O życiu w Gruzji, pracy freelancera i nagrodzonej ostatnio książce "Woman with a Monkey", rozmawiamy z Justyną Mielnikiewicz
PROfil |
Justyna Mielnikiewicz Jest fotografką-samoukiem, karierę zaczęła w 1999 r. jako reporterka w Gazecie Wyborczej. W Tbilisi mieszka od 12 lat. Działa jako wolny strzelec. Pracuje głównie w krajach dawnego Związku Radzieckiego. Współpracowała z takimi tytułami jak New York Times, Newsweek Monocle, Russian Reporter, National Geographic, Le Monde czy niemieckim roczniku Reporterów bez Granic. W 2014 roku wydała książkę Kobieta z małpą. Kaukaz w krótkich zapiskach i fotografiach uznaną za Fotograficzną Publikację Roku. Ma na koncie wiele nagród: m.in. Picture of the Year/ Publication of the Year, Caucasus Young Photographer (przyznawana przez Magnum Foundation), World Press Photo, Newsweek Poland Photo i Polish Press Photo. www.justmiel.com |
Zdecydowanie to ja wybrałam. Chciałam iść na Akademię Sztuk Pięknych. Z różnych względów to się nie udało i skończyłam filmoznawstwo. Na ostatnim roku studiów zaczęłam fotografować. Kupiłam dużo książek i powoli się uczyłam. Potem zgłosiłam swoje zdjęcia na konkurs Szeroki Kadr Gazety Wyborczej i znalazłam się w dziesiątce finalistów. Od razu po studiach poszłam do krakowskiego oddziału Gazety Wyborczej, przedstawiłam się i powiedziałam, że jestem finalistką organizowanego przez nich konkursu. Przyjęli mnie do pracy i przez rok fotografowałam dla tego tytułu. Zainteresowanie opowiadaniem o świecie obrazem istniało u mnie od zawsze. Wiadomo, że jeśli chce się rysować lub malować, trzeba spędzić kilka lat, by wypracować płynne przejście od głowy do ręki. Z fotografią można przeskoczyć ten etap.
W rysowaniu, malowaniu jest taki fizyczny element, który trzeba wypracować, trzeba wyćwiczyć rękę. W fotografii bardziej opieramy się na intuicji, refleksie.
Przede wszystkim odeszłam z Gazety Wyborczej. Rok pracy tam pozwolił mi opanować techniczne aspekty fotografii. Popatrzyłam na swoje portfolio i zobaczyłam zbiór pojedynczych zdjęć. Przestało mi się to podobać. Jeszcze mniej mi się podobało, że zaczęłam patrzeć na świat w sposób sztampowy. Od zawsze chciałam opowiadać historie. Ta książka to zbiór fotoreportaży, które tworzyłam przez kilka lat.
Odeszłam ze Sputnik Photos w grudniu 2014 r. Jestem reprezentowana przez Getty Reportages, głównie w kontekście zleceń. Jestem typem zbieracza i nie lubię oddawać materiałów, zanim ich nie skończę. Agencje fotograficzne najczęściej zabierają, czy też przejmują częściowo prawa do wykonywanych w ramach umowy zdjęć. Jeśli chcesz potem wydać książkę, to ustalenie do kogo należą fotografie może być skomplikowane. Kiedyś jedna redakcja zaproponowała mi stałą pracę, ale nie zgodziłam się, bo w umowie było zapisane, że wszystkie prawa majątkowe do zdjęć przechodzą na wydawcę. To nie dla mnie. Nawet za dobre pieniądze. Pamiętam, że trochę zdziwiła ich moja decyzja. Póki będzie mnie na to stać, będę takim jednoosobowym związkiem fotografów.
Książkę wymyśliłam i zaprojektowałam ręcznie. Potem ręczny projekt przerobiłam z grafikami.
Ja podchodziłam do książki kilka razy. Pierwsze podejście do tego materiału to było wybranie 600 zdjęć z dziesięciu lat pracy nad projektem kaukaskim. Prosiłam fotografów i osoby spoza branży, by wskazywali zdjęcia, które są ich zdaniem najlepsze. To mi pozwoliło ograniczyć ten materiał do 200 zdjęć. Do ostatniej chwili miałam wśród wybranych fotografii także ujęcia polityków. Lecz zdecydowałam, że ta książka ma być ponadczasowa. Politycy wprowadzają osobny dyskurs. Pojawiają się pytania: czemu ten, a nie ten, itd. Ta książka to było moje odejście od uwieczniania newsów. To był mój symboliczny gest.
Byłam zszokowana tym, co się działo na Krymie w 2008 r. Zawsze interesowałam się polityką, ona mnie fascynuje. Dużo czytam i przygotowuję się przed wyjazdami. Wiedziałam, że Krym będzie kolejnym zarzewiem sztucznie skonstruowanego konfliktu. Wtedy nikt nie był tym jednak zainteresowany. Wszyscy mówili o konflikcie gruzińskim. W końcu napisałam wniosek o dofinansowanie i przyznano mi grant, dzięki któremu mogłabym opowiedzieć także o Ukrainie.
Miałam próbkę fotografii wojennej, gdy pracowałam dla The New York Times w 2008 r., podczas konfliktu gruzińskiego. To jest bardzo ciekawe przeżycie, bo ludzie stają się jak otwarta księga. Bez zająknięcia opowiadają o tym, co się stało. Taka praca jest łatwa, ludzie są kontaktowi, czujesz, że jesteś potrzebna. To bardzo wciągające. Ale nigdy nie chciałam być fotografem wojennym. Nie wierzę w potrzebę takiej specjalizacji. Nie wierzę też w jeden sposób opowiadania o świecie, przez jeden pryzmat. Świat i życie codzienne – czy w konflikcie, czy nie – jest bardzo zróżnicowany.
To ważna praca i ktoś ją musi wykonywać, choć myślę, że dla samych fotografów to pułapka. Stają się specjalistami od wojny. I nawet oni, gdy chcą robić inne zdjęcia, pozostają zamknięci w pewnej szufladzie. Trudno się z tego wyrwać.
Szukam ludzi, którzy są kluczowi dla wydarzeń. Często fotografuję znajomych, a te zdjęcia znajdują się później w materiale. Często zatrzymuję też ludzi na ulicy, bo spodobał mi się np. czyjś tatuaż. Każdy człowiek jest częścią historii kraju. Moje materiały to zawsze mieszanka spotkań przypadkowych z tymi zaplanowanymi.
Pracując nad każdym nowym materiałem, zawsze wykonuję notatki. Teksty zamieszczone w książce Woman with a Monkey to są właśnie moje notatki. Zawsze gdy publikuję zdjęcia z Kaukazu, bardzo pilnuję, żeby nie ilustrowały tekstów, z którymi ja się nie zgadzam. Dla mnie to było i jest ważne. Dodawanie tekstów i wywiadów do fotografii to trochę taka zemsta na tych, którzy piszą i postanowili także robić zdjęcia…(śmiech). Ale też prawdą jest, że łatwiej jest sprzedać taki kompletny materiał.
Kaukaski projekt był długi, robiony w czerni i bieli, lecz w trakcie jego realizacji byłam wysyłana na zlecenia dla tytułów prasowych i powstały także wartościowe zdjęcia w kolorze. To był najtrudniejszy moment w edycji. Połączenie koloru z czernią i bielą. Wiedziałam, że usłyszę później marudzenie, że któreś jest lepsze, któreś niepotrzebne. Może dlatego nie lubię tego pytania.
Zawsze będę nazywać siebie fotografem dokumentalnym. Moja fotografia to zawsze będzie opowieść o ludziach, których spotkałam, i o świecie, który widziałam. Ja nie kreuję tego, tylko dokumentuję. Najważniejsza dla mnie wystawa projektu gruzińskiego odbyła się właśnie w Gruzji. To publiczność, przed którą musiałam zdać egzamin.
Tak. To prawda, często też podążam za swoimi bohaterkami, wątkami, które raz gdzieś podjęłam. Na zdjęciach z Gruzji są cztery bohaterki – trzy młode dziewczyny, które stoją ze swoją mamą. To były Ukrainki. Wtedy ich mama mówiła, że muszą wyjechać z Gruzji, że tu nie ma dla nich przyszłości. Teraz chcę je odnaleźć i zobaczyć, jak żyją, czy po wojnie w Gruzji wyjechały na Ukrainę i czy ciągle tam mieszkają.
To mnie totalnie ucieszyło, bo ta książka prawie mnie wpędziła do grobu. Kilka lat pracy nad nią, a później dość skomplikowany druk. Poza tym mówiono mi, że jest za duża, zbyt skomplikowana. Jednak byłam uparta. Uwielbiam w niej to, że ona nie wiadomo gdzie się kończy, a gdzie zaczyna. Znajomi fotografowanie mówili: "tnij, wyrzucaj zdjęcia, za dużo tego". A ja chciałam, żeby była obszerna. Jestem zmęczona książkami, w których są fajne zdjęcia i jest fajny projekt graficzny, ale które w środku są puste. To nie mój świat. Ja chcę opowiadać.
Nigdy nikomu nic nie obiecuję. Nie mówię, że jeśli zgodzisz się na zdjęcia, to ja tobie pomogę. To by była nieprawda. Nie mam pojęcia, co wyniknie z mojej pracy. Jedyne, o co mogę prosić, to o to, żeby mój bohater zdecydował się podzielić swoją historią. Decyzję zawsze pozostawiam ludziom. To główna zasada. Nie robię z siebie zbawiciela świata.
Zawsze staram się rozśmieszyć ludzi. Często właśnie humorem zdobywam ich zaufanie.
Tak. Jak najbardziej. Niczego nie inscenizuję. Jeżeli zrobiłabym takie zdjęcie, inscenizowane, to napisałabym o tym.
To jest bardziej "Insight Into". Jest takie określenie po polsku? W trakcie fotografowania nie masz czasu na myślenie, planowanie. Wtedy polegasz na intuicji.
Teraz tak. Kupiłam iPhona, żeby robić zdjęcia swojej córki. Na 18. urodziny zrobię jej wystawę. Od kilku lat oddzielam pracę od mojego życia prywatnego. Nie noszę już zawsze ze sobą aparatu.
Pewnie tak, ale myślę, że cały świat mógłby zlać się w jedną całość. Ja te historie widzę w różny sposób. Tak naprawdę, zostawiam to ocenie miejscowych.
W sumie tak jest. Jestem już w książce o historii fotografii gruzińskiej.
Nie. Fotografuję teraz Ukrainę. Nie jestem stamtąd, ale nie widzę w tym problemu.
Nie uważam, że to, że mieszkam w Gruzji lub to, że jestem Polką, ma wpływ na to, gdzie mogę lub powinnam fotografować. Każde miejsce może być ciekawe. Trzeba się tylko do tego opowiadania przygotować. Poza tym, fotograf zawsze opowiada trochę o sobie. O swoim poznawaniu danego miejsca.
Takim królikiem z zegarkiem, za którym pobiegła Alicja w Krainie Czarów... Nie wiem, kim jest ta kobieta i jakie było i jest jej życie. Jednak sposób, w jaki patrzy i w jaki trzyma małpę – oddaje emocje, które mnie zainspirowały do tego, by spróbować zrozumieć, czym jest Kaukaz i jacy są jego mieszkańcy.