Ten słowacki fotograf i filmowiec lubi zagadki. Pozbawione komentarza, świetnie uchwycone kadry intrygują widza. Z pozoru nie pokazują niczego specjalnego, a jednak zachwycają i zmuszają do refleksji
PROfil |
Martin Kollar* Rocznik 71, pochodzi z Zilina. Więcej na www.martinkollar.com |
Na swoich zdjęciach z cyklu "Nothing Special" pokazuje zaskakujące, czasem bardzo dziwne sceny, o których wiemy jedynie, że zostały sfotografowane po roku 2000 w krajach Europy Środkowo-Wschodniej - przedstawiają tragikomiczną rzeczywistość, którą dobrze znamy również z Polski.
Jego najnowsza publikacja, Field Trip, nagrodzona niedawno Leica Oskar Barnack Award, to wyprawa do współczesnego Izraela - widzimy tu zagadkową architekturę, tajemnicze laboratoria, instytucje wojskowe, barykady - wszystko pozbawione komentarza. Taka skrytość jest dla niego typowa. Na zdjęciach Kollara niewyjaśnione, niepokojące, a czasem absurdalne i komiczne rzeczy przedstawione są jak najzwyklejsze sceny z codzienności. Zaintrygowana postanowiłam go o to zapytać.
Cały cykl powstał w latach 2000-2004, kiedy podróżowałem po krajach dawnego Bloku Wschodniego. Byłem zainteresowany tym, jak dziesięć lat po rozpadzie systemu komunistycznego kraje - satelity ZSRR, zwłaszcza dawna Czechosłowacja, radziły sobie z przeszłością. Śledziłem nowe zjawiska, stereotypy, zderzenia starego z nowym. Na początku chciałem skupić się na "kulturze weekendowej", ponieważ to było nowe zjawisko - ludzie uczyli się od nowa zagospodarowywać wolny czas. Pracowałem na Słowacji, w Polsce, Rumunii, Estonii, Czechach, Bułgarii, na Węgrzech. Ominąłem jedynie Bałkany, bo stwierdziłem, że tamte kraje muszą radzić sobie z innymi problemami.
Niekoniecznie - oczywiście czasami po prostu wpadało się na jakąś niezwykłą sytuację, ale nigdy nie zamierzałem uprawiać zwykłej fotografii ulicznej. Najczęściej coś, co na moim zdjęciu wygląda na przypadkowe znalezisko, jest rezultatem długich badań, choć w czasie, kiedy pracowałem nad tym projektem, nie było to łatwe - dostęp do Internetu był o wiele gorszy niż teraz. Starałem się przełożyć moje różne wrażenia z tych miejsc na pojedynczy obraz.
Przez cały czas, kiedy obserwowałem sytuacje, w których zderzały się dwa systemy, napotykałem różne komiczne zjawiska, ale zależało mi, żeby unikać prostego, łopatologicznego humoru. Moim zamiarem było raczej zaproszenie widza do przyjrzenia się tym obrazom i zastanowienia się, co może kryć się za tym, co widzą, wciągnięcia ich w tę historię. Wychowaliśmy się na filmowych tragikomediach (na Słowacji - przyp. red), więc taki sposób myślenia jest nam bliski.
Kiedy patrzę na te zdjęcia, nie myślę o tym, że widzę przeszłość - a jednak mają już dziesięć lat. Wydaje mi się, że ten okres w historii nie jest wystarczająco dobrze udokumentowany - tak jakby wszyscy czekali na to, że może niedługo się poprawi i będzie ciekawiej.
W Czechach i na Słowacji w latach 90. nie wydawano zbyt wielu książek fotograficznych. Ta dziedzina była bardzo zaniedbywana - tak jakbyśmy wszyscy tkwili we mgle, nie widzieli tego, co się dzieje wokół nas i nie umieli znaleźć właściwej drogi. Po roku 2000 ta mgła zaczęła się rozrzedzać i zrobiło się ciekawiej. Wydaje mi się, że łatwo jest przeładować zdjęcie szczegółami - wtedy pozostaje uwięzione w czasie, w którym powstało, traci swoją aktualność. Ale jeśli fotografujemy chłodnym okiem, w przemyślany sposób, mamy większą szansę na to, że zrobimy zdjęcie, które przetrwa, które przykuje uwagę widza.
Te miejsca są w jakiś sposób podobne - staram się ustawiać w pozycji "obserwatora z dystansu". Kiedy fotografuję, myślę jednocześnie o tym, co jest w kadrze i o tym, co jest poza nim - obie te rzeczy są dla mnie ważne.
Każdy przypadek jest trochę inny. Zdarza się, że muszę po prostu polegać na kimś, kto ma swoje sposoby, żeby się gdzieś dostać. Kiedy pracowałem w Izraelu, przez rok współpracowałem z asystentką, która korzystała ze swoich kontaktów na miejscu.
Tak, ale nie było łatwo. Do wielu stref w ogóle nie udało mi się wejść. Uzupełniałem sobie ten obraz własną wyobraźnią. Podobnie jak w moich zdjęciach z Europy Wschodniej, starałem się połączyć to, co widziałem na miejscu z moją dotychczasową wiedzą. Fotografowałem i życie codzienne, i sceny z ukrytych, trudno dostępnych lokalizacji - zależało mi na tym, żeby trudno było odróżnić, które zdjęcie skąd pochodzi, bo myślę, że te światy są ze sobą połączone.
Chodzi o opowieść. W przypadku Field Trip, od samego początku myślałem o zrobieniu książki, dlatego starałem się o zdjęcia, które będą lepiej funkcjonować w kontekście całej opowieści, niż jako pojedyncze kadry. Dawniej skupiałem się na pojedynczym ujęciu, na efekcie "wow". Tutaj zależało mi na tym, żeby utrzymać pewien rytm, żeby fotografie korespondowały ze sobą. Nie chciałem niczego udowadniać, chciałem po prostu spróbować, jak mi wyjdzie praca nad formatem książkowym, jakie emocje uda mi się przekazać.
Niektóre miejsca, strefy zamknięte, znamy tylko z zewnątrz. To, co dzieje się w środku, jest dla nas niedostępne - ale jeśli uda nam się tam dostać i spędzić nieco czasu, wszystko staje się normalne, zaczynamy rozumieć wewnętrzną logikę tych miejsc i czujemy się zupełnie swobodnie.
Ja ukazałem właśnie ludzi, którzy są po prostu zajęci swoimi codziennymi sprawami i zachowują się całkiem naturalnie. Ale ponieważ ten kuluarowy świat nie jest dostępny szerokiej publiczności, a oficjalne zachowania jego uczestników są zupełnie inne, jako widzowie jesteśmy zaskoczeni.
Na pewno nie da się uniknąć takich wpływów. Zacząłem od filmu, uczyłem się pracy z obrazem na sprzęcie filmowym, i dopiero później przestawiłem się na aparat fotograficzny... Na pewno był jakiś wpływ, to chyba oczywiste (śmiech).
Tak, nadal pracuję przy dokumentach i filmach fabularnych. Czasami zajmuję się też reżyserią, robię eksperymentalne dokumenty - skupiam się w nich na obrazie, nie na historii ani dialogach.
Jednym i drugim (śmiech). Ale myślę, że opowiadanie o swoich zamiarach nie jest dobrym pomysłem. Nie wiem, jak działają inni, ale ja zawsze po pewnym czasie zaczynam rozumieć plusy i minusy swojej dotychczasowej pracy, zauważam, co mi się nie udało, nad czym mógłbym jeszcze popracować. Naprawiam stare błędy i staram się nie pakować jeszcze raz w te same kłopoty, ale za to wpadam w całkiem nowe. Kiedy pracuję, zazwyczaj nie mam jakiejś sztywnej strategii, jasno ustalonych celów. Po prostu, zaczynam pracować i patrzę, w którą stronę to idzie. Czasami zamykam oczy i wyobrażam sobie gotową książkę. Ale jak to osiągnąć - tego nigdy nie wiem (śmiech).
Właściwie nie wiem, jak odpowiedzieć na Twoje pytanie, bo nie uważam, żeby moje zdjęcia przedstawiały coś paradoksalnego. Kiedy już wejdzie się do jakiegoś świata, nawet najdziwniejszego, wszystko w nim szybko staje się dla nas zwyczajne. Nie jest trudno znaleźć takie miejsca, może trudniej jest się tam dostać, ale same zdjęcia to już najmniejszy problem.
Wystawę zdjęć Martina Kollara będzie można zobaczyć na zbliżającym się Fotofestiwalu w Łodzi. Fotografie będą eksponowane w Galerii Fabryki Sztuki. Szczegóły na stronie www.fotofestival.com.