Choć na co dzień pracuje jako fotograf reklamowy, jego pasją jest dokumentowanie pracy ratowników morskich
Jak daleko jesteś w stanie się posunąć, aby zrealizować własny projekt fotograficzny? Czołowy fotograf marynistyczny, Nigel Millard został w pełni przeszkolonym członkiem załogi statku ratowniczego organizacji RNLI (Royal National Lifeboat Institution), a jego najnowszy projekt wymagał od niego przebycia specjalistycznych kursów: "Jednym z elementów treningu jest ćwiczenie ucieczki z rozbitego helikoptera, znajdującego się pod wodą i to w całkowitych ciemnościach!" - wspomina z przerażeniem.
Dzięki przeszkoleniu, jest nie tylko pokładowym fotografem, ale może również aktywnie pomagać w akcjach ratowniczych, które dokumentuje. W celu wykonania zdjęć do swojej nowej książki, zatytułowanej "The Lifeboat: Courage on our Coasts", odwiedził stacje RNLI i jednostki ratunkowe w Wielkiej Brytanii oraz Irlandii, a także fotografował z bliska rozbitków i niosących im pomoc ratowników.
"Moje zainteresowanie fotografią zaczęło się, gdy rodzice kupili mi pierwszy aparat. Byłem wtedy nastolatkiem". Nigel wspomina, że ze swojego domu w Devon miał zaledwie kilka minut drogi do stacji łodzi ratunkowych w Torbay.
"Później rozpocząłem studia z zarządzania biznesem i w ramach projektu marketingowego zrobiłem kilka ujęć w stoczni jachtowej. Kiedy stoczni udało się sprzedać łodzie, zapłaciła mi za moje fotografie. Wówczas zdałem sobie sprawę, że mógłbym robić zdjęcia na poważnie.
W torbie fotografa |
"Do portretów używam Nikona D3X z obiektywami 16-35 mm i 24-70 mm. Na łodzie ratunkowe zabieram Nikona D4, ponieważ jest on bardzo wytrzymały i szybki, a także obiektywy Nikkor 16-35 mm, 80-200 mm oraz 28-300 mm. To ostatnie szkło jest wyjątkowo uniwersalne, szczególnie podczas fotografowania z helikoptera. Mam też przy sobie zawsze zapasowe akumulatory, dużo kart pamięci w wodoodpornych opakowaniach, obudowy EWA Marine, reflektor i wodę w spraju - kilka jej kropel na twarzy fotografowanej osoby może znacząco zwiększyć siłę wyrazu portretu". |
Zatem, kiedy w 1986 r. udałem się do Londynu, zacząłem pracować jako asystent fotografa martwej natury, a następnie zacząłem pomagać w sesjach bardziej znanym artystom, takim jak Tim Flach i Max Forsythe. Max był moim wielkim mentorem i zachęcił mnie do rozpoczęcia pracy na własny rachunek, co robię już od 1991 r".
Jak zaczęła się jego przygoda z fotografowaniem ratowników? "Pewnego dnia byłem na plaży w Wirral, gdy zauważyłem załogę łodzi ratunkowej, więc zacząłem robić im zdjęcia, ot tak, dla własnej przyjemności. Ich wyraziste twarze i jaskrawe kolory kamizelek zawsze robiły na mnie ogromne wrażenie. Gdy w 2004 r. wraz ze swoją żoną zamieszkałem w Devon, postanowiłem się skontaktować z RNLI. Oni skierowali mnie do stacji Torbay Lifeboat w Brixham, a ponieważ okazało się, że bardzo lubili być fotografowani, zatem kiedy tylko dysponowałem wolnym czasem, odwiedzałem ich stację.
Tym sposobem Nawiązałem bliższy kontakt z wydziałem komunikacji RNLI i zacząłem robić dla nich dużo zdjęć, zarówno dokumentujących konkretne akcje ratunkowe, jak i bardziej ogólnych, przeznaczonych do zilustrowania rocznych raportów z ich działalności".
W 2006 r. Nigel Millard dołączył do zespołu RNLI w charakterze kandydata na ratownika, a po upływie około 18 miesięcy, został pełnoprawnym członkiem załogi łodzi ratunkowej. "Z biegiem lat, mój prywatny projekt stał się ściśle związany z wykonywaniem zdjęć zlecanych mi przez RNLI. Wówczas na horyzoncie pojawił się mój wydawca, Anova Conway i tak narodził się pomysł przygotowania najnowszej książki".
Nigel jest dość nietypowym fotografem marynistycznym, ponieważ tak samo interesują go twarze marynarzy, jak i ich łodzie. "Zachwycają mnie wyraziste, żłobione wiatrem twarze ochotników pełniących służbę na łodziach ratunkowych, ich entuzjazm i energia oraz jaskrawe barwy ich sprzętu. 30-letni mężczyźni mogą wyglądać na osoby doświadczone przez życie, dlatego są oni tak wspaniałymi tematami zdjęć.
Na moje portrety miały wpływ fotografie takich twórców, jak Bill Brandt, William Eggleston, a nawet prace Martina Parra - uwielbiam sposób, w jaki przedstawia on modeli i ukazuje szczegóły.
To jest coś zupełnie innego od fotografii reklamowej, ratownicy mogą mi poświęcić najwyżej kilka minut, więc muszę działać szybko. Dla mnie najważniejszą rzeczą przy wykonywaniu portretów jest zarejestrowanie ostrych oczu. Wolę jednak korzystać z obiektywów typu zoom, niż szkieł stałoogniskowych, ponieważ daje mi to większą swobodę. Staram się podchodzić do tematów dość blisko, lecz nie na zbyt długo, by nie przeszkadzać im w pracy".
Robienie zdjęć na pokładzie łodzi ratunkowej, płynącej po wzburzonym morzu wymaga specyficznych umiejętności. "Wykonywałem zdjęcia akcji już wcześniej i żeglowałem w czasie studiów, więc nie boję się wody. Największym problemem jest zabezpieczenie aparatu i obiektywu przed wodą.
Używam wodoodpornych pokrowców EWA Marine. Przypominają one bardziej »worki« niż obudowy przeznaczone do nurkowania ze sprzętem, ale doskonale się sprawdzają. Na wzburzonym morzu wykorzystuję dwa do trzech takich pokrowców dziennie".
Oczywiście, osiąganie udanych ujęć na pokładzie łodzi wymaga przede wszystkim odpowiedniego planowania. "Zawczasu rozmawiam ze sternikami i pilotami śmigłowców. Sprawdzamy pogodę oraz stan morza i omawiamy ćwiczenia. Ważne jest, aby przeprowadzić trening zgodnie z wymaganiami szkolenia dla załóg ochotników. Proszę ich, aby spróbowali ustawić łódź lub helikopter tak, bym mógł uchwycić groźne tło lub piękne niebo - rzecz jasna, tylko wówczas, gdy rodzaj ćwiczeń na to pozwala".
Czy Nigel Millard był kiedyś w prawdziwym niebezpieczeństwie? "Brałem udział w treningu polegającym na ratowaniu osoby, która wypadła za burtę, co dało mi możliwość doświadczenia sytuacji bycia rozbitkiem. Straciłem wtedy cztery aparaty, w tym dwa podczas tylko jednego podnoszenia mnie z wody na wybrzeżu Południowej Walii. Po tym incydencie nauczyłem się przypinać korpusy do ciała, a nie tylko trzymać je przewieszone na pasku, ponieważ wtedy każda większa fala mogłaby je zmyć! Od niebezpiecznych akcji nie da się jednak uciec. Pewnego razu na przykład pomagałem ratować ludzi z wartego 15 milionów funtów jachtu, który przewrócił się na bok podczas regat Fastnet".