Mój mózg działa. Jak on działa? Nic nie działa! Słowa piosenki Misi Furtak towarzyszyć powinny każdemu twórcy, borykającemu się z przyklejonymi stopami do bloków startowych w procesie twórczym
Ta chwila, gdy się wystartuje, ta nieznośna niemoc, gdy się coś wie, ale nie wie, co się powiedzieć chce. Zaopatrzeni już w odpowiednią wiedzę, nasyceni sprzętowymi, matrycowymi nowinkami, kadrami tak pięknymi, że aż nie, możliwymi. Słowami twórców produkujących się w wywiadach, a od lat z lekką to (niby) ręką naciskającymi na spusty swych migawek. Już gotowi jesteście do wyrzucenia z siebie tej wzbierającej, nieznośnej wręcz fali konieczności rejestracji swojego artystycznego geniuszu. Jadąc autobusem, kolejką lub metrem do domu, zaopatrzeni w tę gazetę, myślami wręcz, niczym Luke Skywalker, sięgacie po odległy o kilka kilometrów aparat, który pozostał w domu. I to jest piękne, ten stan wzbierającego emocjonalnego pobudzenia, który umiejętnie podtrzymywany, może stać się ogniskiem życiowej satysfakcji, plastrem i opium na prozaiczność dnia codziennego.
Warunek jest jeden, niech jak najdłużej pozostanie w stanie wzbierania. Niczym tantryczna seksualna joga zmysłów, która umiejętnie kontrolowana, przenosi twórczą energię witalną we wszelkie aspekty życia i działania. Do tego jednak potrzebny jest pewien warunek dyscypliny. Zanim do niej przystąpimy, niezbędne będzie usunięcie ze swojej świadomości wszelkich warunkujących bodźców, które powodują, że nie jesteśmy wolni w dziecięcym, czystym i swobodnym procesie tworzenia. Wszyscy mistrzowie, inspirujący nas autorzy, kadry, światło, miejsca, galerie, albumy, kuratorzy, felietoniści oraz testerzy sprzętu muszą bez bólu i żalu pożegnać się teraz z uwagą w naszym umyśle, wsiąknąć w podświadomość i zostawić miejsce na nowe. Na własną interpretację, niezależność, radość machania kredką po białej kartce papieru. Nie uwarunkowaną opiniami środowiska, co jest dobre, a co nie, co jest lepsze, a co złe. Wyposażeni w ten pusty tobołek, znów możemy wrócić do przestrzeni, gdy nasza spontaniczna radość tworzenia wytryśnie z pełną siłą i jeśli obronimy odruch Pawłowa wystawienia jej natychmiast na ocenę, samobiczowanie i sztuczne uwznioślanie na wszelkich portalach, ocenach portfolio, Instagramach, opiniach krytyków, festiwalach i innej, subiektywnej z natury rzeczywistości, wówczas mamy szansę umościć sobie w środku pewien kącik, który będzie promieniował na wszelkie nasze sprawy życiowe, będzie komunikował się z nami, z wnętrzem, ze sobą, dla siebie. Nie po ocenę, nie dla podobania, nie dla kariery, nie dla zaszczytów. Na użytek własny, dla oddechu, bez pośpiechu.
Dlatego od zawsze jestem w opozycji dla wszelkich form nadmiernego eksponowania swoich – często nieprzemyślanych i płytkich form – wizualnych, jak zdjęcia na fejsie, z Instagramu, bez sensu grama. Intuicyjnie czuję, że propagandowy śpiew akuszerek nowej, cyfrowej wizualnej rewolucji jest pusty i polega na retoryce podążania za odruchem stadnym, lawinowo, do zatracenia i zakopania się w tym śmietnisku. Jeśliby każdy z fotografujących był w stanie zdecydować się na opublikowanie w sieci, na swojej stronie czy też modnym blogu, jednego, jedynego zdjęcia w miesiącu, poczułby wówczas ciężar odpowiedzialności i moc sprawczą kreowania siebie, odnajdywania w sobie rzeczy ważnych, które dojrzały już do uzewnętrznienia. A tak mamy nieustanny potok miliardów wizualnych komunikatów grafomanii, zlewających się zarówno z fotografami fejsbukowymi, jak i tymi, co próbują lansować się offline po galeriach. Ani jedni, ani drudzy tak naprawdę nie mają nic do zakomunikowania. "Biorę rysunek do kolorowania i wypełniam go ołówkiem, bo jestem półgłówkiem. Męczy mnie to, że aż się trzęsę cała i nie ma takiej kołysanki, co by się teraz zaśpiewać dała...".
Dzięki, Misia, dzięki Wam, muzycy, kompozytorzy, malarze, rzeźbiarze, aktorzy i reżyserzy. Dzięki, że nie macie swoich branżowych Instagramów i wasze rzeczy powstają w procesie, kształtują się w rytmie Waszych myśli i emocji, zależą od Was, a nie od skurczu mięśni Waszych palców na spuście migawki smartfonów, wycelowanych w wielkie nic lub lustro, które to wielkie nic w słodkim selfie obnaża.