ja, jak i Martin, jesteśmy zafascynowani życiem na plaży, podobnie zresztą, jak i Alex Webb z Magnum, ale nasze zdjęcia bardzo się od siebie różnią.
Warsztaty są dla mnie świetną okazją do wypróbowywania nowych technik fotografowania. Zawsze chętnie uczyłem i pomagałem innym, nawet gdy miałem dwadzieścia kilka lat, ponieważ uważam, że jest to moją powinnością i podziękowaniem dla wszystkich innych fotografów, na których się wzorowałem. To jeden z powodów, dla którego udzielam tego wywiadu.