Zdjęcia inspirowane klasycznymi baśniami, bogate w scenografię i skomplikowaną postprodukcję. Z Anitą Anti rozmawiamy o szczegółach jej warsztatu
PROfil |
Anita Anti
|
M
Nie, absolutnie nie. Zdjęcia robię od sześciu lat, a zaczynałam jak wszyscy. Fotografowałam to, co widziałam dookoła - mojego kota, przyrodę, miasto, w którym mieszkałam. Nad artystycznymi portretami pracuję czwarty rok.
Nie umiem udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Sztuka nie jest czymś, co można z góry założyć, zaplanować. To raczej wynika ze mnie samej. Z potrzeby wyrażania swoich uczuć i emocji.
Tutaj akurat nadarzyła się okazja do przeprowadzki, więc po prostu to zrobiłam i staram się tę szansę wykorzystać. W moim odczuciu Nowy Jork stwarza dużo więcej możliwości, zwłaszcza dla artystów, którzy chcą, by ich zauważono. Problemy, oczywiście, występują - nikt mnie tu na razie nie zna. Muszę budować i dbać o znajomości, szukać ludzi do współpracy, robić to wszystko od nowa.
Tak, od dwóch lat używam tego korpusu, choć wcześniej głównym narzędziem był Nikon D90.
Uwielbiam stare, sowieckie obiektywy. Jednym z najczęściej wykorzystywanych jest Helios-77M-4 52 mm f/1,8. To właśnie on odpowiada za ten kołowy efekt, widoczny na części zdjęć. Używam też Nikkorów AF-S 85 mm f/1,8 i 50 mm f/1,8.
I jedno, i drugie. Asystenci rozrzucali "sercowe" konfetti w trakcie sesji, ale te z pierwszego planu pojawiły się już w postprodukcji.
No właśnie - ludzie piszą komentarze i wiadomości w całym spektrum językowym. Codziennie dostaję na Instagramie i Facebooku zapytania w przeróżnych językach i nie mam pojęcia, dlaczego zakładają, że je wszystkie znam. A mówię tylko w trzech: po rosyjsku, ukraińsku i angielsku.