Czy można robić dobre zdjęcia podczas rodzinnych wakacji? Co powinniśmy spakować do torby? Jak szukać mocnych kadrów i ciekawych kompozycji? Na te i inne pytania odpowiada Marcin Dobas, wielokrotnie nagradzany fotograf i podróżnik, specjalizujący się w fotografii przyrodniczej
PROfil |
Marcin Dobas
|
Oczywiście, choć wycieczka objazdowa na pewno ogranicza. Jesteśmy skazani na program i narzucony plan zwiedzania, którego organizator zazwyczaj bardzo pilnuje. Na pewno odpada nam możliwość planowania czasu fotografowania, a to bardzo ważne, bo na przykład w samo południe trudno zrobić dobre zdjęcia. Możemy zwykle liczyć na dobre warunki przed zachodem słońca, gdy dojeżdżamy już na nocleg, możemy też wstać wcześniej i fotografować, jeszcze zanim wszyscy wstaną. Popularne turystyczne miejsca nie będą w tym czasie też tak oblegane przez turystów.
Jeśli jest to wyjazd z po prostu wykupionym hotelem, to jesteśmy w domu! Podczas gdy większość turystów pije sobie drinki i leży przy basenie, my możemy spokojnie wyruszyć na zdjęcia. Co do przygotowań, są dwie szkoły - wg jednej jak najbardziej, trzeba dowiedzieć się maksymalnie dużo o miejscu, w które jedziemy, obejrzeć w Internecie jak najwięcej zdjęć zrobionych tam wcześniej. Druga szkoła mówi, by absolutnie tego nie robić, by mieć czysty umysł i później nie sugerować się obrazami, które zobaczyliśmy wcześniej, nie naśladować, nie powtarzać kadrów.
Uważam, że warto się przygotować. Zawsze staram się oglądać dobre zdjęcia dobrych fotografów, w przyzwoitych agencjach fotograficznych. Lubię wiedzieć, co mnie tam czeka. Przydatnym narzędziem jest na przykład Panoramio, czyli aplikacja sprzęgnięta z Google Maps i Google Earth. Otwieramy mapę i pojawiają się znaczniki z punktami, w których wykonano zdjęcia, widzimy nagromadzenia znaczników, co już nam podpowiada miejsca ciekawe fotograficznie - np. z całej wyspy nic nie ma, a z jednego przylądka tych zdjęć jest bardzo dużo. Wracając do pytania, nikt nie każe nam powtarzać pomysłu na zdjęcie, a dużo bardziej przykre jest odkrycie, że byliśmy przez tydzień niedaleko świetnego miejsca i nie zrobiliśmy zdjęć, bo o nim nie wiedzieliśmy.
I teraz najważniejsze, czyli światło. Musimy wiedzieć, w którym miejscu będzie o danej porze. Czy chcemy mieć je za plecami, czy między szczytami, czy wschód albo zachód słońca będzie o tej czy innej godzinie. Bo może się okazać, że przyjeżdżamy na miejsce i musimy fotografować pod słońce albo nie zrobimy nic, bo dolina jest zacieniona przez góry. Tu znów z pomocą przychodzi nam technika. Jest cały szereg aplikacji na telefony, które powiedzą nam, jaki jest azymut, o której słońce wschodzi, gdzie będzie w danym momencie. Ja używam komputerowej wersji TPE (photoephemeris.com), także jadąc zazwyczaj wiem, gdzie, co i jak chcę fotografować. Na takich wczasach też możemy sporo zadziałać, nawet jak 3 dni pada, możemy poczekać i czwartego ruszyć tam, gdzie zaplanowaliśmy.
Non stop! (śmiech) Wiadomo, że w większości przypadków to nie są strzały życia czy materiał do publikacji, ale zależy mi na tym, żeby jak najwięcej używać aparatu, którym pracuję. Chcę go jak najlepiej poznać, po to, by na wyjeździe nie zastanawiać się, jak włączyć tę czy inną funkcję, jak szybko zmienić czułość czy balans bieli. A teraz po prostu czaję się na pewien temat. Niedaleko domu rodziców, kopciuszek (gatunek małego ptaka wędrownego, przyp. Red.) założył gniazdo. Pojawiły się młode i czas nagli, bo w ciągu 14-16 dni powinny opuścić gniazdo. Chciałbym uchwycić moment, gdy kopciuszek, wracając do gniazda zawisa na chwilę w miejscu jak koliber, i rozgląda się, czy jest bezpiecznie. Czekam tylko na dobre światło, by zrobić mu zdjęcie w locie.
Zależy jakie zwierzęta chcemy fotografować. Jeżeli chcemy fotografować kolonię fok, wiemy, że tam będą, że są przyjacielskie i im nie zagrażamy, to czemu nie, nie będzie to wymagało specjalnych przygotowań. Ale jeśli mówimy o typowych polowaniach na płochliwe rzadkie zwierzęta, to oczywiście są to miesiące pracy, całe dnie spędzone w czatowni. Zajęcie, które wymaga ogromnej cierpliwości i zaangażowania.
W torbie fotografa |
"Moim podstawowym aparatem jest obecnie Olympus OM-D E-M5, a ostatnim odkryciem obiektyw Samyang 7,5 mm f/3,5. Oprócz tego, w zależności od specyfiki wyjazdu, zabieram obiektywy M.Zuiko o ogniskowych 9-18 mm, 45 mm; 60 mm makro; 75 mm, 50-200 mm. Podobnie dobieram akcesoria: lampa błyskowa FL 36R, filtry CTO + CTB, blenda, obudowa podwodna i lampy z ramionami UFL-2, statyw Sirui T-025 z głowicą C10, zestaw solarny Green Blue 8W, głowica do panoram DOBAS-01, filtry polaryzacyjne, szare połówkowe Hitech, filtr szary neutralny ND400, wyzwalacze radiowe, ColorChecker Passport X-Rite oraz zestaw do czyszczenia sprzętu". |
Na pewno łatwiej będzie nam się przygotować. Ale oczywiście nie jest też tak, że bez przygotowania nie jesteśmy w stanie zrobić dobrego zdjęcia. Jest taka fotografia, za którą dostałem wyróżnienie National Geographic. Przedstawia pędzące stado owiec. I to jest zdjęcie, którego nie da się zaplanować. Jadąc samochodem, w lusterku dostrzegłem kątem oka jakiś kłąb kurzu, depnąłem po hamulcach, wyskoczyłem z aparatem, stado podbiegło do mnie, ale za chwilę obróciło się na pięcie i zniknęło. To są sekundy, dlatego warto zawsze mieć przy sobie aparat, gotowy do zrobienia zdjęcia. Nie dajmy się zaskoczyć!
Wiesz, jak to jest - trawnik sąsiada zawsze będzie bardziej zielony. Śmieszna historia. Gdy pierwszy raz polecieliśmy na Islandię, miejscowi pytali nas, "Czemu właśnie do nas?". No jak to? - odpowiadamy - macie wulkany, lodowce, klify, fiordy, maskonury, no, piękny kraj! Oni patrzą się na nas jak na kosmitów i mówią - nie, to Wy macie piękny kraj, u nas nic nie ma! Macie lasy, puszczę, dziką przyrodę, a tu co - mchy, porosty i kamienie. I to mniej więcej tak funkcjonuje, cudze zawsze wydaje się bardziej egzotyczne.
Foto
|
Niezbędne akcesoria!
|
Ostatnie dwa tygodnie spędziłem na podróżach po kraju. Byłem nad morzem, na Jurze, w Sudetach, w Tatrach. I to jest piękny kraj. Oczywiście sztuką jest zrobienie dobrego zdjęcia czegoś, z czym jesteśmy opatrzeni. Zdjęcia z podróży mają ten WOW-factor. Na wyjeździe trzeba wykorzystywać okazje i próbować, choć wiadomo, że szanse nie są równe. Michael Nick Nichols, fotograf National Geographic starej daty, napisał u siebie na stronie, że fotografując w Tanzanii na safari, nie mamy szans z nim konkurować - my jesteśmy tam raz, możemy zrobić serię zdjęć, on spędza tam rok lub dwa i ma ogromny budżet na zrealizowanie materiału. Dlatego jeśli chcemy konkurować z zawodowymi fotografami, powinniśmy znaleźć sobie temat za domem i jemu się poświęcić. Tak, by łatwo było nam tam dojechać i poświęcić dużo czasu, czekając np. na właściwe światło.
To trudne pytanie. Często jest tak, że na konkurs wysyłam serię pięciu zdjęć i wygrywa to, które w moim odczuciu było najgorsze. Bo kluczowe jest to, jak zdjęcie odbierają inni. Dla nas to zawsze są pewne wspomnienia i skojarzenia, wydaje nam się, że to zdjęcie jest najlepsze, a inni patrzą na samą fotografię. Oczywiście ważny jest temat. Jeśli fotografujemy coś, co jest super ciekawe, to na dzień dobry zyskujemy kilka punktów. Na pewno ważne jest światło, które dodaje uroku, na pewno kompozycja, choć jest wiele przykładów na to, że sukces daje łamanie zasad. Na ocenę zdjęcia wpływa też unikalność i niepowtarzalność ujęcia. To jest coś, do czego zawsze namawiam, żeby fotografować to samo w inny sposób. Czyli jeśli to jest jezioro u podnóża gór, to próbujmy kadrować pół na pół, zanurzając aparat w wodzie, albo z powietrza, lub z wykorzystaniem długich czasów - po prostu dać inne spojrzenie na to, co już nam się opatrzyło. Tak by nie była to tysięczna pocztówka, kolejna kalka.
Wyrosłem na slajdach i zawsze byłem wierny fotografii, którą nazywam reportażem przyrodniczym, zawsze bliska mi była przyrodnicza fotografia prasowa, która rządzi się własnymi prawami. Konwersja RAW-ów do zdjęć czarno-białych to też duża sztuka. Może po prostu boję się z tym zmierzyć (śmiech).
Granica jest umowna i okazuje się, że dla każdego jest w innym miejscu. Dla mnie wyznacznikiem są wymagania redakcji pism i regulaminy konkursów fotograficznych. Tak że prezentując RAW-a, jestem w stanie potwierdzić autentyczność tego zdjęcia. Oczywiście trzeba pamiętać o tym, że cała fotografia jest oszustwem: rozmycie wody czy chmur na długim czasie - przecież nie ma tak w realu. Porównujemy to, co widzimy, ze zdjęciem wykonanym na Velvii z filtrem polaryzacyjnym - i tak też nie ma w realu. Nie mówiąc już o zdjęciach czarno-białych, czy samym fakcie, że jest obrazem dwuwymiarowym. Fotografia od zawsze stanowi autorski sposób na pokazanie jakiejś obiektywnej prawdy. Ewidentnym przekroczeniem granicy jest dla mnie dodawanie lub usuwanie elementów ze zdjęcia. Powinienem to zdjęcie skomponować odpowiednio w terenie, a nie na komputerze, zaś jeśli czegoś w kadrze nie było, to nie wolno mi poprawiać rzeczywistości i czegoś tam wklejać.
Przede wszystkim są to podstawowe błędy kompozycyjne, czyli np. umieszczanie horyzontu w połowie kadru - znacznie lepszym wyjściem jest ulokowanie go w 1/3 lub 2/3 kadru. Warto sięgnąć do książek, które omawiają te uniwersalne zasady, stosowane od wieków - najpierw w malarstwie, teraz w fotografii. Niestety często to aparat prowadzi człowieka, a nie na odwrót. Wciskam guzik i mam zdjęcie. Starajmy się poznać możliwości sprzętu i je wykorzystać, działajmy świadomie i kreatywnie. Wyciśnijmy z niego 100% możliwości!